WYTWÓRNIA: Asthmatic Kitty Records
WYDANE: 31 marca 2015
O tekstach Sufjana Stevensa będą kiedyś pisać maturzyści na
Wyspach i w Stanach. Mało jest osób tak pięknie ubierających uczucia w słowa,
tak umiejętnie oddziałujących muzyką na ludzkie emocje. Pod koniec marca
amerykański gitarzysta, kompozytor, piosenkarz, żeby nie użyć utartego
sformułowania multiinstrumentalista,
tak często eksploatowanego przez każdego, kto potrafi grać na przynajmniej
trzech instrumentach, wydał swój pierwszy od pięciu lat solowy album. Pewnie,
był box z bożonarodzeniowymi piosenkami w 2012 roku, była epka z s / s / s, a
następnie długogrająca płyta z tym samym składem (Serengeti i Son Lux), już
jako Sisyphus. Ale Sufjan solo to Sufjan solo, tego nie da się zastąpić w żaden
sposób. A Stevens powracający z folkową otoczką to jeszcze wyższy poziom
wtajemniczenia. Jeszcze większe emocje, jeszcze większe, jeszcze większe
wszystko. Naprawdę.
Carrie & Lowell
to pierwsze stricte folkowe wydawnictwo Sufjana od czasów Seven Swans. Czyli od 2004 roku. Właśnie wtedy Stevens nagrał,
jeśli nie najlepszą, to z pewnością jedną z lepszych swoich płyt. Subtelne
melodie otaczały i budowały całą aurę wokół chrześcijańskich, poświęconych
Bogu tekstów. To, że płyta była o tematyce religijnej, nie przeszkadzało nawet
zakolegowanym ateistom lub też osobom, które za takie się uważały. Seven Swans było po prostu piękne, w
każdym calu, w każdej sekundzie, w każdej wygranej melodii i w każdym
zaśpiewanym tekście. Było też Illinois
i było też Michigan, również roztaczające
nad sobą singer/songwritingową mgiełkę, z takimi uroczymi utworami jak
„Chicago”, „Casimir Pulaski Day”, od którego pękały serca słuchaczy, a łzy
leciały strumieniami, było też „For the Widows in Paradise, For the Fatherless
in Ypsilanti” i wiele, wiele innych.
Były też inne projekty Stevensa. Eksperymentalne, skupione
na poszukiwaniu, zabawie z dźwiękami, częstymi zwrotami akcji. Postawienie na
zaskoczenie. Takie było The Age of Adz,
taka była epka All Delighted People,
która epką, przynajmniej w kwestii trwania, nie była, były albumy z s / s / s i
następnie Sisyphus (i autotune, dużo autotune'u). Był też
muzyczno-multimedialny projekt The BQE,
który po prostu miażdżył swoją rozpiętością i pomysłowością, a oglądanie
samochodów na ekspresówce stawało się naprawdę ciekawym zajęciem. To jednak
przeszłość, którą warto wspominać, bo Sufjan nie nagrał jeszcze złego lub
przeciętnego albumu, jednak jednocześnie warto skupić się na tym, co tu i
teraz.
A tu i teraz jest Carrie &
Lowell, jedenasta długogrająca i jednocześnie solowa płyta Stevensa
(wliczam tutaj The Avalanche, The BQE i wydawnictwa świąteczne), a
dodatkowo pierwsza aż tak emocjonalnie ekshibicjonistyczna w wydaniu Sufjana,
bo dotycząca jego związków rodzinnych, jego życia i życia jego zmarłej w 2012
roku matki. Takie wydawnictwa bywają trudne - i dla artystów, i dla słuchaczy,
bo pierwsi muszą zmierzyć się z duchami swojej przeszłości, drugich to czasem
może po prostu nie obchodzić, co nie?
Z Sufjanem jest inaczej. On myśli na papier przelewa w taki
sposób, że jego emocje i doświadczenie, nawet jeśli słuchaczowi nieznane, z
miejsca stają bliskie. Od lat głowię się, jak on to robi i nadal nie poznałem
odpowiedzi na to pytanie. Czy to muzyka, czy sposób śpiewania, czy wszystko
razem? Nieważne, Carrie & Lowell
dotyka szczególnej tematyki, rodzinnej, matczynej. Życiowej. I jest
jednocześnie piękne melodyjnie. Czyli takie, do jakich Stevens zdołał fanów już
dawno temu przyzwyczaić. Te piosenki mają w sobie coś wyjątkowego, pewną
poetykę i jednocześnie mitologizację swojej zmarłej matki, jak i mitologizację
matczynej miłości. Bo tej Sufjan tak naprawdę w dzieciństwie nie zaznał. Carrie
opuściła małego Sufjana i Lowella, jego ojczyma i kompana w nadzorowaniu
Asthmatic Kitty dawno, dawno temu. Potem były różne nieprzyjemne sytuacje, o
których Sufjan opowiedział w bardzo ciekawy sposób Pitchforkowi, a potem
śmierć. 3 lata temu. Teraz jest ta płyta, dziennik Stevensa, wspomnienia,
opisane uczucia. Smutek. Ten słychać przede wszystkim w samym głosie, a
dokładniej śpiewie. Łamliwym, wpasowanym w stonowane i melancholijne melodie.
Pewnie, teksty czasem zahaczają o banał (Friend,
why don't you love me? w delikatnym, rozpisanym na pianino „Blue Bucked of
Gold”), by z drugiej strony tak pięknie i w perfidny sposób uderzać metaforami i
storytellingiem na wysokim poziomie po emocjach (Drag me to hell /I n the valley of The Dalles / Like my mother / Give
wings to a stone / It's only the shadow of a cross w „No Shade in the
Shadow of the Cross” lub When I Was
three, three maybe four / She left us at the video store / Be my rest, be my
fantasy w singlowym, rewelacyjnym zresztą „Should Have Known Better”) . Duża w tym zasługa tego, z czego
Sufjan Stevens od lat słynie - fingerpickingu, niby czegoś banalnego, czegoś,
czego uczą już od drugiej lekcji w szkole muzycznej (i to na dodatek pierwszego
stopnia), ale jednocześnie tak uroczo brzmiącego, że klękajcie narody przed
Sufjanem; i jeszcze drugiego czynnika - falsetu Stevensa. Rany, kto jak kto,
ale on to potrafi wyciągać te wysokie dźwięki swoim głosem, by za chwilę zejść
w niemal szept. Tak jest już od otwierającego Carrie & Lowell „Death With Dignity” (I forgive you mother, I can hear you / And I long to be near you )
i ciągnie się przez zwiewne, pełne pogłosów „All of Me Wants All of You”,
przytłumione, z miejscem na synthopodobne, oparte na smugach ambientu
wyciszenia „Drawn to the Blood” i kolejny numer
jeden płyty, „Fourth of July”. To ten utwór łamie serca słuchaczy i chyba
można go porównać swoim smutnym, wspominającym śmierć wydźwiękiem do „Casimir
Pulaski Day”. To próba monologu - prawdziwego lub wyimaginowanego, ciężko
stwierdzić - pomiędzy Sufjanem a Carrie, to smutna piosenka, to przede
wszystkim wyciskacz łez w kompletnym znaczeniu tego sformułowania, z
repetowanym We're all gonna die w
końcówce. We're all gonna die, We're all
gonna die, We're all gonna die, We're all gonna die...
Z traumy ciężko jest się pozbierać, nawet jeśli dotyczy ona
osoby, która wyrządziła krzywdę na całe życie. Sufjan muzycznie chyba sobie
poradził, przynajmniej w formie takiego dziennika/pamiętnika, podsumowania
swoich relacji i myśli związanych z matką. Carrie
& Lowell. Jedno z ważniejszych wydawnictw w życiu Sufjana Stevensa, a
dla fanów jest to jedna z piękniejszych płyt, którą ten czterdziestoletni
artysta nagrał.
***
9.5
Piotr Strzemieczny
POLECAMY LEKTURĘ:
WTF?! ŚWIĄTECZNE PIOSENKI: Boże Narodzenie z Sufjanem Stevensem
RECENZJA: Sisyphus - Sisyphus
WTF?! ŚWIĄTECZNE PIOSENKI: Sufjan Stevens - Silver & Gold: Songs for Christmas vol. 6-10
RECENZJA: s / s / s - Beak & Claw
RECENZJA: Sufjan Stevens - Illinois
RECENZJA: Sufjan Stevens - Seven Swans
RECENZJA: Sufjan Stevens - The Age of Adz
RECENZJA: Sufjan Stevens - All Delighted People
PARADOKS: kiedy portal antyhipsterski wychwala płytę hipsterską.
OdpowiedzUsuńczy Sufjan faktycznie jest „hipsterski”? nie jest na pewno mainstreamowy
Usuń