czwartek, 19 listopada 2015

RECENZJA: Deerhoof - Fever 121614

Deerhoof - Fever 121614 okładka cover Polyvinyl


WYTWÓRNIA: Polyvinyl
WYDANE: 27 listopada 2015

Zespół musi być w formie podczas koncertów, jeśli chce, żeby wydawnictwo live stało na wysokim poziomie. Cóż, Deerhoof chyba nie mają takiego problemu. Ich gigi zawsze są dobre lub bardzo dobre, płyty - praktycznie wszystkie - to solidne albumy. Fever 121614 to nic innego, jak potwierdzenie wysokiej jakości reprezentantów Polyvinyl.

To także ukłon w stronę japońskich i w ogóle azjatyckich fanów. Wiadomo, tam kochają zespoły, więc zespoły „odwdzięczają się” specjalnymi wydawnictwami. Czasem są to deluxe edition, czasem nagrania z koncertów. Tym razem poszło o koncertówkę z trasy promującej La Isla Bonita, ubiegłoroczny album Deerhoof. Z tą płytą Amerykanie przyjechali także do Warszawy, ale koncert w Tokio brzmi ciekawiej.

Przynajmniej jeśli chodzi o marketingowy punkt widzenia.

Tytuł wydawnictwa mówi wszystko. Nagrania zarejestrowano w grudniu 2014 roku w Tokio podczas jednego z występów w ramach azjatyckiej trasy. Dlatego może lekko dziwić tracklista płyty lub też setlista koncertu. Dwanaście utworów, z czego tylko trzy pochodzą z La Isla Bonita, trzy, rzecz jasna, najlepsze: „Exit Only”, „Paradise Girls” i „Doom”. Pozostaje lekki niedosyt, bo ostatni album Deerhoof miał więcej dobrych momentów, ale... 

Czy trzeba odgrywać dobre utwory z ostatniej płyty, gdy w dorobku ma się masę innych dobrych wydawnictw? Spójrzmy: „Fresh Born” i „Buck and Judy” z legendarnego Offend Maggie, „We Do Parties” oraz „There’s That Grin” z Breakup Song. No i kawałki z Apple O' („Dummy Discards a Heart”), The Runners Four  („Twin Killers”) i Green Cosmos („Come See the Duck”). Taka setlista robi wrażenie, ale jeśli zespół nagrywa od 1997 roku i ma na koncie trzynaście płyt, wybór zawsze jest trudny. 

Na minus nagrania z Deerhoof vs. Evil, płyty wydanej w 2011 roku, która, no cóż, była słaba. „Let's Dance the Jet” i „I Did Crimes For You” zawodzą przez samą jakość utworów, bo do wykonania z Tokio nie można się przyczepić. No nie. 

Ale to dobrze i nic w tym dziwnego. A co warto zaznaczyć? Ano to, że koncertowo Deerhoof brzmią jeszcze bardziej dziko niż na płytach. Wiadomo, wygładzone produkcje ze studia to jedno, gorączka z gigów, rzecz zupełnie inna. A Deerhoof potrafią zadbać o atmosferę na scenie i w klubie, Fever 121614 to dobra płyta. Jeszcze na nią kilka dni poczekamy, bo premiera w Czarny Piątek. 


***

6.5

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ:
CZYNNIKI PIERWSZE: Deerhoof - La Isla Bonita
RECENZJA: Deerhoof - La Isla Bonita
RECENZJA: Deerhoof - Breakup Song
RECENZJA: Deerhoof - Deerhoof vs. Evil

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.