poniedziałek, 25 czerwca 2012

Recenzja: A Place to Bury Strangers - ‎‎“Worship” (2012, Dead Oceans)‎

„Chcę cię rozwalić i przygwoździć do podłogi. Chcę cię wyciągnąć i naprawić uszczerbek w twojej głowie. Dam ci małą dawką szumu.” To pokrótce wyjaśnia treść najnowszego materiału.








Wybór niezależnej Killer Pimp czy Mute Record, promującej takich artystów jak Depeche Mode czy Goldfrap był strzałem w dziesiątkę. Worship jest pierwszym albumem wydanym przez Dead Oceans. Zmiana wytwórni, styl podobny. Garażowo i lekko psychodelicznie, pośród szumu, z mocno przesterowaną gitarą w tle.                            

W Death by Audio (które jest jednocześnie klubem muzycznym i studio nagraniowym) Ackermann projektuje i tworzy własne efekty gitarowe używane przez  każdego, od Serena  Maneesh i Wilco do Spoon i TV on the Radio. Zawsze były to ciekawe, innowacyjne brzmienia ocierające się o ekstatyczną stronę shoegaze czy delikatny dream-pop.

Proste, nieskomplikowane gitarowe kompozycje mają pewną zaletę - szybko wpadają w ucho. Zapamiętujesz je po pierwszym odsłuchaniu kawałka. Jednak wykorzystanie monotonnej, zbyt prostej perkusji i powszechnie dominującego metrum 4/4 czy 3/4 nudzi.       
                                          
Zaczyna się dobrze. Wyeksponowany i podkręcony na full bas, gra pod dyktando perkusji  w „Alone”. Niestety, po niespełna trzydziestu sekundach wchodzi wokal Ackermanna i cały surowy charakter kawałka znika. A szkoda, bo przez moment mogło się wydawać, że będzie to energetyczna, fabryczno-industrialna mieszanka. Początek „You Are The One”, utworu promującego album, przypomina wczesne dokonania artystów ze stajni Not Not Fun. W całości jednak wypada blado i bardzo przeciętnie. Sztampowy teledysk przedstawiający prostytutkę, przemoc i jakieś paranoiczne jazdy umysłu, miał być przerażający i erotyczny, a nie jest ani taki, ani taki.

Zaraz później wchodzisz do zadymionego klubu. Jest całkowicie ciemno.  Klaustrofobiczne pomieszczenie sprawia, że czujesz każdy ruch pozornie stojącego powietrza i znajomy oddech na szyi. Jest tak cicho, że zaczynasz słyszeć ludzkie myśli. I nagle prosto ze sceny zalewa cię ciężka fala „Mind Control”. Masz ochotę wyciągnąć deskę i surfować wśród agresywnych i warkotliwych dźwięków.  

Na Worship niby jest space, noise i rock. Popularna shoegaze’owa stylistyka, dobrze znane gitarowe efekty, nic nowego. W 2007 roku ukazał się ich pierwszy krążek A Place to Bury Strangers . Dwa lata później Exploding Head - dobry, ale bez porównania z debiutem. Worship jest zdecydowanie najsłabszy. Przypomina przekombinowaną namiastkę Script of the Bridge -  The Chameleons. Panowie z APTBS powinni rozważyć wznowienie poprzedniego projektu Skywave.

4/10
Nicoletta Szymańska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.