WYTWÓRNIA: Warner Music / Transgressive
WYDANE: 28 sierpnia 2015
Tęskniliście za Foals? Po zeszłorocznej wizycie w
Gdyni ostrzyliście pazurki na nowy album? Kolejne fotki ze studia wrzucane
przez zespół na insta powodowały, że musieliście parzyć sobie meliskę przed
zaśnięciem? Tytułowy singiel słyszeliście już więcej razy niż Snoop Dogg
wypalił w życiu skrętów? Kiedy parę dni przed premierą w różnych częściach
świata pojawiały się kasety z nagraniem, rwaliście sobie włosy z głowy, że
olaliście erasmusa w Berlinie i Amsterdamie? Już możecie pobiec do sklepów. Oto
i on – czwarty album Brytyjczyków.
Nic tak nie wkurwia mnie na koncertach, jak typki
nagrywające połowę utworów telefonem. Jak się niedawno okazało, Yannis
Philippakis uważa podobnie. Stąd też na koncertach zespół nie wyrywał się
zbytnio do ogrywania przedpremierowo nowego materiału. Poza wypuszczonymi wcześniej singlami, na
poprzedzającym premierę koncercie w Krakowie mogliśmy więc obejść się smakiem.
Po co psuć odbiór nowego krążka wrzutkami na Youtube w gównianej jakości? Piona
Yannis! Na szczęście od występu na Błoniach musieliśmy czekać zaledwie tydzień.
A teraz wszyscy wiedzą, że było warto.
Album What Went Down to chyba najbardziej
emanujące koncertowym powerem nagranie piątki z Oxfordu. W czasach, kiedy płyta
ma służyć zazwyczaj przyciągnięciu ludzi na koncert, bo dopiero tam rozgrywa
się prawdziwy biznes, to dość rozważne posunięcie. Nie zagłębiając się jednak w
rozkminy, na czym w 2015 robi się hajs, a na czym nie, przejdźmy do konkretów,
bo tych na najnowszym krążku Foals jest całkiem sporo. Już otwierający płytę,
osławiony singiel z kopiącym dupę klipem przypomina, za co lubimy tych pięciu
gości. Śledząc uważnie każde dokonania od czasu wydania Antidotes OSIEM
(Jezu Chryste! To już prawie dziesięć!) lat temu, można dojść do wniosku, że
panowie coraz bardziej lubują się w ostrych gitarowych riffach, zostawiając
delikatne plumkanie, jakie znamy z Total Life Forever nieco na uboczu.
Czasem przyjdzie nam do niego powrócić, jak w przypadku „Night
Swimmers”, ale tak jak nie płakałem przy „Spanish Sahara”, tak
nie będę tego czynił z powodu odejścia Foals w stronę nowego. A nowe wcale aż
tak bardzo nie odstaje od tego, co zapowiedziało Holy Fire, z kawałkami
jak „Providence” i „Inhaler”.
Yannis od zawsze był rokendrolową bestią. Każde
zwierzę musi jednak czasem wyczilować, co w przypadku Foals oznacza kilka
spokojniejszych kawałków na każdym z dotychczas wydanych albumów. „Mountain At My Gates” można uznać
za swego rodzaju pomost, który od energicznego rozpoczęcia poprowadzi nas do...
popowego „Birch Tree”. Ten kawałek to chyba największe zaskoczenie
całego albumu. Nie zapominajmy jednak, że w produkcji materiału pomagał James
Ford – 1/2 Simian Mobile Disco i ojciec sukcesu Klaxons. Rozkołysani radosnymi
refrenami wpadamy wprost na lekko frustrujące „Give It All”, które
nieco odstaje od reszty. Z odsieczą przychodzi na szczęście „Albatross” (nie
mylić z „I'm Albatraoz”!), w którym rzęsista perkusja idealnie wtapia
się w przejmujące wokale i rozmywające się syntezatory.
Lubicie Royal Blood? Tych dwóch piekielnie zdolnych
gówniarzy mogłoby się nauczyć wiele od starszych kolegów po fachu, jednak tu
pójdę za tym, co podpowiada ucho i przyznam, że „Snake Oil” brzmi
właśnie tak, jakby Foals połączyło siły z duetem z Brighton, albo zbratało się
na moment z Alexem Turnerem (aka buc numer jeden współczesnego rocka).
Miłośnikom bardziej refleksyjnych brzmień do gustu z pewnością o wiele bardziej
przypadnie „London Thunder”, które wielu już w dniu premiery ogłosiło
kolejną Saharą. Dla mnie bije ją o głowę. Albo i dwie.
Refleksyjne końcówki mają to do siebie, że
utwierdzają nas w przekonaniu: jeszcze tylko parę minut i trzeba będzie
się żegnać. Dlatego Foals zaserwowali nam rozwiązanie akcji, o jakim nie
śniło się starożytnym dramaturgom. Po „London Thunder” słyszymy
historię o tym, jak niewdzięczne jest życie muzyka podróżującego od miasta do
miasta, z dala od bliskich i domowego ciepła. A potem, jako wisienka na torcie,
wywołujące ciarki na całym ciele „A Knife In The Ocean”, w
towarzystwie którego mógłbym przejechać setki kilometrów pociągiem, samochodem
i autobusem. Dzięki chłopaki!
9
Miłosz Karbowski
POLECAMY LEKTURĘ:
RECENZJA: Foals - Holy Fire
RECENZJA: Foals - Tapes
XDD AHA
OdpowiedzUsuń