Relacja z kolejnego dnia festiwalu Incubate w Tilburgu!
Nie sądziłam, że kiedykolwiek padną z moich ust podobne słowa, ale po zobaczeniu kilkunastu minut spektaklu Vonk na otwarcie drugiego dnia festiwalu Incubate nie mogłam się powstrzymać: artyści w Holandii mają za łatwo. Tanie miejscówki do tworzenia (a właściwie darmowe, tylko czasami bez prądu i ogrzewania), szkoły w rodzaju FONTYS-a, gdzie w atmosferze miłości i akceptacji kształci się elita sztuki współczesnej. To drastycznie inne doświadczenie dla absolwentów polskich szkół, gdzie nikt nigdy nie jest dość dobry. Tu nie jest ważny warsztat, a każdy pomysł coś w sobie ma. Twory rodzaju Vonk ewidentnie powstają w atmosferze wszechobecnej miłości do wszelkich prób robienia sztuki. Wyobraźcie sobie dwóch klarnecistów grających do ucha pani na szpilkach w niebieskiej sukience, która wydaje w odpowiedzi różne dźwięki w operowej skali. Potem kładzie się im na kolanach, je jabłko i udaje rozdrażnioną. Potem mówi z klarnetem w ustach. Wstaje i gra łyżkami na cynowym bębnie. I tak dalej. Niektórych to nawet bawiło.
Na szczęście potem był Merzbow z Balazsem Pandim - to wydanie sztuki współczesnej z jakichś powodów trafia i przemawia do mnie znacznie skuteczniej. Chodzi chyba o prostotę - Merzbowa nie ma potrzeby intelektualizować, rozkładać na czynniki pierwsze. Japończyk gra na skonstruowanej przez siebie „gitarze” - puszka, belka i kilka strun, wszystko przefiltrowane przez całe laboratorium dźwiękowych narzędzi. Pięćdziesięciominutowa fala sprzężeń generowanych przez Merzbowa dobrze komponowała się z improwizacją perkusisty Balazsa - takiej z pogranicza metalu czy post-punka i free jazzu, która równie dobrze mogłaby znaleźć się na kolejnej płycie Fire! Merzbow z Pandim jest jak spędzanie czasu na oglądaniu Malevicha - minimum środków, maksimum stymulacji.
Pierwsze ogłuszenie miałam tym samym za sobą - jeszcze gorsi pod względem natężenia dźwięku okazali się Newmoon. Belgijska wariacja na temat My Bloody Valentine i całego ruchu shoegaze z lat jego świetności - i której kwintet zdecydowanie nie musi się wstydzić. Szkoda tylko, że w małej sali Tilburskiego skłotu Hall of Fame zdecydowali się na nagłośnienie godne Kevina Shieldsa na stadionie, bo zniszczenia po tym koncercie były większe niż po Merzbowie. Plus słabo słyszalny wokalista i różne inne problemy z dźwiękiem (muzycy sprzeczali się w trakcie występu, jeden rzucił gitarę i wyszedł w trakcie na kilka minut na zaplecze). Niemniej jednak, Belgowie są naprawdę dobrzy - mają świetnie opanowaną sztukę robienia pięknego, monumentalnego, narracyjnego hałasu (posłuchajcie „Mask” z ich epki, to naprawdę świetna robota), wpadając czasami w punkowe napieprzanki („Aria”).
A najlepszy występ został na sam koniec - Irlandczycy z Girl Band doprowadzili spokojnych Holendrów do wrzenia. Ci kolesie są niewiarygodni. Na przedzie - wokalista o twarzy anioła, ulubieniec mdlejących fanek, blondyn z fryzurą Nicka z Backstreet Boys i rysami Leonarda DiCaprio. Białe zęby i pierścień na małym palcu. Siedzi on na wózku inwalidzkim, bo naderwał ścięgno. Mimika pacjenta szpitala psychiatrycznego. Rzuca się i wrzeszczy, przeżywa poryte historie, które opowiada. Jest trochę jak hardcore'owy Gainsbourg. Jak trzeźwy punkowy Bukowski. Wariat na krawędzi, ale sceniczny geniusz. Uwielbiałam basistę grającego cały kawałek „Paul” butelką - wyszedł z tego kawałek tanecznego, tłustego basu. Nie sposób było się nie zakochać w punkowej manierze perkusisty i w skrzypiących jak gwóźdź na blasze dźwiękach wydawanych przez gitarzystę. Girl Band brzmią jak DFA1979 imprezujące z Sonic Youth, są perwersyjnie surowi i dziwacznie taneczni. Są jak wiele innych grup (Factory Floor albo i A Place to Bury Strangers), a jednak śmiem twierdzić, że nie ma takiego drugiego zespołu. Chcesz wyjść z siebie, stracić kontrolę, zrobić coś nieprzewidywalnego. Irlandczycy z grzecznymi twarzami zabrali nas do punkowego piekła. Było doskonale.
O Melvinsach jutro - w formie refleksji na temat dyptyku.
***
Natalia Skoczylas
POLECAMY LEKTURĘ:
RELACJA: Incubate Festival, dzień I
RELACJA: Incubate Festival, dzień III
RELACJA: Incubate Festival, dzień IV
RELACJA: Incubate Festival, dzień V, VI i VII
RELACJA: Incubate Festival, dzień III
RELACJA: Incubate Festival, dzień IV
RELACJA: Incubate Festival, dzień V, VI i VII
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.