poniedziałek, 1 września 2014

SINGLE MIESIĄCA: sierpień


Single sierpnia czas przedstawić. Tomasz Skowyra ochłonął po albumie Dumplings, który zreckował dla Porcysa i podsumował najciekawsze piosenki minionego miesiąca. 


Znowu masa singli. Z braku sił i czasu nawet nie dałem rady napisać o wszystkim, o czym chciałem (Zebra, Kitty, AZUpubschool, AObeats, LeMarquis, Louis La Roche, Splash, Sofi De La Torre, remiks Jensenów, Kool A.D., James Blake, Boys Get Hurt, Kindness i pewnie jeszcze parę), ale kilka rzeczy udało mi się złapać. Oto one.

Ariana Grande feat. The Weeknd: Love Me Harder


Ariana Grande-Butera — urocza, krucha, szczupła, dłuuuuugowłosa dziewczyna z buzią ambitnej uczennicy z dobrego domu („bez obaw podbijam, ładna buźka spoks makijaż”), jakieś dwa miesiące temu skończyła 21 lat, wrzuca na Instagrama fotki swojego psa, zapewne wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia. Nic w tym szczególnego, to wręcz naturalne dla niewiast w jej wieku. Musicie jednak wiedzieć, że za sprawą sofomora My Everything (pewnie leży „na polecanych w Empkiu”, ale mimo tu zachęcam do kupna), ta dziewczyneczka to obecnie pierwszoplanowa postać i największa gwiazda mainstreamowego popu, jeśli chodzi o płeć piękną oczywiście. Żadna Madonna (chociaż ponoć nagrywa z chłopakami z Disclosure [?]), Nicki Minaj (chociaż klipy też ma fajne), Kylie (tegoroczny LP przyzwoity i tylko przyzwoity), Miley (pauzuje), Carly (też pauzuje), Lana (LOL) czy Cher Lloyd (na debiucie jednak „coś nie poszło”).  Bo raz, że jej klipy, w których tańczy na tle spirali, strzela do kosmitów albo bawi się w Barbarellę, mają miliony wyświetleń; dwa, że płyty sprzedają się świetnie, a single obrastają w platynę (choć jej na pieniądzach nie zależy, bo ma ważniejsze sprawy na głowie), a trzy, że jak w radiu leci „Problem”, to nie ma żadnego problemu (tak jak bywało z „Get Lucky” czy „Blurred Lines”). I teoretycznie kwestia trzecia jest tu najważniejsza, bo nie ma co ukrywać, że radiowy pop ostatnimi czasy zwyczajnie ssie. Dlatego ileż radości daje taki numer jak „Love Me Hard”. Jeśli załączyliście i początek nudzi, poczekajcie na refren. To nie będzie zwykły, bezbarwny, „jałowy-chujowy” refren, od którego można się porzygać (pozdrawiamy sporą część alternatywno-popowych wykonawców muzycznych z kraju nad Wisłą). To będzie ten rodzaj refrenu, o którym być może już zapomnieliście, bo od dawna nie słyszeliście czegoś tak wzniosłego, natychmiast obezwładniającego swoją siłą i czarem. Aha, ten śpiewak The Weeknd wcale nie jest tu potrzebny. No dobra, jest, bo ktoś być musi, ale on tu wiele nie wnosi, jest tylko tłem dla wspaniałego, unoszącego się jak piórko głosu Ariany (co się dzieje przy końcowym HoooO HoooO HoooO HoooO / Love me, love me love me / HoooO HoooO HoooO HoooO / Harder, harder, harder < 3). To który track lepszy: „Problem” czy „Love Me Harder”? Chyba jednak mimo wszystko „Problem”, bo jest bardziej wyrafinowany czy bardziej wielopłaszczyznowy, ale nie ma takiego chorusa jak ten w „Love Me Harder”. A obok refrenu jeszcze jedno przemawia za tą drugą piosenką. Jeśli puścilibyście ten kawałek komuś, kto kompletnie nie łapie angielskiego i przy „ok” pyta, co ów słówko oznacza, to i tak połapałby się, że usłyszał lovesong. SŁABO?
( ►) Posłuchaj
* * *

Joey Bada$$: Big Dusty


Jej, ale to jest gówniarz, nie ma nawet dwudziestki! Ale jakoś mu to nie przeszkadza w trzaskaniu kolejnych kapitalnych jointów. Zasłużony fejm zyskał dzięki mixtape'om: Summer Knights (zeszłoroczny) i 1999. Czas więc najwyższy na pełnoprawnego longa. A że gość jest niemal naznaczony piętnem samego Nasira, to oczekuje się odeń konkretnych rapsów. W tej dekadzie dobrego hip-hopu jak na lekarstwo (jakieś wyjątki typu good kid, m.A.A.d city to trochę mało), stąd tak wielkie nadzieje łączę z zapowiadanym na ten rok B4.Da.$$. Zwiastun „Big Dusty” wciąż promienieje tą samą MŁODZIEŃCZĄ ZADZIORNOŚCIĄ, co poprzednie nagrywki, nadal nad trackiem unosi się powiew najtisowych czasów, a najważniejsze jest to, że Joey dalej wymiata na majku. Podkład też daje radę — delikatne pianinko, umiejętne stłumienia beatu czy niemal niesłyszalny puls są dla rapera naturalnym środowiskiem. Innymi słowy: kolo nagrał dobry singiel, zapowiadający, mam nadzieję, jeszcze większe rzeczy. Bo choć do wychillowania się „Big Dusty” nadaje się akuratnie, to jednak wolałbym, żeby to nie był „N.Y. State Of Mind” Joey'ego. Jestem dobrej myśli, w końcu ten młodziak to obok Pikeja największa nadzieja rapu od lat.
 * * *

 Chippy Nonstop feat. Kitty: Me + You

Wiedziałem, że było warto śledzić kolejne ruchy panny Chippy Nonstop. Z prostego powodu: ona i Kitty to bff, więc prędzej czy później ta pierwsza musiała przynajmniej spróbować dorównać tej drugiej. Żeby nie było, panie uprawiają tu pastisz, sięgając po dźwiękowe środki z poletka takich zasłużonych bandów jak chociażby Aqua. Chippy buduje piękną opowieść o przyjaźni, przy której nawet przestrzeń euklidesowa wydaje się niczym szczególnym (You plus me is one, one, one, one). Ale to są tylko przystawki, bo daniem głównym jest urywający dupę, ekstatyczny, kolorowy refren, jakiego nie powstydziłby się Atomówki. Przy hooku Tonight / that night / we fall deep in love trudno nie odlecieć i aby się nasycić, potrzeba ze cztery ripity. A pod koniec jaka solówka na klawiszu! Zresztą tu są same momenty. Przecież Kitty, która na swoim tumblrze ma całe stado My Little Pony, a jeszcze nie tak dawno kursor (chyba) zamieniał się tam w fallusa(!), w „Me + You” podczas śpiewania When i look into your eyes / I see everything i like, brzmi na tle Chippy jak jakiś Will Oldham, Mark Kozelek czy inny mędrzec, dla którego życie nie stanowi już żadnych tajemnic. Także tak. Widzisz Andrzeju Dablju Kej, jak to się robi?
( ►) Posłuchaj
* * *

Sophie: Hard

Ja już bym zdążył opierdolić pół bułki wrocławskiej, czekając na Syro. SERIO. Fajnie, że Richard D. James zapowiedział wreszcie follow-up Drukqs — wiadomo, „wow, jaram się” itd., ale dobrze byłoby, gdyby swojego długograja  nagrał Sophie. Pisałem niedawno, że FKA twigs to Björk naszych czasów, a jeśli tak, to Sophie ma szansę w przyszłości stać się Aphex Twinem XXI wieku (90s znowu wracają i rządzą). Obecnie nikt nie żeni TAK totalnie pokurwionej elektroniki z komercyjnym popem, czego „Lemonade” i „Hard” są wyrazistymi przykładami. Ten drugi pędzi w towarzystwie digi-biczów spoglądających w stronę „Bucephalus Bouncing Ball”, pozginanych, wirtualnych tekstur, naspeedowanych wokal-sampli oraz dźwięków internetu (hello, PC Music!), post-rave'owych shitów i nawet jakiś temat „muzyki Wschodu” się przewija. W ogóle, słuchając tego jointa, mam przed oczami pana Ryszarda w pluszowej, różowej bluzie z Hello Kitty na piersi, bansującego do jakiegoś puszczonego z laptopa singla PC Music. To może nie jest jego „Windowlicker” i nie przeskoczył tym „Bipp” (bo jednak przez całe to ćwiczenie zapomniał o przebojowości), ale nie ma już wątpliwości, że Sophie to pojebus, ba, już od dawna nie ma. A teraz czas na PARTY HARD.
( ►) Posłuchaj
* * *


Reva DeVito: Anywhere

Nie ma Ciary w zestawieniu, nie ma Cassie, ale jest pochodząca z Portland Rena DeVito. Takich piosenek brakuje mi ostatnio najmocniej, tym większa uciecha, że udało mi się wyłapać „Anywhere”. Ten numer to stylowe, cieplutkie r&b z wypolerowanymi klawiszami, niebezpiecznie zaraźliwym chorusem i całą gamą śpiewnych popisów panny DeVito. Ale obok aksamitnego głosu, swoje robi kapitalny podkład (pod koniec jaka kozacka partia klawiszy, a to tylko deser), za który odpowiada B.Bravo, a więc mało znany, a przez to niedoceniany ziomek, specjalizujący się w future-funkowych jamach (taka epka była Computa Love). Co ciekawe, „Anywhere” nie jest pierwszym owocem tej współpracy, bo gdzieś na początku roku pojawił się przyjemy kawałek „Kisses”. Jak widać, w roli dostarczyciela beatów, pod które nawijają i śpiewają laski, Bravo sprawdza się bardzo spoko. I super, bo udało się tej dwójce trzasnąć jeden z singli roku (polecam też inne numery tej pani, czyli „Babesquad”, „Friday Night” i „Sweetest Taboo”). Teraz tylko czekać na zapowiadaną epkę Revy, na której spodziewam się równie mocarnych piosenek. A teraz idę tonąć w ripitach „Anywhere”.
* * *


Kelela x Le1f x P Morris: OICU


Na Kelelę można stawiać w ciemno, bo zwyczajnie nie zawodzi (żałuję, że nie widziałem jej gigu w Katowicach, bo z dobrych źródeł wiem, że było dobrze). Nie dość, że wokalne umiejętności ma niemałe, to jeszcze potrafi znaleźć sobie dobre towarzystwo, żeby je wyeksponować. Przy „OICU” wpadła między queer-rapera Le1fa i P Morrisa, czyli przedstawiciela czegoś takiego jak goombawave (mieszanki trapu i chillwave'u). Nie trzeba się specjalnie wysilać, żeby uznać to kolabo za bardzo udane. Morris rzuca trochę bajkowy, mocno rozmazany, a zarazem elegancki (jak te basy pływają z gracją!), ale i mroczny loop (pasuje do linijek typu Everything's have changed, since I saw you last night / You've been doing your thing and you see me doing mine), na którym Kelela czaruje głosem (śpiewa, quasi-rapuje, pomrukuje), a Le1f dokłada swoim niskim timbre nawijki, które świetnie kontrastują z wokalem głównej bohaterki. I to w zasadzie kolejny znakomity numer od autorki Cut 4 Me (w tym roku było „Want It”, „The High”, numer z Kindnessem i kapitalny singiel „Melba's Call” nagrany z Bok Bokiem), dający wyraźny sygnał, że wymiatanie się nie skończyło. A wręcz przeciwnie — komunikat głosi: Wymiatanie dopiero się zaczyna.
Swim Mountain: Yesterday

Wystarczyło pierwszych kilka sekund, żeby mnie kupić. Takie motywy, jakie wyczesali tu goście ze Swim Mountain, można nucić godzinami, bo wkręcają się w głowę niemiłosiernie. A poza tym takie granie przypomina mi początki Chaza Bundicka, który w sypialni wymyślał chillwave, symultanicznie, jako Les Sins (debiut już w drodze!), łupał french-touche w duchu wczesnego Daft Punk, Le Knight Club czy Alana Braxe'a, a pewnie w garażu, wycinał gitarowe wałeczki na modłę Guided By Voices czy Pavement. Wtedy znali go tylko wtajemniczeni, a dziś na samym Soundcloudzie ma prawie 2 i pół miliona followerów (nie chciało mi się sprawdzać FB, ale pewnie też sporo). Ale wracając do „Yesterday” (jak się widzi taki tytuł, to w zasadzie nie trzeba pytać o wykonawcę, c'nie? To oczywiście nie jest kawałek Fab Four, ale nieprzypadkowo się tu pojawiają, bo Swim Mountain mocno korzystają ze spuścizny wielkiej czwórki z Liverpoolu, i za to dodatkowe punkty) — nie chodzi mi tylko o to, że wokal jest łudząco podobny do maniery Chaza, po prostu takie lo-fi'owo-psychodeliczne piosenki trochę zahaczają o ten DIY-owe nagrywki okularnika. Ale co jeszcze chcem zauważyć: koda! koda! koda! Ale dziwna (w kontekście całości), ale fajna, jakieś Beach Boys próbują czy coś? Swoją drogą, jak padają takie nazwy wykonawców jako inspiracje, to chyba trzeba się gościom przyglądać. Ja zamierzam.
( ►) Posłuchaj
* * *


 Juce: Burning Up


Ileż razy ten Stardustowy motyw był już przerabiany? Pewnie tysiące, ale mimo to nadal można na nim jechać i trzaskać fajne kawałki. „Burning Up” to właściwy przykład. Londyńskie trio serwuje tu jeden z fajniejszych letnich kawałków, nie zapominając ani o nośności, ani o groovie, ani o eleganckiej i niebanalnej kompozycji (gorąco polecam moment przeskoku na 2:48!). To ważne, bo ostatnio często trafiam na single, które albo mają świetny refren, ale słabe zwrotki, albo odwrotnie, a to w przypadku singla jest w zasadzie niedopuszczalne. Także Juce, mimo krótkiego stażu, zasługują na gromkie brawa, bo to nie lada sztuka (zwłaszcza dzisiaj) pisać takie piosenki jak „Burning Up”. Ciekawe, co będzie dalej.
( ►) Posłuchaj
* * *


Prince: Clouds


Okej, miejmy to już za sobą: ZAJEBISTA okładka. Dobra, temat okładki zamknięty i już do niego nie wracam, bo przecież są ważniejsze newsy. Oto Książę zapowiedział wreszcie nie jeden, ale od razu dwa (a nie trzy jak delikatnie sugeruje powyższa grafika) nowe krążki. Pierwszy solowy (tak go nazwijmy) z klasycznym Prince'owskim materiałem, a drugi, Plectrum Electrum, nagrany z własnym zespołem 3rdEyeGirl. Skupimy się na Art Official Age, czyli na krążku pierwszym, bo raz, że mniej więcej wiemy, czego możemy się tu spodziewać. A to dlatego, bo pamiętamy o zeszłorocznym, świetnym singlu „Breakfast Can Wait”, nawiązującym rzeczywiście do standardowych miłosnych pieśni Prince'a. Z kolei „Clouds” to zajebisty funkowy jam z giętkimi basami, pięknymi zmianami akordów i ogólnie zanurzony po uszy w Książęcym sosie. Nie wiem, co tam media mówio o tym numerze, ale jak dla mnie zapowiada się na najlepszy krążek tego wybitnego artysty od lat, a to jest naprawdę nie lada sztuka. Przecież gość powinien siedzieć całymi dniami w basenie, popijać drinki z palemką i zastanawiać się, czy nie kupić sobie łodzi. A on, skubany, zarzuca takimi dobrociami. Szacun i czekamy na płyty. Aha, jeszcze tylko nadmienię, że front cover w DECHĘ.
* * *


QT: Hey QT


Hey QT / (Yeah?) / Yeah, there’s something I want to say. Do tego kolabo musiało dojść prędzej czy później. A.G. Cook KRZYŻUJE RĘKAWICE z opisanym wyżej producentem Sophie, i razem generują kolejny absurdalny numer nadający się na melanże. Przyznam jednak, że „Hey QT” wcale jakoś sensacyjnie nie brzmi, a przy takich gościach chyba powinno. Tak czy inaczej, to niezły kawałek, wtapiający się w najnowsze tendencje wyznaczane przez PC Music. Owszem, chciałoby się, żeby pożerał, rozwalał pokurwionymi motywami i pękał w szwach od przebojowych manewrów, ale i tak spoko się słucha takich wariactw.
* * *

Hideki Kaji: Rainy City / Jam & Butter Song

Na zakończenie kolejny raz w Singlach Miesiąca emigrujemy do Japonii w poszukiwaniu fajnych piosenek, tym razem zrobimy aż trzy postoje. Na pierwszym spotykamy Hidekiego Kaji, który już od dobrych kilku lat nagrywa ciekawe, ale mocno nierówne płyty (ze Swedish Swedish Winter polecam „Milk Way” i „Hello & Smile”, a z Blue Heart tytułowy i „Green Day” [serio!]). Co koleś gra? W najlepszych songwriterskich momentach słyszę Cardigans, często baluje jak Jens Lekman czy Belle And Sebastian, a gdy postanawia pomóc sobie elektroniką, niby słychać jakieś Saint Etienne (ale trochę piąta woda po kisielu) Także spoko. Na Ice Cream Man, to jest na najnowszym krążku, obok singla „Tropical Girl” i radosnego „Smile & Tea” (wokal trochę jak Szabrański) i „Summer Camp”, czyli klawiszy The Cure albo „Love Will Tear Us Apart” spotykających japońskie disco-polo, idących razem na beztroski spacer, podobają mi się jeszcze dwie, moim zdaniem najlepsze piosenki. Są to wysmakowana wieczorno-Bacharachowska serenada „Rainy Day”  oraz „Jam & Butter Song”, najbardziej Cardigansowski, a przez to najbardziej nośny song na całym albumie, bo im bliżej tej szwedzkiej grupy, tym lepiej. Ten pierwszy kawałek to najlepiej ułożona piosenka z wysublimowanym przebiegiem i cudownie zjednoczonymi melodiami wokalu i instrumentów. Taki songwriting mi mocno odpowiada. A jeśli chodzi o „Jam & Butter Song”: radzę zgłębić i po kolei badać kolejne odcinki, bo można natrafić na takie momenty, jak ten na 2:07 (aż chce się zaśpiewać Czuję się przy tobie mocno... / Tak jak młodzi chłopcy wiosną). Tak, Hideki Kaji to zdolny ziomek, a takimi kawałkami tylko potwierdza swoją kunszt.
( ►) Posłuchaj: "Jam & Butter Song" / "Rainy City"

* * *


Gesuotome: Ryokiteki Na Kiss Wo Watashi Ni Shite

W czerwcowym odcinku polecałem singiel i płytę prog-popowej (symplifikuję) formacji z Japonii — Passepied, i okazuje się, że to nie jedyne dobro skrywające się w tym kraju, jeśli chodzi o podobną estetykę. Na klipie wyglądają jak jacyś zupełnie nieogarnięci kolesie, ale dźwięk mówi zupełnie co innego. „Ryokiteki Na Kiss Wo Watashi Ni Shite” to dokładnie wyliczony, rozkoszny popowy szlagier z pokręconą narracją, melodycznymi zawijasami i wybuchowym refrenem (jak cudownie lekko brzmią tam gitary na drugim planie). A między prężnymi basami, rozochoconą perką i jazzowymi klawiszami (w ogóle sekcja rytmiczna wymiata aż miło), skrywa się piękny damsko-męski dialog (2:42), na tle laserowych synth-linii. Chyba nadal mój ulubiony moment piosenki, choć tu zdecydowanie jest z czego wybierać. Także aby wciągnąć się w ten song, naprawdę nie trzeba wiele. Dla tych, którzy nie mogą się przedrzeć: wystarczy tylko zapomnieć na chwilę, że to *japoński* numer i słuchać go tak, jak wszystkie mainstreamowe single. Zapewniam, że nie pożałujecie. Chyba że BARDZO się postaracie, ale to już nie moja broszka.
* * *


Pa's Lam System: Like A Lady

I trzecia japońska odsłona w tym miesiącu, ZGOŁA ODMIENNA od pozostałych dwóch. Jak pamiętacie singiel „I'm Coming”, to wiecie, co tu się będzie wyrabiać. Jak nie, to już tłumaczę: japońscy prog-popowcy bezpardonowo poczynają sobie na takich polach jak footwork, future bass czy jakiś aquacrank, a wszystko zszywają drum&bassowymi pętelkami. „Like A Lady” nie jest może pociskiem tej mocy co poprzedni singiel, ale i tak walą o parkiet bez specjalnych zahamowań. A że to wszystko jest mocno pokręcone, pozwijane i błyszczące (trochę jak Bobby Tank skrzyżowany z KNOWER), to i zażera. A tak w ogóle, warto sprawdzać, co dzieje się w Maltine Records (czyżby brakujące ogniwo między Mad Decent i PC Music?), bo i AZUpubschool mocno wymiata (sprawdźcie alfabetyczną listę singli na samym końcu). Po takiej serii azjatyckich cisów ciężko się pozbierać. Ale tacy już są Japończycy — trzeba przyznać, że mają rozmach skurwisyny.
* * *


I jeszcze porcja singli, która powinna wystarczyć "do końca miesiąca":

Alison Wonderland: Cold
Andras Fox feat. IMHOTEP: Ankle Snapper
AObeats x Manila Killa x Vices: Food Diaries
Aoyama Thelma: Tokeyo
AZUpubschool feat. KOSMO KAT: Good Night Girl
BenZel & Stevie Neale: Wasted Love
Bicep: Satisfy (John Talabot Rainmix)
Blady Kris: Beatbox Rocker (Fonai Remix)
Bondax: All I See (Darius Remix)
Boys Get Hurt: Sand In Hand
Caribou: Our Love
Chippy Nonstop feat. Prince Zimbo: Wata
Client Liaison: Queen
Cyril Hahn feat. Rochelle Jordan: Slow
Daithi feat Raye: Dream State
Death From Above 1979: Government Trash
Deafheaven: From The Kettle Onto The Coil 
Dennis Ferrer: Hey Hey (Shane D's ReTwist)
Diamond Ortiz: Pop It
Eden XO: Too Cool To Dance
Enchanted Hunters: Topielica
Fabiana Palladino: For You
Felicita: Doves 
Flemings: Words
Galimatias: Ocean Floor Kisses
Herbert: Bumbs
J*DaVeY: Deadly
James Blake: 200 Press
Jay Ellyiot: City Lights
Jordan Rakei feat. Gwen Bunn: Street Light 
KAASI: Work With Me 
Kandace Springs: Meet Me In The Sky
Kamp!: A New Leaf (Flirtini Remix)
Kastle feat. Lotti: Anything's Possible
Katy B: Little Red Light
Katy Perry feat. RiFF RAFF: This Is How We Do
Kaytranada feat. Shay Lia: Leave Me Alone
Kero Kero Bonito: Sick Beat
Keyshia Cole: She
Kindness feat. Kelela & Ade: World Restart
Kitty: Love Me Not
Kool A.D. feat. Toro Y Moi & Amaze 88: The Front
LeMarquis: Warm Me Up
Leon Vynehall: Butterflies / This Is The Place
Les Sins: Bother
Lil B: No Black Person Is Ugly
Lil R feat. Marcuz Peace: Stoner Love
Livio & Roby feat. Fauvrelle: Shake That Ass
Lloyd: All I Need 
Louis La Roche: Ghost 
Lucy Pearl: Don't Mess With My Man (LeMarquis Remix)
Lyrical School: Fresh!!!
Melba Moore: Just Dance
MR•CAR/\\ACK feat. B-Bravo & Parvizi: Something About You Baby
Nicki Minaj: Anaconda
Panama: Stay Forever
Perfect Pussy: Leash Called Love (Sugarcubes Cover)
PORNOGRAPHYxxx: Tantalus
Pr0files: Luxury
Reva DeVito: Anywhere 
Rizzle Kicks: Tell Her
Ryan Hemsworth: feat. UV boi فوق بنفسجي: Gods
Saint Pepsi: Fall Harder
Salute feat. Roblaw: Play, Pause
Say Lou Lou x Lindstrøm: Games For Girls
Seafloor: 4 The Future
Seimei & Taimei: Orion
Serious Thugs: Ur Not A Baller
Shook: Violet Hues
Shy Girls: All For Show
Sinead Harnett: Paradise 
Snakehips: After I Met U
Sofi De La Torre: Vermillion
Splash: Don't Look Back
SPTMBR 8TH: M.I.A.
Surgeon: Fixed Action Pattern
Tensnake: Feel Of Love (Kaytranada Edition) 
Tinashe feat. A$AP Rocky: Pretend
Tkay Maidza: U-Huh
Usher: Believe Me
Vic Mensa: Wimme Nah
Wild Club: Thunder Clatter (Jensen Sportag Remix)
Whirr: Heavy
Zebra 1993 feat. Nicky Sparkles: Fancy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.