Jako że Popłacz razem z nami chwilowo (albo na dłuższy czas) znajduje się w stanie lost in translation, prezentujemy nowy dział Lost Continent. Bastian Najdek, założyciel iZine'a LOST opisuje ciekawe, choć może niedoceniane (niesłusznie) płyty. W pierwszym numerze Joyce Manor i 52 Hertz.
Joyce Manor - Never Hungover Again
Myślę, że najnowsze dziecko Joyce Manor nikogo nie zawiodło. Trzeci długogrający album amerykańskiej kapeli to pop-punk w nieco brudniejszym, już charakterystycznym dla JM stylu z elementami emo, a momentami nawet surf rocka („In The Army Now”). Na szczęście, nie spełniły się przepowiednie haterów co do długości płyty i zamiast przewidywanych przez nich 10 minut mamy dwa razy tyle. NA SZCZĘŚCIE. Każda spośród 10 piosenek jest pełna przyjemnych melodii i jawi się jako potencjalny hit. Głos Barry'ego jak zwykle nie zawodzi i idealnie z tymi melodiami współgra. Never Hungover Again to, jak dla mnie, najlepsza płyta JM i jedno z lepszych ostatnio pop-punkowych wydawnictw. Brakuje mi ostatnio takiej muzyki.
52 Hertz - Somnolence
52 Hertz to bardzo „świeże” niemieckie power trio grające w dużym uogólnieniu emo. Po debiutanckiej demo kasecie i bardo ciepłym przyjęciu na europejskiej scenie, przyszedł czas na dłuższy materiał. Epka Somnolence to pięć piosenek (z czego jedna to odświeżona wersja kawałka z dema), które niedługo ujrzą światło dzienne na 10” winylu nakładem Shivery Productions, które, nawiasem mówiąc, prowadzi basista zespołu.
Co do materiału – surowe, momentami aż przeładowane emocjami brzmienie. Specyficzna gitara z mnóstwem tappingu i melodyjek przywodzi skojarzenie z American Football i całą późniejszą falą „twinkly” emo (Snowing, Algernon Cadwallander czy ostatnio Sport). Podział na dwa wokale, a czasami nawet trzy (perkusista też ma momentami coś do powiedzenia) jest bardzo ciekawym urozmaiceniem i dużo tym utworom daje. Wśród piosenek na epce możemy doszukać się zarówno melodii wokalnych rodem ze sceny pop-punkowej („Kufte”, „Shyonara”), jak i desperackiego krzyku („Every Bruise Is A Hickey From The Universe”) budzącego skojarzenie bardziej ze sceną hardcore/punkową, a niektóre wstawki instrumentalne przywodzą mi na myśl obszary alternatywnego rocka. Wszystko to daje mieszankę wybuchową i sprawia, że Somnolence jest jak na razie moją ulubioną krótkogrającą płytą 2014 roku. Z niecierpliwością czekam na rozwój wydarzeń, bo popularność zespołu zarówno w Niemczech, jak i za granicą rośnie z dnia na dzień. A to za sprawą szczerych kawałków i występami na żywo, podczas których dosłownie zdzierają gardła i wypluwają płuca, by otworzyć się przed ludźmi. Wiem, widziałem, polecam.
Czyżbyśmy mieli swój europejski Snowing?
Bastian Najdek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.