“I want you so hard/ I want you so good” śpiewał w Eagles Of Death Metal w swoim chyba najbardziej znanym utworze. Teraz jest jeszcze gorzej, bo jak inaczej nazwać to: „Just use your finger baby and still the bleeding don’t stop”. Niemniej mamy do czynienia z płytą kapitalną, przemyślaną i pełną życiowych refleksji. Yyy, traktujmy Boots Electric jako kolejną formę żartu. Ale za to jakiego?!
Jesse Hughes rozpoczął nowy rozdział w swoim życiu. Już nie spotka się go z zespołem o nic nieznaczącej nazwie, zmieniono również brzmienia, chociaż tematyka pozostała taka sama. I związek z członkami rodziny Homme. I wąsy. Tak, ten wąs „The Devil” nosić będzie do końca. Coś musi, bo na okładce zostały tylko majtki i pióropusz. No i podkolanówki, jak na prawdziwego mężczyznę przystało.
Główna różnica – już nie jest aż tak rockowo, zanikła gdzieś ta surowizna garażowa, ten lekko stonerowy (głównie ze względu na obecność w składzie Eagles Of Death Metal Josha Homme) wietrzyk brzmieniowy. Nadal erotyzm unosi się nad każdą piosenką, i jeśli nie w warstwie melodyjnej, to przede wszystkim w tekstach. Zresztą Jesse Hughes sam uważa, że „Boots Electric to wciąż EODM, ale bardziej napalony i z dużo większymi
Rozpoczyna się hałaśliwie i w taki sposób, że na twarzy uśmiech pojawia się wraz z wejściem podkładu. Szybki bit, wesoła linia melodyjna i ten charakterystyczny wokal. I co najważniejsze, całość zmusza do tańca wprawiając słuchacza w dobry humor. Disco z lat osiemdziesiątych? Glam? Jak najbardziej.
Singlowy „Boots Electric Theme” to bez wątpienia numer jeden na całym Honkey Kong. Brudne gitary, wyuzdany clip i dwie rock diwy - Brody Dalle i Juliette Lewis musiały wpłynąć na percepcję utworu. Zwłaszcza obecność żony wokalisty Queens of the Stone Age świadczy o przywiązaniu do starej twórczości Hughesa. Ogólnikowo otrzymujemy całkiem niezły utwór do soundtracku z jakiegoś pornosa.
Niby jest szaleńczo i EODMsowo, ale Jesse zadbał również o ckliwe (tylko patrząc przez pryzmat muzyki) ballady. Takie utwory jak „No Ffun” czy „Dreams Tonight” to tekstowo kretynizmy, a kompozycyjnie kawałki zapewniające chwilę wytchnienia przed dalszą podróżą z tym kipiącym od hormonów piosenkarzem. A ta (podróż rzecz jasna) w „Oh Girl” (Devil znowu wznosi się na wyżyny wokalne), i „Speed Demon” (solidny kawał rock’n’rolla) nadal jest na wysokim poziomie. Nie wiem jak on to robi, ale nawet taki prosty utwór jak ostatni z wymienionych robi wrażenie i z łatwością wpada w ucho. I nieważne, że te motywy już gdzieś się kiedyś słyszało, że Hughes bardziej krzyczy niż śpiewa. Istotne, że to wszystko współgra. Tak jak ma to miejsce w „You’ll Be Sorry”, tracku najbardziej podchodzącym pod Eagles Of Death Metal – rozleniwionym, o wręcz ślimakowatym tempie.
Nie pasuje tutaj zamykający Honkey Kong wyrób countrypodobny. Tak, wiem, to miało być śmieszne i w ogóle, ale niestety nie jest. „Swallowed by the Night” jest irytujący w całej swojej okazałości. I to tak naprawdę jedyny mankament. Bo krążek, co pewne, nie ma w sobie ani grama powagi.
Chociaż EODM chyba już odeszli w zapomnienie, to Hughes w swoim nowym wcieleniu nadal zadziwia świeżością i poczuciem humoru. Nawet jeśli z całej tej swojej twórczości zawsze robił sobie jaja, wypadał przy tym bardzo dobrze. I tak ma być, bo niewielu jest artystów, którzy kicz i naprawdę słabą muzykę („Swallowed by the Night”) potrafią sprzedać w taki wystrzałowy i pewny siebie sposób.
Ten album jest naprawdę zły. Bardzo, bardzo zły. W pozytywnym znaczeniu tego słowa. Zresztą czego się spodziewać po kolesiu, który wygląda jak gwiazda niemieckiego porno z lat osiemdziesiątych?
8.5/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.