sobota, 19 grudnia 2015

ZALEGŁOŚCI RECENZENCKIE #2: Beach Slang, Cheatahs, Glen Hansard, Scott and Charlene’s Wedding, Yo La Tengo, Young Guv



Druga paczka Zaległości recenzenckich, a w niej Cheatahs, Glen Handsard, Young Guv, Scott and Charlene’s Wedding oraz Yo La Tengo i Beach Slang.


Cheatahs - Mythologies
30 października 2015, Wichita

Cheatahs są w pełnym gazie. Corocznie płyta, w tym roku nawet dwie. To dużo, prawda? A jeśli dodamy do tego fakt, że te wydawnictwa są najzwyczajniej w świecie dobre. Kurczę, przecież ci Brytyjczycy, choć starają się wszystkim wmawiać, że nie grają shoegaze'u, robią to perfekcyjnie, budząc szafkowe duchy The Jesus and Mary Chain, My Bloody Valentine czy Ride. Mythologies to ich drugi długograj, a o tremie nie może być mowy. Urocze melodie, rozmyte wokale, chwytliwe riffy i efekty rozstrojenia - to atuty Cheatahs, to także mocne strony Mythologies. I tak dobrze ciągnie się od otwieracza „Red Lakes (Sternstunden)”, przez rewelacyjny singiel „Signs to Lorelei” i dziki „Su-Pra”, po smakowitą końcówkę, na którą składają się perełki: „Murasaki (紫)”, „Mysteci” i łapiący za gardło „Reviere Bravo”. Jeśli ktokolwiek się jeszcze zastanawia, czy po A Place to Bury Strangers są jeszcze jakieś warte odhaczenia shoegaze'owe zespoły, Cheatahs kolejny raz dają o sobie znać.[8.5] 


Glen Hansard - Didn't He Ramble
18 września 2015, ANTI-

Glenie Hansardzie, cóż Pan zrobił? Ziew, ziew, ziew. Nudy. To z jednej strony, a z drugiej? Czy po gościu z Once, który popularność zyskał właśnie dzięki temu filmowi, naprawdę spodziewano się wybitnej płyty? No nie. Film to film, życie to życie, a Glen Hansard muzykiem może i dobrym jest, ale żyłko kompozytorskiej to on - niestety - nie ma. Irlandzki folkowy bard, niemal towar eksportowy jak U2 czy The Pogues (choć oni to raczej Anglicy), smęci na jedno kopyto od 2006 roku. Już Swell Season lepsze. Naprawdę. OK., są momenty, są ładne melodie, ale tylko sporadycznie. Głównie ukłon w stronę irlandzkiej tradycji muzycznej, folkowe smutki i seeeeeeeeen.[4.5]

Young Guv - Ripe 4 Luv
9 marca 2015, Slumberland

Kto nie śledzi muzycznego życiorysu Bena Cooka, może być zdziwiony. Członek Fucked Up ma tak bogate CV, że pozazdrościć. Poza Fucked Up Yacht Club, No Warning, Marvelous Darlings oraz songwriting dla Maroon 5 czy Kelly Clarkson. Mało? No to teraz Young Guv. A wraz ze swoim pobocznym projektem i płytą Ripe 4 Luv piękny kolaż inspiracji, wcześniejszych doświadczeń i gatunkowy mix po prostu. Od indierockowych hitów („Kelly I'm Not a Creep”, które brzmi jak jakiś utwór The Replacements) przez smooth soul („Wrong Crowd”) i pop spod znaku rozmarzonego Wham! (otwierający album „Crushing Sensation”). Nie zapominajmy o „Aquarian”, gdzie na pierwszy ogień idą eightiesowe syntezatory i „Living the Dream”, które mogłoby się znaleźć na płycie Beach Boys. Dużo różnych wątków rozpoczął Young Guv na swoim albumie, ale to fajnie. Jest szansa, że przy drugiej płycie - o ile projekt nie okaże się jednostrzałowcem - wykrystalizuje się solowa droga Bena Cooka.[7] 

Scott and Charlene’s Wedding - Delivered EP
22 stycznia 2015, wyd. własne


Zespół niedoceniany, a szkoda, bo już Any Port In A Storm z 2013 roku udowadniał, że australijski zespół potrafi tworzyć nastrój minionych lat. Tak, Scott and Charlene's Wedding to nostalgia. To powrót do najtisów, najlepszego czasu dla Pavement czy Dinosaur Jr. To indie w klasycznym wydaniu. I tak samo jest z epką Delivered. Płyta ukazała się w...styczniu i jakoś przeszła bez echa. Powtórka: szkoda. Tylko pięć utworów, a radości co niemiara, szczególnie ze względu na te oldschoolowe solówki, bejowe melodie i niechlujną atmosferę. Na główny hit Delivered wyrasta „Gutters and the Streets”, choć pozostałe kawałki niewiele ustępują mu poziomem. Pozostaje tylko nadzieja, że o tym ciekawym i wielce zapominanym zespole będzie kiedyś jednak odrobinę głośniej.[7.5]


Yo La Tengo - Stuff Like That There

24 sierpnia 2015, Matador

Indierockowi weterani znowu to robią - nagrywają covery, zmieniają aranże swoich starszych piosenek i dodają do tego nowości. Stuff Like That There to właśnie taka płyta-miszmasz. Czy to zła płyta? Nie. Czy głównie dla fanów Yo La Tengo? Też nie. Czy można określić ją mianem „niepotrzebnej”? Trzeci raz nie. Bo to ładne wydawnictwo. Delikatne, z dobrze dobranymi coverami (The Cure, Hank Williams, The Parliaments czy The Lovin' Spoonful), fajnymi aranżami starych utworów (choć tutaj w dwóch trzecich, bo „The Ballad of Red Buckets” wypada gorzej od oryginału z Electr-o-pura) oraz dwoma nowymi nagraniami: „Rickety” i „Awhileaway”. W obu Yo La Tengo prezentują zupełnie inne oblicze. Pierwszy to melodyjny refren i ułagodzenie brzmienia niemalże Velvet Underground. Drugi to już balladka, taka urocza, do jakich YLT nas przyzwyczaili.[7]

Beach Slang - The Things We Do To Find People Who Feel Like Us
20 października 2015, Polyvinyl


To bardzo słabe, jak zespół grający emo dla gimbazy lub punk dla fanów kanadyjskich dziecięcych seriali jest w necie tak bardzo hajpowany. Dajmy spokój, że Polyvinyl. To żaden - niestety - wyznacznik, bo żaden label nie ma monopolu na same dobre płyty. A The Things We Do To Find People Who Feel Like Us odstrasza już długością, to raz. Bo dwa - muzyka. Wokal jakby zapchał się gruszkami i nie miał siły śpiewać. Melodie niczym wyjęte z połowy albo początku dwutysięcznych, trzy akordy-darcie mordy. Nie ma na tej płycie nic, co mogłoby być warte uwagi. Ani melodie odkrywcze, ani też chwytliwości, która sprawiłaby, że za tymi utworami fanki szalałyby pod sceną (bez staników, za to z kartonikami z numerami telefonów). Debiut dość lakoniczny, na pewno poniżej średniej jakości, do której przyzwyczaiło słuchaczy Polyvinyl.[3.5]

***

Piotr Strzemieczny, Wojciech Rembliński

POLECAMY LEKTURĘ:
RECENZJA: Cheatahs - Sunne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.