poniedziałek, 21 maja 2012

Recenzja: Beach House - "Bloom" (2012, Sub Pop)

Permanentny stan rozkwitu, czyli Beach House zachywca po raz czwarty - a w zasadzie drugi.










Tumblr bogaty jest w egzaltowane, ale wciąż na pewnym poziomie sugestywne obrazki, gdzie na pastelowym, zblurowanym tle pojawiają się, napisane Helveticą, słowa w rodzaju: "in the end it's all gonna be alright" czy "tomorrow is another day when you can change your life". Doskonałym soundtrackiem do takich deklaracji staje się najnowsze, czwarte wydawnictwo Beach House, czyli Bloom.
Oczywiście, rzecz nie jest aż tak naiwna, na szczęście nie grożą nam ufarbowane na pudrowy róż włosy i efekt dwóch Conversów, bezradnie skierowanych do siebie czubkami.
W tworzeniu muzyki, pozwalam sobie przypuszczać, dużą rolę odgrywają także teksty, i to dzięki nim w ten dość hermetyczny, syntezatorowy dream popowy świat wkracza nuta smutku, choć nie dyskomfortu.

Poprzedni Teen Dream z 2010 roku zdefiniował obszary brzmieniowe, w których porusza się Beach House. Delikatny, lekko gardłowy wokal Victorii Legrand, monotonna, hipnotyzująca gitara, nieśpieszna perkusja czy syntezatorowe pasaże, fale liżące stopy na popołudniowej plaży, piasek między palcami - pocztówka z tym widoczkiem wciąż pewnie wisi na niejednej korkowej tablicy. "Take Care", "Walk in The Park", "Zebra" to bezbłędnie ujmujące małe cuda, których subtelność zdaje się być paradoksalnie odporna na działanie czasu, ilości odsłuchów czy wyeksploatowanie całego nurtu dream popu.

Na Bloom Beach House nadal stąpa po obranej w przeszłości drodze. Trudno tutaj dopatrzyć się zaskakującego zwrotu akcji czy przełomu, jak to miało miejsce w wypadku Teen Dream. Oczywiście, wprawne ucho znajdzie smaczki i niuanse, które udowadniają, że kolejność tych dwóch LP nie jest przypadkowa i pewne rzeczy ewidentnie wyrosły z wcześniejszych rozwiązań czy pomysłów.
Chapeau Bas należy się jednak Victorii Legrand oraz Alexowi Scally przede wszystkim za kolejne, ale wciąż świeże, podejście do tego samego muzycznego konceptu.
Pośród dziesięciu utworów na Bloom (w zasadzie jedenastu - łącznie z ukrytym trackiem w zamykającym płytę "Irene") trudno wskazać te, które stanowią jedynie tło dla najlepszych kompozycji. Słychać, że Beach House nie wystrzelało się ze wszystkich pomysłów, że nie siłuje się ze spuścizną Teen Dream czy, że nie naciągnęło całego albumu do singlowego numeru.

Inna sprawa, że znany już od dłuższego czasu w Internetach promujący LP "Myth" jest zdecydowanie częścią boskiej triady z Bloom. Wkręcająca gitara, urokliwe syntezatory oraz  niepowtarzalny wokal sprawiają, że wszystko topnieje, w delikatnym, wyważonym tempie, a kształty rozmywają się, pozostawiając po sobie pastelowe, symetryczne plamy dźwięków.
Z bukolicznym krajobrazem kontrastują na szczęście słowa, które śpiewa Alex - "you can't keep hanging on to all that's dead and gone". Nie trzeba mieć na koncie matury z polskiego na poziomie rozszerzonym, aby dojść do konkluzji, że seledynowy świat sponsoruje literka "S" jak smutek oraz "Ś" jak świadomość, iż bańka mydlana właśnie pękła i trudno dalej wierzyć w tęczę, jako w domyślny stan skupienia materii.

Po pierwszym odsłuchu najbardziej zapadło mi w pamięć "The Hours" z nieco zaskakującym, gitarowym wstępem oraz chórkami w klimacie Beatlesowskiego "Because". Po tej małej porcji  szaleństwa Beach House wraca jednak na dream popową ścieżkę z przepięknym, melodyjnym refrenem. Nie obywa się jednak bez pewnej dwuznaczności w warstwie tekstowej ("change your mind/don't care about me").
To ogromna siła kompozycji Beach House - za każdym utworem stoi, mniej lub bardziej, oczywista historia, która, tocząc się zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej, w jakiś magiczny sposób pozwala na utożsamienie się z nią, pewne sklejenie, nawet na chwilę, bez względu na adekwatność naszej rzeczywistej sytuacji.
Świetne, pełne emocji "Lazuli" składa się na pięć minut bardzo ciepłego smutku. Niewinne, słodkie brzmienie nie tyle przykleja się do nas, co bardziej wbija w środek, doprowadzając do znanej tęsknoty za niepowtarzalnym, która przez swoją intensywność wydaje się posiadać fizyczne wręcz parametry.

Bloom, zgodnie z tytułem, rozwija się płynnie i naturalnie. Odsłuch w zniżkowej formie, zwanej popularnie kacem, wróży wiele zachwytów, a nawet łzy wzruszenia. Odsłuch w każdej innej - również.
Tauronie, przybywaj, "plażowy dom" w Dolinie Trzech Stawów to będzie na pewno coś, co pamięta się długo i dobrze.

8.5/10

Dominika Chmiel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.