OK., więc mieliśmy podsumowanie polskich dobrych i słabych płyt, a także dobrych płyt zagranicznych zespołów, o których albo nikt nie słyszał, albo słyszało mało osób. Dzisiaj, w prezencie od nas, dostajecie podsumowanie płyt średnich, a przy których zachwycali się dziennikarze, eksperci i krytycy muzyczni tudzież po prostu był na nie za duży boom. Jednym słowem – przedstawiamy dziesięć przehype’owanych płyt roku w naszym (moim, bo reszta się nie zgadza) zdaniem.
Przy niektórych pozycjach możecie się kapkę wzburzyć. Pomyślicie: jak to, Toro w tym podsumowaniu? Przecież to bardzo dobra płyta i w moim prywatnym rankingu na pewno zajmie wysokie miejsce! OK., zgadzamy się z Wami. Toro y Moi znalazł się w tym miejscu niejako za karę. On musi odpokutować grzechy tych, którzy się jarali nim i hajpowali pod niebiosa. Innego powodu nie ma. Stąd znalazł się na ostatniej, dziesiątej pozycji.
10. Toro y Moi - Causers of This – wyjaśnienie powyżej
9. Marina and the Diamonds - The Family Jewels – greckie korzenie u ładnej Walijki to niewątpliwie plus. Drażniącym szczególikiem większość podkładów. Nie oszukujmy się, płyta jest dość kiczowata, a szkoda, bo Marina ma wielki talent, którego, niestety, nie wykorzystuje na swojej płycie. Ogólnie są dwie możliwości, albo wybieracie się w sobotę na jarmark, albo zostajecie w domu, puszczacie sobie tę płytę, i cały kram wpada do Was. Ja wybiorę spacer z koszyczkiem.
8. Uffie - Sex Dreams and Denim Jeans – Przypominają nam się jej EP-ki. Były naprawdę urocze. Jednak to, co na tak krótki czas trwania płyty było dobre, na LP się nie sprawdza. Materiał został wyczerpany.
7. Ellie Goulding – Lights – Po pierwsze – za dlugi. Po drugie, okładka za słodka. Po trzecie, bije z niego ziomalstwo z Frankmusik, co już jest srogie i zbija na starcie. I po czwarte, nie ma charakteru. A wiadomo, jak się charakteru nie ma, to nie przeżyje się w tym twardym świecie.
6. Kele – The Boxer - Jeśli ktokolwiek zachwyca się solowym krążkiem byłego (tak, byłego, gdyż zespół zakończył/zawiesił działalność) front mana Bloc Party, to chyba ma nie po kolei w głowie. Boxer to bardzo zła płyta. Płyta bez głębszego przekazu, bez żadnego hitu. Bo Tenderoni za takowy nie uważam. Na następne Święta poproszę o nową płytę BP
5. The Drums – The Drums - I Wanna Go Surfing, czyli ta płyta płytą nie jest. To z całą pewnością nie jest pozycja, która zapadnie w mej pamięci na długie lata. Nie oszukujmy się, the Drums nagrali krążek, który idealny jest na wyjazd nad morze, tudzież puszczenie sobie raz na jakiś czas, koniecznie na odstresowanie. Życia przy nim nie zbudujecie.
4. I Blame Coco – The Constant – To tak, jak gdyby Sting trochę zmienił, ale leciutko, głos i zaczął nosić stanik. Plus płyta nudna, popowo-elektroniczna. Drażni lansowanie jej w każdej gazecie, radiu, portalu. Czy bycie córką Stinga naprawdę jest aż tak istotne? Czy gdyby naszym tatą był Krzysztof… Krawczyk, to też mielibyśmy ułatwiony start?
3. Delphic – Acolyte – Najgorętszy debiut roku? Na Alasce być może, w moim pokoju na pewno nie. Płyta tak fajna, jak ostatnie programy na TVN, a przecież pierwszy kawałek na Acolyte był piosenką-tłem do zapowiedzi nowej ramówki. Tak więc jeśli ktoś uważa, że Delphic są fajni, to zapewne zachwycać się będzie najnowszym serialem o wdzięcznym tytule ‘Prosto w serce’ z Anią Muchą w roli głównej. Płyta nawet nie wprawia małego palca w ruch. Albo inaczej, słuchając debiutu ‘gorącego debiutu’ z Manchesteru chce się po prostu wstać z kanapy, wykonać tych parę kroków i wyłączyć odtwarzacz. I nie zgadzam się z jednym portalem. Delphic nie mają co marzyć o dorównaniu M83.
2. French Horn Rebellion – The Infinite Music Of French Horn Rebellion - o tym pisałem wcześniej. Konkretnie tu
1. Hurts – Happiness - EP-ki są złe. To one promują wykonawców jednym, dwoma ‘hitami’. Internet jest zły. On także kładzie nacisk na lansowanie słabizny. Bo takim czymś jest Hurts. Oporządzenie dwóch kawałków, chwytliwych dla uszu większości słuchaczy komercyjnych stacji radiowych + dobry PR mogą pchnąć do popełnienia jednego z większych przestępstw w dziejach świata à nagrania całego albumu. Płyta przelatuje niezauważona od początku do końca. Nie ogarniam ‘fenomenu’ Hurts, dla mnie jest to gorsze niż kaszanka.
Piotrek.
hurts to fenomen, tak. w wakacje się nasłuchałam radia (niestety) i pamiętam że w escerok uchodziło za hit, w eremef fm także, patrz że taka słabizna trafia do masowych odbiorców z aż dwóch różnych półek to zadziwiające
OdpowiedzUsuńw esce odbierano to jako coś niszowego. w rmf zaś nawiązywali do depeszUF.
OdpowiedzUsuń