środa, 23 listopada 2011

Los Campesinos! - "Hello Sadness" (2011. Arts & Crafts / Wichita)

Hello Sadness nie ma słabych momentów. I chociaż słuchanie tych dziesięciu piosenek może boleć, na bank zbudzi stare, niezabliźnione mimo upływu lat rany, to będzie to uczucie przyjemne.
 







Każda płyta Los Campesinos! zawierała przynajmniej jeden prawdziwy hit. Taki indie rockowy „banger”, który sprawiał, że do albumów tych przemiłych muzyków wracało się często i na długo. I nieważne czy był to rok 2007 i ich prawdziwy debiutancki materiał Sticking Fingers into Sockets (rok wcześniej grupa wydała demo o takim samym tytule jak pierwszy longplay) z niesamowitymi „We Throw Parties, You Throw Knives”, „It Started With a Mix”, „Don’t Tell Me What To Do the Math(s)”, „Frontwards” czy chociażby „You! Me! Dancing!” (co stanowiło 5/6 tracklisty), czy wydany w 2010 roku „Romance is Boring” (wymieniając tylko kapitalny titled track) – zawsze Los Campesinos! urzekało typowym brytyjskim graniem zbudowanym na prostocie brzmieniowej, wymarzonym akcencie Garetha i solidną dawką poczucia humoru. Czasy się jednak zmieniają i po kolorowych teledyskach pozostał jedynie ślad w pamięci słuchaczy oraz byt na youtube. Zamiast tego mamy w pełni ukształtowany walijski zespół, którego żaden członek Walijczykiem nie jest.

Muzyka Los Campesinos! zawsze brzmiała radośnie. Te wszystkie klawisze, klaskania, żywe i skoczne riffy, dzwoneczki i niekiedy mocno fałszujący męski wokal, a dodam jeszcze tylko chóralne i zbiorowe przyśpiewki, budowały optymistyczną otoczkę wokół twórczości formacji. Jeśli jednak wrażliwy i uważny słuchacz zechciał się skupić na warstwie tekstowej, wychodził, w większości przypadków, psikus. Wiadomo, w upalny i słoneczny dzień na polu na próżno szukać cienia, a „Farmerzy” (wierząc last.fm nazwa zespołu właśnie to oznacza) zgrabnie przemycali te ciemne i smutniaste liryki do swojej jakże hurraoptymistycznej muzyki.
Hello Sadness stawia sprawę w całkiem innym świetle.

Jeszcze zahaczając lekko przeszłość, czyli cofając się do lat 2006-2008 (demo, EP-ka i pierwszy długogrający album) to słuchanie niektórych utworów – wymienione wcześniej „You! Me! Dancing!”, „It Started With a Mix” – przywoływało skojarzenia z przecież przyjemnym brodzeniem stopami w zimnej wodzie Morza Północnego czy wylegiwaniem się na pełnej bratków i innych chabrów łące. Przyjemność i radość.
We are Beautiful, We are Doomed zwalniało jednak tempo, a co za tym idzie – poziom nagrań. Utwory nie porywały, nie grały z taką samą gracją na emocjach jak wcześniejsze. Nic zatem dziwnego, że LP numer dwa nie zachwycił krytyki. Romance is Boring pokazało, że zespół wrócił na właściwy tor, i chociaż album mógł się momentami dłużyć, to w ostatecznym rozrachunku tworzył dobrą podstawę dla kolejnej płyty. Tym samym dochodzimy do Hello Sadness, najnowszej i zarazem najbardziej dojrzałej pozycji w całej dyskografii Los Campesinos! Nadal jest smutno, autoironicznie, a liryka standardowa dla Garetha – wisielczy humor, w który wokalista ubrał swoje szeroko horyzontalne przemyślenia. Brak tylko tej rozlanej na melancholii grubej warstwy lukru i kolorowej ciasteczkowej posypki.

Ale „By Your Hand” może tego jeszcze nie pokazywać, bo melodyjnie jest wesoło, tekstowo również zespół nie dołuje. Grupowe, charakterystyczne dla LC! przyśpiewy sprawiają, że to chyba jeden z najlepszych singli, jakie wydali. Ciepła perkusja, jeszcze przyjemniejszy podkład i refren, który urzeka od pierwszego odsłuchu zupełnie nijak się mają do najmroczniejszego albumu w dziejach formacji. Tytułowy utwór to już jednak przyznanie się do smutku (‘Goodbye courage, hello sadness”), które Gareth ubiera jednak w zgrabne, na wpół śmieszne, na wpół dołerskie metafory. To przede wszystkim piosenka bliska chyba każdej osobie. Bagaż emocjonalny, chociaż należący do frontmana Loc Campesinos!, można przypasować do większości życiowych porażek – głównie - sercowych. „Life Is a Long Time” to lirycznie największy monument tej płyty. Wciąga, zmusza do skupienia, mielenia każdego zdania i utożsamiania się ze smutkiem. Działa na emocje i wyobraźnie, bo kimże jest człowiek, na którym „You know it starts pretty rough and ends up even worse. And what goes on in-between, I try to keep it out of my thoughts” nie robi wrażenia? I nawet jeśli koło życiowych I celnych prawd znajdują się teksty abstrakcyjne, to współgra to ze sobą znakomicie.

Jednak smutek Garetha to nie tylko zakończony związek. To też zgrabnie opisana w „Every Defeat a Divorce (Three Lions)” więź emocjonalna z angielską drużyną narodową, chociaż to tak naprawdę wcale oczywistością nie jest i po zawiłych przenośniach można dojść do prawdziwego przesłania. I ta zasada tyczy się większości utworów Los Campesinos! – tych zawartych na Hello Sadness, jak i na wcześniejszych płytach.
Można bawić się w opisy i punktowanie kolejnych mocnych pozycji z czwartego dług rającego krążka siedmioosobowej formacji, bo czy to będzie „Baby I Got the Death Rattle”, „To Tundra” (prawdziwy sercołamacz) czy „The Black Bird, the Dark Slope”, to żaden z wymienionych utworów nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Ten album nie ma słabych momentów. I chociaż słuchanie tych dziesięciu piosenek może boleć, na bank zbudzi stare, niezabliźnione mimo upływu lat rany, to będzie to uczucie przyjemne.


Co zabawne, powstały w Cardiff band od zawsze umiał żonglować nastrojami słuchaczy, bawić się ich emocjami. Hello Sadness to kolejny dowód na to, a przy okazji milowy krok – dla samego Garetha, jak i Los Campesinos! w całości. Pierwszy znacznie poprawił się i songwritersko, co słychać już w pierwszym numerze, i wokalnie. Zespół zaś dojrzał twórczo. To już nie są wariackie i chaotyczne utwory, które bombardowały natężeniem różnorodności (zwłaszcza na samym początku muzycznej przygody). To przemyślane kompozycje zbudowane na odpowiednio dobranych schematach.

Wiadomo, recenzja pisana przez psycho/tru-fana, który do Los Campesinos! wraca stale odkąd usłyszał „We Throw Parties, You Throw Knives” (czerwiec/lipiec 2007) nigdy nie będzie nawet w milimetrze obiektywna. Dlatego warto na własne uszy przekonać się, czy Hello Sadness to faktycznie kandydat na płytę roku.

9.5/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.