poniedziałek, 21 września 2015

RECENZJA: Beach House - Depression Cherry




WYTWÓRNIA: Sub Pop / Bella Union
WYDANE: 28 sierpnia 2015

Jest taka muzyczka, której przepięknie się słucha w nocy. I deszczu. I we wszystkich innych ładnych okolicznościach, sprzyjających marzeniom. Jest tym na przykład muzyka zawarta na najnowszym albumie Beach House, co nosi wdzięczną nazwę Depression Cherry.

Och, jak bardzo dłużyło mi się oczekiwanie na to piąte wydawnictwo Beach House! Victoria Legrand i Alex Scally kazali nam czekać na siebie jakieś trzy lata, to trochę. Jednakże na dźwięki tak łagodne i zadumane można przecież czekać bardzo długo. A potem za to otrzymamy prezent: ja na przykład kolejny raz będę miała piękną ścieżkę dźwiękową do podróży na uczelnię i z powrotem, identycznie jak kiedyś miałam z płytą Teen Dream.

Miłośnicy dream popu zapewne zacierali ręce na myśl o Depression Cherry. Od razu stwierdzam - kolejny album Amerykanów będzie dla nich nie lada gratką. Oto Beach House wracają do korzeni. Organy, rozmyte gitary i wokale, nietuzinkowe melodie oraz minimalizm - duet z Baltimore ma receptę na to, jak zrobić coś absolutnie przepięknego. Słuchacze od samego początku zostają wciągnięci w pięknie ulotny muzyczny światek. Kawałek „Levitation” stanowi świetne otwarcie płyty wraz z następującym po nim singlowym „Sparks” (które w moim odczuciu zasługuje na miano najpiękniejszej fragmentu Depression Cherry). Na wyróżnienie zasługują również „PPP” i spokojniutkie „Days of Candy”, które idealnie wieńczy całość. Są też i piosenki, które jakoś przemykają, mam na myśli na przykład „Beyond Love” czy „Wildflower”. Fakt faktem, w natłoku takich rozmarzeń wiele rzeczy może umknąć. Nazwałabym tę muzykę jednostajną. Utrzymanie piosenek w podobnej dynamice i nastroju może być czymś, co wielu słuchaczom nie będzie się podobało. I wiecie co, takie uczucia towarzyszyły mi po pierwszym odsłuchu płyty, choć znałam wcześniej dokonania Amerykanów i wiedziałam przecież, co mniej więcej mnie czeka jako słuchacza. Jednak wraz z kolejnymi przesłuchaniami płyty przestało mi to przeszkadzać. Nawet więcej, uznałam, że może to i dobrze, bo nic nie wybija z rytmu, wszystko jest urocze i płynne, i na pewno z marzeń nie wyrywa. Określenie „jednostajne” nabiera wówczas bardzo pozytywnego znaczenia. W przypadku stylistyki Beach House z pewnością stanowi ona urok całego dorobku Amerykanów. Przy okazji, Depression Cherry jest stworzone do dokładnego, uważnego odsłuchu. Przy odrobinie większej uwagi, można wychwycić na płycie mnóstwo smaczków i momentów, które będą ogromnie inspirujące.

To spójne, bardzo piękne wydawnictwo. Płyta się kończy, a my w żaden sposób nie zostajemy wybudzeni ze snu. Trwamy w nim, jest ładnie. Prawdopodobnie za to właśnie od zawsze lubiliśmy Beach House i świetnie, że kontynuują to na swoim piątym albumie. I taki komentarz od serca na koniec: fajno, bo będę miała kolejną płytę do marzeń, to na jesień jak znalazł!

***

8

Zosia Orwat

POLECAMY LEKTURĘ:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.