sobota, 8 sierpnia 2015

RECENZJA: Wavves x Cloud Nothings – No Life for Me




WYTWÓRNIA: Ghost Ramp
WYDANE: 29 czerwca 2015

Ten album nie mógł brzmieć inaczej. Wavves i Cloud Nothings - obecnie dwie rozchwytywane formacje, z czego pierwsza bardziej, druga trochę mniej, pierwsza bardziej medialna, druga trochę mniej. Pierwsza narwana, a to przez mózg zespołu - Nathana Williamsa, druga - no, Dylan Baldi nie kłóci się na twitterze ze swoimi wydawcami. Chyba.

Nathan to niesamowity talent. Multum projektów, płyty wychodzą z niego jak różne takie z Keirana Lee, a przede wszystkim zabawa. Williams bawi się strukturami w każdym ze swoich projektów, a ten wspólny album jest tego idealnym dowodem. No Life for Me to tytuł przewrotny. Ta muzyka kipi od radości i - przynajmniej przez pryzmat melodii - ma w sobie dużo perspektyw na życie. Wakacje, lato, słońce, rock'n'roll. Punk. Słońce, pogo, zabawa. Takimi rzeczownikami można oddać ducha płyty Wavves x Cloud Nothings, z czego z tego drugiego projektu udziela się w sumie chyba tylko Baldi. Na basie i perkusji przyjaciele Williamsa z formacji: Stephen Pope i Brian Hill. I wiecie co? Wypadają rewelacyjnie. Gościnnie na „Hard to Find” na gitarze udziela się Rostam Batmanglij z Vampire Weekend, a całość produkował brat Nathana, Kynan, czyli połowa Sweet Valley. Wszystko zostaje w rodzinie? Cóż, ten album właśnie tak brzmi.

Luzacki, słoneczny post-punk, kalifornijski pop, muzyka nagrana z nudy i ze swoistym zblazowaniem, tym charakterystycznym dla Wavves. Dla Cloud Nothings typowe riffy, te niemal depresyjne, ciężkie, trochę kakofoniczne, kontrastujące z radością Wavves, kontrastujące także z tym, co Baldi robił na wysokości płyt aż do Attack on Memory i na Here And Nowhere Else. Ale to tylko momenty, bo gdy wytnie się te zwolnione wstawki na No Life for Me, płyta kipi entuzjazmem Wavves i Cloud Nothings. Zresztą, czy ktoś spodziewał się innego produktu spod rąk Williamsa i Baldiego? 

Spójrzmy na poszczególne utwory z tej płyty, choć wyszczególnienie pojedynczych nagrań byłoby błędem. Ten album kupuje się w całości. Od „Untitled I”, takiego wstępniaka, który rozgrzewa atmosferę swoim kakofonicznym i zapętlonym brzmieniem, przez prawdziwe highlighty, muzyczne petardy, których na No Life for Me jest aż za dużo, „Untitled II”, prosty i ambientowo-stonowany kawałek, typowy instrumental, takie interludium wprowadzające do kolejnych kroków płyty, aż po zrezygnowaną i rozmarzoną jednocześnie balladkę „Nothing Hurts” na zamknięciu wydawnictwa. Całość buduje klimat wydawnictwa, wszystko ma swoje nerwy, pulsujące tkanką kreatywności obu sprawców. „How It's Gonna Go” z miejsca ukazuje wartość projektu. Dynamiczna perkusja, jazgoczące gitary, porywający refren i chóralne przyśpiewy, po prosu dobra zabawa przy kakofonicznych melodiach pełnych luzackiego bej-rocka. Nie gorzej wypada „Come Down” ze swoim chwytliwym tematem i delikatnym refrenem. Gdzieś pobrzmiewają echa gitarowych eksperymentów jako zamiłowanie Sonic Youth i Thurstonem Moorem. „Hard to Find”, „Nervous”, tytułowe „No Life for Me” i „Such a Drug” to petardy, które wymienia się jednym tchem. To także kwintesencja współpracy Nathana Williamsa i Dylana Baldi. Czy ktoś wątpił, że właśnie tak będzie wyglądał ten album? Bezstresowe kawałki, blisko dwadzieścia dwie minuty słonecznego, garażowego popu? Cloud Nothings znowu dali radę, a Wavves są w twórczym pędzie. Oby jesienne V również jawiło się w ten sam sposób. 

***

8

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ:
RECENZJA: Wavves - Life Sux

1 komentarz:

  1. Kocham Wavves. Oni mają taki duży luz, a ta płyta jest po prostu czadowa

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.