W drugiej części Jedziemy na festiwal, a w tym przypadku OFF Festival, kilka słów na temat Chelsea Wolfe, Drekotów, METZ oraz Micachu. Opisuje Piotr Strzemieczny.
No i co? Chelsea Wolfe w końcu przyjeżdża do Polski. Powinna była wpaść już
wcześniej, ale, jak to się w życiu często układa, niektóre perły dostrzegamy z
opóźnieniem. Już wydany w 2010 roku album TheGrime and the Glow pokazał, że Wolfe ma potencjał i może coś z tego być. Apokalypsis było tylko i wyłącznie
pójściem za ciosem - kolejną mocną pozycją w dorobku młodej Amerykanki i
potwierdzeniem tego, co już wiedzieliśmy bo debiutanckim wydawnictwie. Chelsea
udanie połączyła mroczne odmęty skandynawskiego industrialu z modnym wówczas
darkwave'em, a do tego dodała motywy będącego wiecznie na czasie amerykańskiego
folku. Zmiana zaszła w ubiegłym roku, wraz ze zmianą wytwórni. Pendu Sound
Recordings wymieniła na Sergent House, a swoje mroczne utwory zamieniła na zwiewne i akustyczne piosenki. No i bliżej w końcu Chelsea
do PJ Harvey, z którą artystka od początku jest porównywana.
Występ na OFF Festivalu będzie pierwszym w Polsce i z całą pewnością
nie można go opuścić, a Chelsea niedawno wydała nowy singiel, specjalnie na Record Store Day. W wydawniczych planach figuruje jeszcze Russian Karaoke, ale nie wiadomo, kiedy należy spodziewać się tej płyty. Może jeszcze przed katowickim koncertem?
Rodzimi wykonawcy są nierzadko lekceważeni zarówno przez
organizatorów festiwali, jak i samych festiwalowiczów. Wiadomo, fajniej jest
zobaczyć artystę, którego koncert w kraju szybko się nie powtórzy, niż zespolik,
który gra w mieście średnio kilka razy w roku (czasem częściej). Powiedzmy to
szczerze - takie podejście jest błędne, a i samym wykonawcom nie pomaga.
Drekoty jednak na brak dobrej prasy i frekwencji koncertowej narzekać nie mogą.
Ola Rzepka, po wydaniu w 2011 roku Trafostacji,
w 2012 wypuściła, pod skrzydłami Thin Man Records, Persentynę. Płyta, jak to już w przypadku Rzepki bywa, była dość
wymagająca i nie przez wszystkich ciepło przyjęta, no ale koncerty to koncerty
i te w wykonaniu Drekotów są bardzo ciekawe. Jeśli zespół nie wyląduje o
jakiejś śmiesznej godzinie, grając w pełnym słońcu, ten gig może wyjść bardzo
porządnie.
To jeden z pierwszych zespołów, jakie
ogłoszono na tegoroczną edycję OFF Festivalu i wybór jak najbardziej trafny.
Pięć lat Kanadyjczycy tworzyli swój debiutancki album. Pięć lat musiało minąć
od pierwszego gigu METZ do wydania... Metz
i warto było czekać. Dziesięć, no ok, niech będzie jedenaście kawałków, które
przelatują jeden po drugim, jak wiadomości w info-ekranach metra, i wszystkie
na wysokim poziomie. Wydało ich Sub Pop, więc to o czymś świadczy. Do Polski
przyjadą, jak w przypadku Chelsea Wolfe, pierwszy raz i mam nadzieję, że nie
ostatni. Czego można się spodziewać? Muzycznych petard, hałasu i
rozentuzjazmowanego tłumu w pełnym pogo (nie, nie takim pogo jak na The Kooks).
Stopery pewnie będą schodzić jak ciepłe bułeczki, a jeśli ktoś jeszcze nie
zakupił albumu, w stoisku z merchem na pewno będą ustawiać się długie kolejki.
Micachu chyba wszyscy znają, nie wszyscy lubią, ale bodajże
większość docenia. Mica Levi już w Polsce grała i grała też na OFF Festivalu. W
2009 roku odwiedziła jednak nie Katowice, a Mysłowice. Wówczas promowała wydane
w marcu Jewellery, teraz wraca po
ubiegłorocznej premierze Never,
albumu nieprzewidywalnego, hałaśliwego i pełnego nieładu. Tym razem jednak
Micachu przyjedzie bez swojego zespołu And the Shapes, a z komputerem i,
zapewne, mikserem. W ramach OFF Festivalu Mica zaprezentuje swoje zdolności
dj-skie, a przy okazji ulubione nagrania. Micachu dj-set? Brzmi ciekawie.
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.