WYTWÓRNIA: Sub Pop
WYDANE: 4 maja 2015
Z płytami pokroju Rose Windows
jest taka sprawa, że dość bestialsko, bez żadnego zapytania przenoszą
słuchającego do całkiem odległej już przeszłości. A w moim przypadku ta swoista
podróż w czasie była jeszcze bardziej odczuwalna, bo przed wrzuceniem do
odtwarzacza płyty RS słuchałem kompilacji PC Music Volume 1, longplaya Platform
Holly Herndon, epki Adena (czyli Machinedruma) Tanz i epki Amnesia
Scannera, As Angels Rig Hook, czy mocno pojebanej, footwoorkowej mutacji
Couldwork Foodmana. Ale tak właściwie nie trzeba nawet słuchać „futurystycznej”
(och) muzyki, żeby poczuć to czasowe przeniesienie − przecież wystarczy włączyć
telewizor (lol) albo laptopa, i już wtedy cybernetyczny realizm mocno chwyci
nas za gardło. Dość dziwne, bo jeszcze dwa lata temu, kiedy słuchałem
wcześniejszej płyty Rose Windows, The Sun Dogs, nie miałem takiego
wrażenia. Ale ponoć ludzie się zmieniają. I czasy się zmieniają, jak nawijał
Bob Dylan, c'nie.
Nie wiem, może to tylko moje
wrażenie, ale serio, ci goście po prostu zatrzymali się w czasie i nie odczytuję
tego jako pozytywną cechę. Jasne, potrafią zarzucić kilkoma wdzięcznymi
melodiami, jak w dość westernowej balladzie „Bodhi Song”, w której
lekko patetyczny ton (weźmy te klawisze w tle) zderza się z niemal
marzycielskimi wokalami. I mimo całej anachronicznej nadbudowy, którą być może
sam sobie stworzyłem, jestem w stanie słuchać openera Rose Windows z
niekłamaną i niewymuszoną przyjemnością. Więc problemem, który zapełnia
miejsce, nazwijmy to, staroświeckości, którą może i niesłusznie tu wytykam,
będzie teraz zwyczajna wtórność. Bo, c'mon, ile takich piosenek zna świat? Nie
będę nawet próbował wyliczać. Ale w tym przypadku wszystko jest ok, gorzej z „Glory, Glory”. W tym kawałku band ze Seattle odegrał hard-rockowy
pocisk, tyle że ten pocisk jakoś nie wystrzelił. Nie pomagają flety i inne
pomysły, słyszę tu White Stripes czy Muse, więc nie jest dobrze. Może tylko
przy tym zaśpiewie Beeeend it ooooooout lekko się uśmiecham,
bo brzmi to jak Iron Maiden czy coś w ten deseń (sorry, nie jestem w temacie od
iluś tam lat „:P”).
Takie CIĘŻSZE GRANIE pojawia się
jeszcze choćby w „Strip Mall Babilon” czy „Aurora Avenue” −
reszta to już bardziej bluesowe brzdęki i folkowe NUTY. Nie będę ukrywać, że
takie kawałki jak „Come Get Us Again” czy „A Pleasure To
Burn” nie mogą zmienić mojego życia (nie wspominając o kończącym longa „Hirami”, przy którym taaaaak się wyyyyyynuuuuuuudziiiiiiiłeeeem, że
strach pisać). Zresztą wydaje się, że sama formacja chyba ma tego świadomość
(w sensie, że nie zmienią świata obecnie pisanymi piosenkami, a nie, że nie
zmienią mojego życia), bo Rose Windows to album, który kończy ich
działalność pod nazwą, która widnieje na okładce. No cóż mogę powiedzieć, to
chyba dobra decyzja. Chciałoby się powtórzyć za jednym z byłych już kandydatów
na prezydenta, że „tego trupa nie można szminkować”, ale nie można
być aż tak okrutnym. Bo myślę sobie, że przyjdzie taki czas, kiedy znajdziemy
się gdzieś na ŁONIE NATURY, a wokół nas nie będzie ani smartfona, ani iPada, o
dostępie do internetu, nie mówiąc. I może wtedy będzie sens, aby sięgnąć po ten
pięknie wydany krążek. Kto wie?
***
5.5
Tomasz Skowyra
POLECAMY LEKTURĘ:
RECENZJA: Rose Windows - The Sun Dogs
JEDZIEMY NA FESTIWAL: OFF Festival 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.