Nie jarają mnie damsko-męskie alt-country duety, gdzie mam do czynienia z dużą ilością wspólnego śpiewania na dwa głosy. Najczęściej damski wokal jest słodki niczym paczka M&M’s, o męskim lepiej nie wspominać. Dodajemy do tego słabą, bezpłciowo brzmiącą gitarę, jednostajny, monochromatyczny bit perkusyjny i wychodzi nam nijaka paciaja. Tak, niestety, jest z Jenny i Johnny. Niestety dla nich, bo dla ekipy FYH! to powód do radości – kolejny raz możemy komuś pojechać.
Tegoroczni debiutanci mnie nie urzekają. Co prawda nie są to debiutanci w klasycznym znaczeniu tego słowa, gdyż w pojedynkę każde z nich nagrywa już od jakiegoś czasu (Jonathan Rice od 2005 roku, Jenny Lewis od 1998 roku wespół z koleżankami, jako Rilo Kiley - nie pytajcie co to, bo i tak nie wiemy i nie zamierzamy poznać. Tzn. ja , ale mam nadzieje, że i Wojtek), jednak wspólnym projektem świat próbują podbić właśnie teraz! Ekhm… nieudolnie.
Dwanaście piosenek. Dwanaście beznamiętnych, średnich, nienadających się do czegokolwiek konstruktywnego piosenek. Po prostu – piosenki. Źle. Pioseneczki – o tak, od razu lepiej. Ale lepiej by także było, gdyby Jenny and Johnny tej płyty nie wydali. Po prostu, nie wnoszą nic nowego. Na rynku alt-country istnieje naprawdę wiele lepszych zespołów/projektów/wykonawców/artystów, jak chociażby Wilco czy Woven Hand (swoją drogą bardzo polecam). Więc jeśli macie wybór: Jenny and Johnny a zapuszczenie czegokolwiek innego, co tutaj opisywaliśmy (pod uwagę bierzemy tylko te pozytywne recki), wybierzcie drugą opcję. Przy okazji – tytuł płyty kłamie! Lepszą zabawę gwarantują nam wykłady z chociażby Międzynarodowej Ochrony Praw Człowieka.
Wbijcie na ich profil na myspace
Ocena: 2.5/6
Deser
Nice legs, though.
OdpowiedzUsuńyep. like it ;)
OdpowiedzUsuń