wtorek, 21 kwietnia 2015

RELACJA: Sonic Protest w Paryżu - część druga


Druga część relacji z paryskiego festiwalu Sonic Protest. Opisuje Natalia Skoczylas.

FGO Barbara to teatr w dziewiętnastej dzielnicy Paryża - kulturalne przedsięwzięcie gnieżdżące się w jednej z najbardziej zróżnicowanych, migranckich okolic miasta. Takie, które pokazuje, że można robić balet tuż obok skweru, na którym codziennie dziesiątki mężczyzn przez godziny stoją i dokonują tajemniczych transakcji (nawet przyglądanie się im z bliska niewiele rozwiązuje), i że hipsterka bez obaw zostawi rower, idąc na koncert Esplanador Geometrico.

Trzeci wieczór z cyklu Sonic Protest odbył się pod znakiem eksperymentalnej elektroniki, stroboskopów, palących się kabli i dziwacznych wizualizacji właśnie w FGO Barbara i właśnie z Esplanador, Ryanem Jordanem, Fussilerem i DJ-em Unglee Izi. Intensywna noc.

Otworzył ją Fusiller swoim magicznym stolikiem na środku sali, na którym, tak, dobrze zgadujesz, znajdowały się przeróżne oldschoolowe narzędzia - syntezatory spreparowane w domu, loopery i efekty zaadaptowane na unikalne potrzeby Fusillera, gmatwanina kabli i mikrofon. Efekty sprzężenia zwrotnego między paryskim artystą a jego przybornikiem są również przewidywalne - zaloopowane dźwięki składają się na „melodie”, na tle których rozgrywa się popis małych słuchowych zjawisk, sprzężeń, gliczy, hałasów, zakłóceń. Takie występy ogląda się regularnie na eksperymentalno-elektronicznych wydarzeniach i ten niczym się z grubsza od nich nie różnił. Po prostu dobrze jest mieć w zanadrzu artystę z małym stolikiem, który zrobi ten introwertyczny dziwaczny show, a potem z piwem z ręku poruszał się będzie między publicznością.

Ryan Jordan dał najlepszy moim zdaniem popis tej nocy. Zaczęło się od wspomnianych już palonych kabli - muzyk obszedł dookoła swój stolik i zapalniczką potraktował elementy swojego instrumentarium. W powietrzu uniósł się cudowny zapach industrialnego świata, a w chwilę później wraz z muzyką w ruch poszedł stroboskop, wysyłający regularnie co kilka sekund snop światła do pogrążonej w ciemności publiczności - efekt był piorunujący. Nie wiem, kto był w stanie skupić się w pełni na muzyce, bo dzięki tej wizualnej torturze wrażenie zostało kompletnie zaburzone. Ludzie zastygli w nienaturalnych pozach, kryjąc się, na ile to możliwe, przed koszmarnymi rozbłyskami, niektórzy zakryli twarze, a tylko kilka najodważniejszych postaci dzielnie patrzyło przed siebie. Odbiór tego koncertu stał się niespodziewanie fizyczny - jak ból utrzymujący się na granicy dzikiej przyjemności. Akompaniujący te psychofizyczne rewelacje noise był po prostu wysoką dawką elektrycznych sprzężeń. Ryan Jordan nazywa swoją artystyczną działalność audiovisual catharsis. Dużo powiedziane, ale całkowicie uzasadnione. 



Na deser - hiszpańscy herosi Esplendor Geometrico, tajemniczy kolektyw artystów, w którym mózg całej operacji zostaje zawsze w cieniu, a performerzy są czymś w rodzaju przedłużenia jego artystycznej wyobraźni. To był spektakl na spazmatyczne krzyki, dziwaczne wizualizacje (androgeniczni tancerze z tropikalnych plemion, uśmiechająca się tajemniczo niczym Mona Lisa nastolatka, zapewne nagrywająca się na vloga, rysunki przedstawiające dystopijne monumenty) i elektroniczną łupankę pierwszej klasy.

Z kolejnego koncertu, na który się wybrałam (niestety ostatniego) w ramach Sonic Protest, warto było wynieść dosłownie kilka momentów - mam wrażenie, że po przesłuchaniu i zobaczeniu pewnej dawki awangardowego grania, temat robi się strasznie wtórny i coraz trudniej jest artystom zaoferować performance, o jakim będziemy śnili tygodnie później. A tu niestety olśnienia nie było.




#1
Feral Choir, kolejny projekt z udziałem osób chorych psychicznie w tym programie, był fantastycznym wokalnym doświadczeniem. Kompozycje rozpisane na głosy potrafią oczarować - szum przechodzący w głośne rozmowy, imitacje zwierząt, nakładające się na siebie warstwy - to wszystko genialnie, ale kiedy trwa ponad godzinę, zaczyna się robić wtórnie i nudno.

#2
Z pierwszego koncertu, który wydarzył się na ołtarzu kościoła St Merry przy Pompidou, publiczność przeniosła się na środek świątyni. Kwadrat podestu służący za scenę był jednocześnie podpiętym do wzmacniaczy źródłem dźwięków. Współpraca Bonvalet i Giuonnet, panów wyglądających raczej jak amerykańscy farmerzy po godzinach przygrywający na skrzypcach (banjo na scenie wskazywało na to, że pan z dziurami w koszuli pewnie przygotował popis folkowy) - nic bardziej mylnego. Zamiast zabrać się za instrumenty, wzięli na warsztat cały arsenał dziwnych narzędzi produkujących wszelkiego rodzaju sprzężenia, spięcia, trzaski i hałasy, unikając za wszelką cenę choćby przypadkowej melodii. Po czasie wgryzanie się w pozbawione formy i struktury dźwięki przestało jednak bawić.

#3
Z występu Charlemagne Palestine z Mondkopfem zapamiętam głównie elementy pozamuzyczne - choć ich mroczny amebientowy koncert z zawodzącym wokalem był całkiem imponujący. Lepszy był jednak widok na organy, które znajdowały się nad ich głowami, podświetlane od czasu do czasu głowy aniołów i tajemniczy pan z latarką na głowie, który rejestrował wibracje rur tychże organów w trakcie koncertu i, jak zakładam, wplatał je jednocześnie do całego występu. Intrygujący pomysł. Szalony fortepian Charlemagne z pluszowymi zabawkami, stukanie lampkami do wina i inne efekty, i tak wyparła sytuacja wieńcząca to wydarzenie. Otóż zmęczeni awangardą wyszliśmy ze znajomym trochę wcześniej i, obchodząc kościół, zauważyliśmy, jak zjawiskowo występ ten prezentuje się z zewnątrz: tylna ściana kościoła, ta, na której są organy i ogromny witraż za nimi, jest rozświetlona na czerwono, a ściany trzęsą się pod naporem piekielnych basów. Ludzie zatrzymują się i filmują ten doprawdy fascynujący widok. Nagle zatrzymuje się obok młody Francuz w okrągłych rogowych okularach, z podkręconym wąsem, w niebieskim meloniku i niebieskim garniturze z przykrótkim nogawkami i każdym guzikiem innego koloru i rozmiaru, i obowiązkowo pstrokatych skarpetach, i szepcze nam do ucha: to jedyny kościół w Paryżu, na którym wyrzeźbiono diabła. I wtedy go zobaczyliśmy, a tajemniczy gość szedł już w swoją stronę.


***

Natalia Skoczylas

POLECAMY LEKTURĘ:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.