piątek, 14 sierpnia 2015

RECENZJA: Bye Bye Butterfly - Do Come By




WYTWÓRNIA: Thin Man Records
WYDANE: 17 kwietnia 2015

Lubię charakterne wokale. Ten Oli Bilińskiej własnie taki jest. Lubię także urozmaicone melodie wydobywające się z klawiszy Daniela Pigońskiego, który jest po prostu dobrym muzykiem. Razem ten duet, działając pod szyldem Bye Bye Butterfly, przygotował naprawdę dobrą płytę. 

Podobno ma nawiązywać do katalogu 4AD, podobno także do twórczości Davida Lyncha. No nie, tego na Do Come By nie ma, a te opisy i powielane frazesy chyba trzeba by było zrzucić na karb zabiegów promocyjnych. Album Do Come By to pozycja rozwiewająca aurę tajemniczości, ale bez przesady. Dobry pop w elektroniczno-syntezatorowym sosie, w którego tworzeniu pomogli Maciej Cieślak i Paweł Szpura, który żywą perkusją rozruszał nieco ustawiony automat. Duet, a momentami i kwartet, poradził sobie w dobrym stylu, tworząc wydawnictwo oniryczne i uwodzące słuchaczy.

To melancholijna płyta, dba o to Pigoński, który swoją grą nadał utworom starodawnego wydźwięku. Ola Bilińska i jej zatracający, również smętny śpiew prowadzą Do Come By od początku do końca, flirtując z uszami odbiorców. Wyższe tony mieszają się z wokalnymi zejściami. „Having Lived Through Half Of My Life, I Found Me In A Gloomy Wood” to idealny przykład na to, jak powinno się otwierać płyty. Może nie tak długimi tytułami, ale stopniowe budowanie napięcia i rozszerzanie melodii to naprawdę pierwsza klasa kompozytorska. I ten momentami zawieszany śpiew... Tego jest jeszcze więcej, bo Bye Bye Butterfly polecieli dalej utworem tytułowym. Klawisze rozpoczynające „Do Come By” w połączeniu z szamańskim zawodzeniem Bilińskiej przechodzącym w tajemnicze śpiewy łączą się z dziką rytmiką. 

Największym przebojem jest bez dwóch zdań „Woman”. To, co Daniel Pigoński przygotował w warstwie muzycznej, zwłaszcza w refrenie, jest niesamowite. Śpiew Bilińskiej, ten schodzący, by w ostatnich taktach podnieść się do góry, chwyta i nie puszcza długo, długo, nawet nie po wybrzmieniu utworu, ale całej płyty. Rytm w „Woman” aż niesie i odskakuje od tych eterycznych, mocno skrytych kompozycji, które kończą Do Come By. Nie sądziłam, że Ola Bilińska odnajdzie się w takich elektronicznych stylizacjach, bo że Daniel Pigoński czuje się w syntezatorowym popie jak Pigoński w syntezatorowym popie, wiemy chociażby z Polpo Motel, ale dla Oli była, i nadal jest, to niezła przygoda, która na przygodzie - mam nadzieję - się nie skończy. 

***

7

Agata Pietrowska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.