sobota, 21 lutego 2015

RECENZJA: Mynth - Polar Night





WYTWÓRNIA: Seayou Records
WYDANE: 6 lutego 2015

Oklepane przez wszystkich patenty znowu dają radę.

Seayou Records przyzwyczaili słuchaczy, że stawiają na muzykę przeróżnej maści, choć w większości inwestują w artystów z pogranicza popu i elektroniki. Przykładów długo szukać nie trzeba, ot, chociażby można sięgnąć po fyhową Kumulację poświęconą tej oficynie. W tym roku wiedeński label uderzył z popularnej grubej rury, wydając debiutancki album Mynth.

Bliźniaki Giovanna i Mario, choć z imion raczej wyglądają na włoskie rodzeństwo, pochodzą z Wiednia, a swoje Polar Night nagrywali w dość odległej od Austrii Norwegii i ten lekko mroźny klimat Skandynawii w ich kompozycjach czuć. Tylko cztery utwory znalazły się na debiutanckiej epce, ale są to raczej utwory mocniejsze niż słabsze. Choć pierwsze takty otwierającego wydawnictwo „Nightlight” sugerowałyby coś zupełnie innego.

Ten wokal Giovanny pod ckliwe syntezatory zapowiada straszny, balladowy pop w stylu jakiejś Jessie Ware lub Lany del Rey, ale to tylko pozory, bo wraz z wejściem bitu utwór nabiera kolorytu. Skojarzenia z Purity Ring nie będą mylne, bo wydaje się, że to dla Mynth jedna z inspiracji (syntezatory, syntezatory, syntezatory, łamany rytm i flirt z lo-fi r'n'b to te czynniki najbardziej wyczuwalne). Elektropopowy sznyt nagrania rzuca też cień ASTR, zespołu, który opisywaliśmy w ubiegłym roku (RECENZJA!), a który, choć brzmiał totalnie niewyjątkowo i schematycznie, miał w sobie to coś, co sprawiało, że utworów z Varsity słuchało się dość przyjemnie. Ten sam przypadek występuje przy Polar Night. Nagrania kipią od utartych melodii, od tych gorących post-dubstepowych cykaczy i niemal podniebnie rozmarzonych syntezatorów, co w 2015 roku powinno raczej być minusem muzycznych wydawnictw aniżeli plusem, ale Mynth brzmią w tej stylistyce całkiem ciekawie i autentycznie. 

Pewnie, te oklepane patenty w „Nightlight” znamy z kawałków AlunaGeorge (znowu damski wokal) i choć tam drażniły, w przypadku Polar Night już takie głupie nie są. Tak samo jak masywne syntezatory w drugim na płycie „Friends” (Giovanna ma naprawdę ładny głos, gdy się tak wsłuchać w spokoju, to ona napędza ten utwór), który przez swoją rytmikę kojarzy się z piosenkami CHVRCHES (moment od 2:04 to najlepszy fragment i kawałka, i epki). Za sprawą śpiewu w „Poison” w Giovannie można by było się zakochać (no dobra, nie tylko ze względu na jej głos, wystarczy popatrzeć na zdjęcia), zwłaszcza wtedy, gdy schodzi w rejony przytłumionych, lekko rozleniwionych i słodkawych wokali wyśpiewywanych pod połamany rytm, który ogarnia Mario. I tu by się kończyły pozytywy, bo ostatni utwór, „I'm Good”, to totalna pomyłka. Miałka ballada, wyzbyta z elektroniki i emocji, oparta na popowej melodii i schemacie; najsłabszy i z największym komercyjnym wydźwiękiem utwór z Polar Night. 

Pomijając zamykający wydawnictwo indeks, wszystko na debiutanckim minialbumie rodzeństwa z Wiednia styka i zazębia właściwie. Chociaż Mynth opierają swoją muzykę na dość prostych i wyeksploatowanych rejonach, nie można powiedzieć, że robią to w kiepski sposób. Na pewno to dość ciekawa alternatywa na wszystkie te hajpowane składy w innych dużych mediach, które - bez ściemy - nie są tego warte. A Polar Night zachęca do kolejnych nagrywek przez Mynth.  

6.5

Bartosz Lachowicz


POLECAMY:
RECENZJA: Japanther - Instant Money Magic (KUMULACJA#8)
RECENZJA: Monsterheart - W (KUMULACJA#8)
RECENZJA: Ankathie Koi - Sticky Fins (KUMULACJA#8)
RECENZJA: UMA - UMA (KUMULACJA#8)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.