poniedziałek, 21 marca 2011

Jesteśmy sentymentalni: Enter Shikari - Take To The Skies (2007, Ambush Reality)

Sentymentem można darzyć Celine Dion, Lionela Richie, Tupaca, Five Horse Johnson, Tesle (tych wykonawców, no, może poza Shakurem, nie polecam), można także pierwszą długogrającą płytę Enter Shikari.









Jedni nazwą to pseudo post-hardcore’em, inni syfem, kolejni powiedzą ‘muzyka idealna jako tło do przerabiania chrześcijańskich niemowląt na macę’. Ja powiem inaczej, ‘sentymentalne’ rzeknę. Bo do Enter Shikari, tj do ich debiut krążka i pierwszej EP-ki czuję coś szczególnego. A zaczęło się to…

W 2007 roku, na kilka miesięcy przed maturą. Zuzia, koleżanka ze szkoły, przesłała mi pewnego dnia linka do teledysku na youtube. Bardzo długo się wzbraniałem, ‘nie rób tego, pewnie syf’ – mówiłem sobie. Aż zmiękłem, odtworzyłem i…  przepraszam, nie jestem zwycięzcą. Bo taki właśnie tytuł nosił kawałek wysłany przez Zuzię. Co tu dużo mówić, zauroczyłem się. Pamiętam, że do matury oporządziłem jeszcze kilka tracków Enter Shikari (Score 22, Nodding Acquaintance, Anything Can Happen In Next Half Hour, OK., Time For Plan B, The Bearer of Bad News oraz When a Jealous Man Finds a Gun), przy których chłonięcie  wiedzy do egzaminu z języka polskiego i historii było niesamowicie przyjemne.  I chociaż Take To The Skies zespół wydał w marcu, ja LP poznałem dopiero w czerwcu, żyjąc na tych pojedynczych numerach z EP-ek.

A Take To The Skies to siedemnaście kawałków mocnych, dynamicznych, bardzo hałaśliwych. Jedni nazwą to post-hardcore’em, drudzy screamo, są jeszcze tacy, którzy wyskoczą z nintendocore’em (sic!). Przeglądając lastfm zespołu można było natknąć się również na porównania z I Set My Friends On Fire, Alexisonfire i Hadouken! (WTF?!). Dla mnie stawianie tych zespołów koło siebie było i nadal jest przegięciem. Bo siłą Enter Shikari nie są darcia wokalisty czy post-prodigy’owska elektronika (patrz twórczość bandu z Leeds), ale równowaga między tymi mocnymi riffami gitarowymi, szaloną perkusją, krzykiem, a melodyjnością i łagodnym śpiewem wokalisty, Rou Reynoldsa. To raz, a dwa to niesamowite wstawki nazwane przez chłopaków z St. Albans interludami – to przerywniki między kawałkami, kilkunastosekundowe co prawda, ale mające jednocześnie ‘to coś’ co sprawia, że zapętlamy je kilkanaście razy podczas odsłuchu krążka.

Biorąc na tapetę poszczególne kawałki, należy skupić się na drugim na liście Enter Shikari, wymienianym wcześniej, singlowym Anything Can Happen In Next Half Hour…(‘wjazd’ tego utworu cały czas mnie urzeka ‘His eyes are locked on Her/Her eyes are fixed elsewhere/He’s confident, but he's not aware/She doesn't care./Their only connection,/is the silence that they both grasp,/He's lost control/but she’s not aware, of his stare’.), Labirynth z dynamicznym refrenem, OK., Time for Plan B oraz prawdziwym ‘numerze jeden’ Take To The Skies – Sorry, You’re Not a Winner.

Od 2007 roku wierzę, że Enter Shikari przyjadą do Polski na koncert albo jakiś fest. Po bardzo słabym Common Dreads (chociaż czy ta płyta była słaba? W sumie nigdy się w nią nie wsłuchałem tak bardzo. Kilka kawałków nadaje się idealnie na budzik – Juggernauts, No Sleep Tonigt, Zzzonked) wydaje się, że jeżeli były jakiekolwiek na to szanse, to drastycznie zmalały. Aczkolwiek chciałbym się mylić. Wiem jedno, debiut album chłopaków z St. Albans był i jest jedną z lepszych dla mnie płyt. Wiadomo, są i słabsze momenty, jak Return to Energiser, Mothership, czy No Sssweat. Te jednak nie potrafią przyćmić siły płynącej z Take To The Skies.

 Piotr Strzemieczny

4 komentarze:

  1. Enter Shikari!!
    Pierwsza płyta świetna, ale co do osądu drugiej to się nie zgodzę. Uważam ją za świetny album. Z początku nie byłem też do niej przekonany, ale po jakimś czasie posłuchałem jej ponownie. :) polecam ponowne wsłuchanie się.

    Propsy za bloga! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. indianinjedźącymarsaiodnajdującysensżycia22 marca 2011 01:15

    no, jedynka enter szikari całkiem niezła, nic wielkiego, często ocierające sie o niesłuchalne gówno - melodyjki jak z casio, ktore dostało się na komunię, genialna barwa głosu rou, klaskanie przy sorry you're not. Jezu, jakim kiedyś było się przejebanym retardem.
    Comon Dreds chujuffka dosyc, bylo antwerpen, zzzzzzzzzonked (dosłownie) i ta piosenka o Pawle J. byłym selekcjonerze s-kadry łehehe (JANAS KEN HI GEDI SEJF TUNAJT!) reszta spora kupa z duzą ilością moczu, nie polecam.
    No i wracając do jedynki, było wtedy lato, koledzy z ośki lubili trans i didżeja tiesto, jak puszczałem jedynke szikari z komórki to nawet nie mówili żebym "to kurwa w chuj wyłonczył" ale dawali znać ze tiesto to oni nie są i że brudas za bardzo sie drze. Fajnie wtedy było, jeździło sie na beemiksie wyrywało sie białogłowy w wansach i rurkach (tak tak w 07' nie było tylu haendemów i modnych ciuszków - kupowało sie rzeczy w skejtszopach) i w ogole młodość była fajna. Ale potem Gang Gang Dance wydali Dymsze Świento, a M83 tą płyte szugejzowo-ejtisowo z tą fajosko letnią okładką i piosenka co brzmiała jak depesz mołd i świat sie zmienił. Koledzy w tiszertach sonik juf do dziś na ajpodach mają jedynke Brink mi de horajzon, a na półce Fall of Troy, (poszukajcie, tak dla picu) jak będziecie u nich słuchać Zairki na 4ry bumboksy.
    Fajnyblok, chłopaky.

    OdpowiedzUsuń
  3. nie słuchałam tego krążka już ładny kawałek czasu, ale i tak bardzo lubię. rzeczywiście, 'sorry, you're not a winner' to niezaprzeczalnie numer jeden :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ej ej, indianinie od marsa. nie tylko chłopaky. są jeszcze u nas dziewczęta wszak :)

    to były czasy

    Piotr

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.