środa, 27 maja 2015

RECENZJA: Rose Windows − Rose Windows



WYTWÓRNIA: Sub Pop
WYDANE: 4 maja 2015
KUP: SeeYouSoon.pl (CD) /(Vinyl)

Z płytami pokroju Rose Windows jest taka sprawa, że dość bestialsko, bez żadnego zapytania przenoszą słuchającego do całkiem odległej już przeszłości. A w moim przypadku ta swoista podróż w czasie była jeszcze bardziej odczuwalna, bo przed wrzuceniem do odtwarzacza płyty RS słuchałem kompilacji PC Music Volume 1, longplaya Platform Holly Herndon, epki Adena (czyli Machinedruma) Tanz i epki Amnesia Scannera, As Angels Rig Hook, czy mocno pojebanej, footwoorkowej mutacji Couldwork Foodmana. Ale tak właściwie nie trzeba nawet słuchać „futurystycznej” (och) muzyki, żeby poczuć to czasowe przeniesienie − przecież wystarczy włączyć telewizor (lol) albo laptopa, i już wtedy cybernetyczny realizm mocno chwyci nas za gardło. Dość dziwne, bo jeszcze dwa lata temu, kiedy słuchałem wcześniejszej płyty Rose Windows, The Sun Dogs, nie miałem takiego wrażenia. Ale ponoć ludzie się zmieniają. I czasy się zmieniają, jak nawijał Bob Dylan, c'nie.

Nie wiem, może to tylko moje wrażenie, ale serio, ci goście po prostu zatrzymali się w czasie i nie odczytuję tego jako pozytywną cechę. Jasne, potrafią zarzucić kilkoma wdzięcznymi melodiami, jak w dość westernowej balladzie „Bodhi Song”, w której lekko patetyczny ton (weźmy te klawisze w tle) zderza się z niemal marzycielskimi wokalami. I mimo całej anachronicznej nadbudowy, którą być może sam sobie stworzyłem, jestem w stanie słuchać openera Rose Windows z niekłamaną i niewymuszoną przyjemnością. Więc problemem, który zapełnia miejsce, nazwijmy to, staroświeckości, którą może i niesłusznie tu wytykam, będzie teraz zwyczajna wtórność. Bo, c'mon, ile takich piosenek zna świat? Nie będę nawet próbował wyliczać. Ale w tym przypadku wszystko jest ok, gorzej z „Glory, Glory”. W tym kawałku band ze Seattle odegrał hard-rockowy pocisk, tyle że ten pocisk jakoś nie wystrzelił. Nie pomagają flety i inne pomysły, słyszę tu White Stripes czy Muse, więc nie jest dobrze. Może tylko przy tym zaśpiewie Beeeend it ooooooout lekko się uśmiecham, bo brzmi to jak Iron Maiden czy coś w ten deseń (sorry, nie jestem w temacie od iluś tam lat „:P”).

Takie CIĘŻSZE GRANIE pojawia się jeszcze choćby w „Strip Mall Babilon” czy „Aurora Avenue” − reszta to już bardziej bluesowe brzdęki i folkowe NUTY. Nie będę ukrywać, że takie kawałki jak „Come Get Us Again” czy „A Pleasure To Burn” nie mogą zmienić mojego życia (nie wspominając o kończącym longa „Hirami”, przy którym taaaaak się wyyyyyynuuuuuuudziiiiiiiłeeeem, że strach pisać). Zresztą wydaje się, że sama formacja chyba ma tego świadomość (w sensie, że nie zmienią świata obecnie pisanymi piosenkami, a nie, że nie zmienią mojego życia), bo Rose Windows to album, który kończy ich działalność pod nazwą, która widnieje na okładce. No cóż mogę powiedzieć, to chyba dobra decyzja. Chciałoby się powtórzyć za jednym z byłych już kandydatów na prezydenta, że „tego trupa nie można szminkować”, ale nie można być aż tak okrutnym. Bo myślę sobie, że przyjdzie taki czas, kiedy znajdziemy się gdzieś na ŁONIE NATURY, a wokół nas nie będzie ani smartfona, ani iPada, o dostępie do internetu, nie mówiąc. I może wtedy będzie sens, aby sięgnąć po ten pięknie wydany krążek. Kto wie?

***

5.5

Tomasz Skowyra

POLECAMY LEKTURĘ:
RECENZJA: Rose Windows - The Sun Dogs
JEDZIEMY NA FESTIWAL: OFF Festival 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.