sobota, 13 listopada 2010

Rats Live On No Evil Star. Czyli coś zupełnie innego.

Słyszeliście kiedyś o polskiej wytwórni Gustaff Records? Bo ja nie... do wczoraj, kiedy to w moje ręce wpadł album duetu Rats Live On No Evil Stars, który został wydany jej nakładem. Krążek, zatytułowany po prostu Rats Live On No Evil Star jest dziełem Niemca Bernda Jestrama i Amerykanina Johna Edwarda Donalda, mieszkających obecnie w Berlinie.
Sama Płyta stanowi coś w rodzaju hybrydy, połączonej z dwóch bardzo odległych od siebie gatunków, a mianowicie zimnej niemieckiej elektroniki i folku. Tej dziwnej mieszance towarzyszą głosy męskie i żeńskie.. piszę głosy bo śpiewania jest tu mało… głównie recytacja. Gitary akustyczna i elektryczna, perkusja i tamburyn oraz przeróżne instrumenty dente mieszają się tu z surowymi i połamanymi dźwiękami... co, o dziwo wszystko ze sobą idealnie współgra. Dodatkiem są samplowane dźwięki z staczającego nas świata, np. mruczenie kota, szczekanie psa, ćwierkanie ptaków, czy muczenie krowy. Jakby tego było mało wokal Donalda przypomina miejscami głos Iana Curtisa (chyba najbardziej spośród wszystkich śpiewający dzisiaj artystów). 
Poszczególne utwory pomimo tej całej różnorodności, stanowią pewną całość. 
Nie sposób wybrać tu jakiegoś wyróżniającego się kawałka... może najbardziej melodyjne i  Travelling On The River Styx, VU Sleep i For The Time Being najbardziej by się nadawały np. do puszczenia w ciągu dnia w radiu... reszta, już raczej nie. Chodzi mi to o te bardziej popularne, beznadziejne i miałkie stacje.
Ogólnie, album sanowi miłą odskocznie od tych wszystkich rocków, elektrów i dubstepów. 
... i ta przepiękna okładka.

(4,5/6)

wojtek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.