Kontynuujemy nasz coroczny cykl Jedziemy na festiwal: OFF Festival. W czwartej części skupiamy się na... zobaczcie zresztą sami!
Amen Dunes
Amen Dunes, fot. mat. promo. |
Jedyny z tego grona nie wystąpi na regulaminowej odsłonie OFF Festivalu, ale dzień wcześniej - w ramach imprezy z cyklu Before OFF Festival. Amen Dunes to bardzo pomysłowy gość, który niedawno wydał swój najnowszy album zatytułowany Love. Tym samym Amerykanin wrócił - po jedno płytowym flircie z Perfect Lives - do Sacred Bones. A do pracy nad swoim czwartym studyjnym wydawnictwie Damon McMahon zaprosił członków Godspeed You!
Black Emperor, znakomitego saksofonistę Colina Stetsona i charyzmatycznego
wokalistę duńskiej formacji Iceage, Eliasa Bendera Ronnenfelta. Z taką załogą
na pokładzie Amen Dunes nie mógł nagrać złego albumu. I faktycznie,
Love jawi się jako najlepsza bodaj produkcja Amerykanina. W
magicznych, smutnych i utrzymanych w stylistyce lo-fi melodiach ukrywa się
prawdziwe piękno. Ci, którzy do Katowic przyjadą już dzień wcześniej, o sile Love i samego muzyka będą mogli przekonać się na własnej skórze. Warto, bo Amen Dunes nie nagrał jeszcze albumu, który by zawiódł.
Przez lata jej gwiazdka mieniła się światłem tak mrocznym, jak mroczni byli Śmierciożercy, i należy to uznać za ogromny komplement. Coś popsuło się w roku ubiegłym. Najpierw Chelsea nie dojechała do Katowic, potem wydała Pain is Beauty, najgorszą płytę w swoim dorobku. Zrobiło się przykro. W przyrodzie jednak nic nie ginie, więc Wolfe na OFF-a przyjedzie w tym roku. Z materiałem, co prawda, już nie takim mrocznym, jak chociażby na The Grime and the Glow (polecamy recenzję) czy Apocalypsis (polecamy recenzję), ale Pain is Beauty też miało momenty. Czy Chelsea Wolfe zaprezentuje swoją drapieżną i niezrozumiałą twarz? A może pójdzie w stronę ugładzonego popu? Chociażby dlatego warto wybrać się na ten koncert.
Cóż, mam (i chyba nie tylko ja) nadzieję, że te „nieprzewidziane przyczyny” nie powtórzą się w tym roku. Bo Chelsea Wolfe na żywo może wypaść bardzo interesująco. Szkoda tylko, że nie w eksperymentalnym namiocie, a na Scenie Leśnej.
Trying to find the perfect match between pretentious and pop - szukali, szukali, aż w końcu Los Campesinos znaleźli ten złoty środek, o czym przekonują kolejnymi płytami od kilku lat. Walijczycy powinni byli w Polsce pojawić się już przy okazji jeśli nie Sticking Fingers into Sockets (na jakąś małą scenę byliby w sam raz!), to na pewno długogrającego, nie w wersji demo Hold on Now, Youngster... Cóż, rzeczywistość lubi płatać figle, my zresztą też, o czym mogliście się przekonać kilka lat temu przy okazji konkursu, również na OFF Festival, gdzie pytaliśmy, w którym roku Los Campesinos wystąpili na festiwalu. Nie wystąpili wówczas, zagrają w tym roku. A przyjadą z nową, wydaną w ubiegłym roku No Blues (polecamy recenzję), płytą bardzo dobrą, nieodbiegającą od wcześniejszych nagrań niczym, no, może poza poziomem. Bo ten z każdym kolejnym albumem u Walijczyków jest coraz wyższy.
Będę szczery, lubię Los Campesinos i lubię ten stale zmniejszający się skład od pierwszych wrzucanych do internetów piosenek. Pisałem o nich na FYH! dwukrotnie, więc zamiast oczywistości, które będą nudne, podrzucę po prostu najlepsze podsumowanie ich działalności, które może przez ogłoszenie LC jako gwiazdy OFF Festivalu, straci mocno na aktualności. No ale co tam! „Los Campesinos! zawsze posiadali tę niezwykłą zdolność do nagrywania hitowych singli, o których dużo mówiło się od dnia premiery utworu, a o których zapominało się po jakimś czasie, a TEN DZIEŃ, jakim był dzień premiery płyty, jakoś przechodził bokiem, ledwo zauważony. Cóż, taki urok niektórych indiepopowych zespołów.
Druga kwestia - Walijczycy są, przynajmniej w Polsce, bardzo niedocenianym zespołem. Ich albumy - począwszy od debiutanckiej epki Sticking Fingers Into Sockets, która po dziś dzień uznawana jest za jedno z lepszych wydawnictw Los Campesinos!, aż po wypuszczone w 2011 roku Hello Sadness (polecamy recenzję) - nie cieszyły się wielką popularnością, nie znajdowały się na pudle w podsumowaniach rocznych, zespół nawet nie przyjechał do nas na żaden fest! No cóż, tak to już bywa, choć to dość krzywdzące podejście. Dlaczego? Ano dlatego, że Los Campesinos! potrafią pisać znakomite melodie.
Udowodnili to na wspomnianej epce z 2007 roku, potwierdzili (pierwszy raz) wydanym rok później Hold on Now, Youngster..., potem We Are Beautiful, We Are Doomed, by w 2010 roku przywalić z Romance is Boring (ach, ten utwór tytułowy!). Hello Sadness, do niedawna ostatni długograj Walijczyków, był płytą praktycznie bez wad, a sam w listopadzie 2011 roku zachwycałem się nad tamtym wydawnictwem. Minęły dwa lata, a Los Campesinos! powrócili z kolejnymi indiepopowymi hitami. I wiecie co? Oni robią to dobrze”.
Mam nadzieję, że te oczekiwania, pompowane kolejnymi płytami, nie pękną przy okazji pierwszego w Polsce koncertu i nie trzeba będzie cytować fragmentu z "We Throw Parties, You Throw Knives": The music was okay, but the fresh air was better.
Perfume Genius
Perfume Genius, fot. Angel Ceballos/mat. promo |
Perfume Genius miał w Polsce wystąpić 18 września 2012 roku. Miał, ale nie dojechał. Szkoda. Okazja, po niecałych dwóch latach, znowu się nadarzy, bo utalentowany i depresyjny singer/songwriter zagra na OFF Festivalu. A zagra ładnie, smutno, niemal melancholijnie. Dlatego warto zabrać ze sobą tony chusteczek i wiadro na łzy, żeby trawa w namiocie Trójki nie przemieniła się w błotko. Spodziewać się można takich szlagierów jak „Learning”, „Lookout, Lookout”, „You Won't B Here” czy pochodzących z drugiej płyty Mike'a Hadreasa, Put Your Back N 2 It (polecamy recenzję) „Floating Spit”, „Take Me Home” czy „17”. Jedno trzeba Hadreasowi przyznać: chłopak umie wytwarzać swoją muzyką ten niespotykany na co dzień wyjątkowy klimat i dumnie z tego korzysta. Ta muzyka płynie, porusza również każdy nerw słuchacza. A to nie zdarza się zbyt często. Ten koncert zapowiada się naprawdę emocjonująco.
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.