WYTWÓRNIA: Dead Oceans / Sonic Records
WYDANE: 17 lutego 2015
Nowojorczycy po dłuższej
przerwie wracają z nowymi kompozycjami. Zdradzają one pewne oznaki zmęczenia
materiału, ale jednocześnie utwierdzają w przekonaniu, że produkcyjnie A Place to Bury Strangers wciąż są na
absolutnym światowym topie.
Uporządkujmy kontekst czasowy.
Ostatnie wydawnictwo tria to wydana w 2013 roku epka Strange Moon, pełen
brudu i punkowego smrodu hołd dla zespołu Dead Moon. Ostatni album z autorskim
materiałem to świetnie przyjęty Worship z 2012 roku. Zespół kazał na siebie
czekać 3 lata, podczas których wiele wydarzyło się w świecie muzyki. Wiele
zmieniło się również w życiu członków zespołu, bowiem w 2014, po blisko 9
latach działalności, przeniesiona została siedziba firmy Death by Audio,
znajdująca się w nowojorskiej dzielnicy Williamsburg. Wspominam o tym, ponieważ
budynek ten pełnił również funkcję studia nagrań, sali koncertowej, sali prób,
poligonu doświadczalnego i mieszkania lidera, Olivera Ackermanna. Zmiana
środowiska wpłynąć miała na długi czas wydawania Transfixiation. Co
ciekawe, według wywiadu udzielonego przez Ackermanna, płyta była kompletna już w marcu 2013. Materiał
swoje przeleżał, dojrzał w głowach muzyków, a teraz ujrzał światło dzienne.
Na pierwszy rzut ucha jest...
dziwnie. Jest inaczej, ale po kilku przesłuchaniach robi się znajomo. Są
momentalnie rozpoznawalne, oklepane do znudzenia inspiracje The Jesus and Mary
Chain (riff w zwrotkach „I'm So Clean” czy przewijająca się przez część
piosenek prymitywna, ale bardzo nośna rytmika) czy My Bloody Valentine
(jęczące, damsko–męskie wokale w refrenie „We've Come So Far”, gitara –
odkurzacz w „Love High”). Są najbardziej chyba od pierwszej płyty („Another
Step Away” ktoś pamięta?) melodyjne momenty, czyli czysto noise-popowy „What
We Don't See”, który kojarzy się ze Skywave, poprzednim wcieleniem APTBS. Są
wzbudzające na twarzy grymas zdziwienia piosenki–wypełniacze, jak na przykład
nie wiadomo dokąd zmierzające „Lower Zone” albo bardzo średni otwieracz „Supermaster”.
Singlowy „Straight” to
świetny utwór, niesiony zadziorną linią basu Diona Lunadona, rozrywany
gdzieniegdzie ociupinkę tandetnie brzmiącymi efektami specjalnymi gitary
Ackermanna, która świszczy jak plastikowy pistolet–zabawka albo przypomina
zepsutego R2D2. Szacunek się jednak należy, bo facet sam to całe tałatajstwo
buduje, więc nie ma co się krzywić.
„Deeper” jest ciężki,
powolny i chyba miał być w zamierzeniu seksowny (ta skacowana chrypka), ale
efekt końcowy jest taki, że wokal wygraża komuś przy tle eksplozji (produkcyjny
majstersztyk hałasu) i przez 6 minut tak naprawdę niewiele się dzieje. Moim faworytem jest za to drugi
singiel, „We've Come So Far”. Przebojowy, nózia od razu chodzi, wszystko
trafia prosto w punkt i jest bezlitosny hałas wieńczący refreny (szczególnie
gorąco robi się koło 2:24). Potem rozczarowuje trochę przewidywalny „Now It's
Over”, który, ok, jest post-punkowy i bije od niego chłód, ale kalibru
biurowej klimatyzacji, a nie lodowej pustyni. Do „I'm so Clean” dodam
tylko, że bardzo podoba mi się to, jak bezczelnie jest tępy. Słuchać w nim echa
brzmienia, które uzyskali na Strange Moon, czyli sprzęgamy, alleluja
i do przodu. Trochę takiej postawy brakuje na tym albumie.
Następny indeks, „Fill the Void”,
zaczyna się, jakby chłopaki kończyli całonocne picie z instrumentami w rękach.
Szybko jednak wrzucają piąty bieg i wyprzedzają na trzeciego przy dźwiękach
naspeedowanego, zbrutalizowanego krautrocka. Ponownie można jednak odnieść
wrażenie, że wszystko fajnie, ale papy to z dachu nie zrywa...
Album kończy utwór „I Will Die”,
który przynosi powiew świeżości w departamencie wokalnym, ponieważ Ackermann po
raz pierwszy krzyczy do mikrofonu, a ekspresja przestaje być wreszcie nudnawa i
„shoegaze'owa”, a staje się punkowa, niepoprawna i przez to autentyczna. W
kompozycji aż iskrzy od hałasu i chaosu, i choć nie jest majstersztykiem
kompozycyjnym, to broni się buńczucznością.
Transfixiation nie jest
albumem złym, ale wyraźnie odstaje od poziomu poprzednich długograjów
Amerykanów. Jest na nim zbyt wiele kompozycji, które szybko się nudzą, albo po
prostu nie mają poziomu radykalności, do którego nas APTBS przyzwyczaili. Fani
niech się jednak nie smucą, bo wszyscy wiemy, że nie ważne jak wygląda sprawa
na płycie, na koncercie tej kapeli zawsze możemy liczyć na konkretny wpierdol.
6.5
Marcin Lewandowski
***
POLECAMY TAKŻE:
RECENZJA: A Place to Bury Strangers - Strange Moon
RECENZJA: A Place to Bury Strangers - Worship
FOTORELACJA: A Place to Bury Strangers w Cafe Kulturalnej (2012)
FOTORELACJA: A Place to Bury Strangers w Cafe Kulturalnej (2013)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.