sobota, 30 maja 2015

FESTIWALOWA ODPYTKA: Łukasz Napora, Audioriver


W Festiwalowej odpytce o organizacji Audioriver opowiada Łukasz Napora, współorganizator płockiego festiwalu, który w lipcu świętować będzie swoją dziesiątą edycję.


Którą edycję festiwalu w tym roku organizujecie?

Łukasz Napora: Dziesiątą.

Ilu artystów będzie liczyć finalnie line-up tegorocznej edycji?

Jeszcze dokładnie nie wiemy, ale około 90.

Kto przyjeżdża na Wasz festiwal?

Zarówno zagorzali fani i znawcy elektroniki, jak i osoby, które dopiero zaczynają się tym światem interesować.

Czym się kierujecie, dobierając artystów do line-upu?

Program jest zawsze efektem dyskusji kilku osób. Nasz gust jest kluczowy, ale bierzemy też pod uwagę sugestie naszych fanów oraz to, co aktualnie dzieje się na scenie muzycznej.

Największe urwanie głowy związane z organizacją festiwalu?

Każdy z organizatorów ma inne. Piotr Orlicz-Rabiega ma w trakcie festiwalu, bo to on koordynuje całą logistykę. Leon jest odpowiedzialny za kontakty z agentami artystów, więc im bliżej Audioriver, tym bardziej rośnie mu segregator z riderami, lotami itd. Ja w marketingu mam urwanie kilka razy w roku – średnio co dwa, trzy miesiące (śmiech).

Największa radość związana z organizacją festiwalu?

Kiedyś najbardziej nas cieszyło to, że ludzie chcą do nas przyjeżdżać i że udało nam się wyprzedać dwie edycje z rzędu. Teraz chyba coraz bardziej zależy nam na tym, żeby wielkie gwiazdy, jakie sprowadzamy, spełniały pokładane w nich oczekiwania. Muzyka jest najważniejsza.

Duży sponsor w nazwie festiwalu: tak czy nie?

Nie mielibyśmy z tym problemu i oferowaliśmy to wielu markom. Tanio jednak skóry nie zamierzaliśmy nigdy sprzedać i chyba dlatego nigdy do tego nie doszło.

Najtrudniejsze negocjacje mieliście z...

„Negocjacje” to nienajlepsze słowo w kontekście gwiazd, bo sugeruje, że promotorzy mają duży wpływ na finalną cenę. Coś tam czasem da się „urwać”, ale w obecnej sytuacji, gdy gwiazda przebiera w ofertach, jak nie chcesz dać tyle, ile żąda, to jedzie gdzie indziej. Często ceny idą wręcz w górę, a nie w dół, bo agent mówi „słuchajcie, chcemy przyjechać do was, ale musicie coś dorzucić, bo mamy wyższą kontrofertę”.

Najdziwniejsze widzimisię artysty w riderze?

Odpukać, nasze gwiazdy są na razie w miarę normalne (śmiech).

Polscy artyści jako zapchajdziury czy gwiazdy głównych scen?

Ani jedno, ani drugie. To ważne punkty programu, ale nie oszukujmy się – zdecydowana większość publiczności Audioriver przyjeżdża dla zagranicznych gwiazd. Umieszczanie w tzw. prime timie zespołu, który co roku robi trasę po kilkunastu polskich miastach, byłoby sztuczne i na siłę.

Na co absolutnie nie można sobie pozwolić, organizując festiwal?

Jest wiele takich rzeczy, ale moim zdaniem, nie można sobie pozwolić na słabe nagłośnienie. Jak ściągasz gwiazdy, to nie psuj tego beznadziejnym sprzętem.

Czy festiwal musi równać się pole namiotowe?

Absolutnie nie, choć baza noclegowa w Płocku nie pomieści wszystkich naszych gości i dla wielu osób pole namiotowe jest koniecznością.

Jaki jest udział mediów w działalności festiwalu?

Współpraca z mediami na zasadach PR była zawsze podstawą komunikacji Audioriver. Nie mamy budżetów na wielkie kampanie reklamowe, a jednak udało nam się zbudować ważną pozycję. To dlatego, że mieliśmy zawsze dobry program i coś ciekawego przy tym do powiedzenia. Media bardzo pomagają, by te informacje dostawały się do szerszej świadomości.

Festiwal zimą - da się czy się nie da?

Marzy nam się, ale wciąż brakuje sił. Trzymajcie kciuki.

Jak zachęcisz czytelników do udziału w tegorocznej edycji festu?


Bardzo się staramy, by 10. edycja była naprawdę wyjątkowa. Po cichu mam nadzieję, że widać to po ogłoszonym jak dotąd programie i szczególnie zachęcać już nie muszę.

***

rozmawiali: Agnieszka Strzemieczna i Piotr Strzemieczny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.