czwartek, 11 grudnia 2014

RECENZJA: Rubber dots - MKULTRA


WYTWÓRNIA: wydanie własne
WYDANE: 4 listopada 2014
KUP: strona zespołu (CD)

Sporą drogę przeszli Rubber dots od czasu debiutanckiego albumu,. Zmienili się bardzo przez te trzy lata. W 2011 wypuścili Rubber dots, płytę, choć dobrą, to jednak nierówną, z lepszymi i gorszymi momentami, ale która jednocześnie dawała nadzieję na coś ciekawego w przyszłości. Ta przyszłość nadeszła najpierw w 2013 roku za sprawą ...--, epki krótkiej, szorstkiej, stanowiącej przerwę w milczeniu i zapowiedź zbliżających się zmian: odejście od tego wygładzonego electropopu, postawienie na różnorodność i techniczne brzmienia. Rewolucja jednak nadeszła wraz z pierwszym singlem zwiastującym MKULTRĘ, czyli „Backemo” (tylne emo, he he he). Z tym tylnym emo kawałek nie ma zbyt wiele wspólnego, chociaż to już inne granie niż na Rubber dots. Tajemniczo, z solówkami syntezatorowymi, połamanym bitem i jak zwykle głębokim wokalem Ani Iwanek, który zawsze będzie znakiem rozpoznawczym duetu. Zresztą nie ma się co oszukiwać, ogromna zasługa właśnie jej śpiewu i barwy głosu, że Rubber dots słucha się tak przyjemnie, jak przyjemnie się przecież słucha. 
Tak, klawisze to nieodłączny element duetu, dopiero MKULTRA tak bardzo je eksploatuje. One robią różnicę, budują nastrój - czy to imprezowego szaleństwa, czy to lekkiej grozy, czy nadają kompozycją melancholijnego wydźwięku. W większości przypadków drugi długograj prezentuje się dobrze albo bardzo dobrze. Momentów zawahania kilka jest, ale to niewielki szczegół.

Moda na duety damsko-męskie w elektronicznym polskim świecie panuje od jakiegoś czasu i panuje w najlepsze, jednak nie zawsze z najlepszym skutkiem, o czym można się było przekonać na przykładzie chociażby Rebeki czy Dumplings, o Oxford Drama nie wspominając z dobroci serca. XXANAXX też jakby lepiej prezentowali się jeszcze za czasów U Know Me Records, choć Triangles złą płytą przecież nie było. Sęk w tym, że z wszystkich tych składów/duetów/formacji najciekawiej jednak wypadało i nadal wypada Rubber dots (i Fuka Lata, ale oni tak jakby zawieszeni w próżni chyba?). Czy można się jednak dziwić, gdy Stefan Głowacki posiada tę smykałkę do dobrych melodii, a Ania Iwanek głosem może topić bałwany? „Rhytmoo” niosą syntezatory rzucone w głęboki pogłos, klawisze po prostu wiszą w przestrzeni i nadają kawałkowi tanecznego wydźwięku; ten stan podtrzymuje „Backemo”(zwłaszcza w końcówce, gdzie króluje bardzo pocięty bit), a „Brain in a Vat” pieści swoim house'owo-popowym brzmieniem i uwodzicielskim śpiewem. Latami osiemdziesiątymi powiewa w „Febric” (te nintendo-wannabe organy), choć to znowu wokal, tym razem chaotyczny i wręcz rwany sprawia, że słucha się go w największym skupieniu. 

I tak snuje ten materiał na MKULTRZE w najlepsze. A materiał ten, te nagrania znaczy się, są bardzo, ale to bardzo dyskotekowo-klubowe, jeśli można tak je określić. Stefan Głowacki odwalił naprawdę dobrą robotę, bo tam, gdzie wycisza rytm i stawia na pulsujące organy, tam właśnie tak powinno być, a gdy w nagranie wdziera się odrobina chaosu („Bowjob Sneakers”), nie jest to kakofonicznie nieprzyswajalne. Nie przekonują mnie natomiast „Masdar” i „Onerute”, które na tle pozostałych kawałków wypadają blado i miałko (bez słodzenia). Z kolei „Caid” również Rubber dots mogli sobie darować, bo po takiej dawce energicznych hitów taki oddech na zakończenie raczej ujmuje tych kilka plusików niż je dodaje. Nie wypada nie wspomnieć o tym, że fizyczna wersja jest o kilkanaście procent ciekawsza i bogatsza od tej cyfrowej. Dlaczego? Ano dlatego, że być może można usłyszeć trochę czegoś, o co Rubber dots by się tak naprawdę nie podejrzewało. To delikatne pianino prześlizgujące się z gracją baletnicy między nierównym bitem i rozciągniętymi, unoszącymi się w tle partiami syntezatora. Tak, to prawdziwe, dostępne tylko na CD zakończenie zniewala. 

MKULTRA nie jawi się jako jedna z najciekawszych płyt elektronicznych, jakie zostały wydane w tym roku, nie bez powodu zresztą o tym piszę, bo przecież grudzień już, zaraz czas podsumowań, rankingów i innych takich. Ale jeśli weźmiemy pod lupę tylko te albumy, które oscylują w grząskim i często nieudanym środowisku elektropopowym, dróżka staje się już przejrzystsza. Tak, Rubber dots z każdą kolejną płytą idą do przodu, a efekty są coraz lepsze i coraz bardziej widoczne. Oby tak dalej i oby do pierwszego śniegu!


7.5

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ
CZYNNIKI PIERWSZE: Rubber dots - ...--

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.