wtorek, 1 lipca 2014

SINGLE MIESIĄCA: czerwiec


Miesiąc temu narzekałem na skromny wysyp singli, to teraz nie mogę już nic powiedzieć. Aha, jak zwykle bez szczególnej kolejności, bo nie mam do tego głowy. Zapraszam do czytania.




A. G. Cook: Beautiful


Skończyły się żarty wokół PC Music. Label skupiający skrajnie pogiętych gości tworzących dziwaczny, czasem dobrze pokurwiony laptop-pop, walczy w tym sezonie o palmę pierwszeństwa z Mad Decent w konkursie na najświeższy sound. W skład drużyny A. G. Cooka — szefa i pierwszoplanowej postaci oficyny — wchodzą między innymi Hannah Diamond, która już stała się gwiazdą blogosfery za sprawą singla „Attachment”, Princess Bambi wykonująca promiskuizmowe, dziwaczne, ale jednak dziewczęce r&b w postaci „Less Love More Sex”, jest też wariujący na punkcie 8 bitów producent Maxo (chciałoby się dopisać Tundra), znany chyba najbardziej z singielka „Snow Other”, a poza tym postrzelony Dux Content ze swoim digi-popem, GFOTY i jej opowieść o „Bobbym”, vapor-pomyleniec easyFun, wariackie bliźniaki Lipgloss Twins (link do kawałka w drugiej części zestawienia), czy równie niespokojny Life Sim oraz cała reszta znajdująca się pod auspicjami PC Music. Ta zbieranina charakteryzuje się przyspieszonymi wokalami, wklejonymi w zupełnie popieprzone pod względem rytmicznym podkłady, zahaczające o eurodance, komercyjny pop, techno, footwork, trap, future r&b, funk, abstrakt, dubstep i co tam jeszcze chcecie  — oczywiście wszystko podlane przeróżnymi samplami, czasem zupełnie zaskakującymi. Zdaje się więc, że to dość prosta muzyka, mająca na celu zszokowanie odbiorcy, ale przecież wszystkie te dziwactwa bronią się nośnikiem chwytliwości. Niech będzie, że legitymacją całego ruchu jest „Beautiful” — znakomity post-prog-popowy kawałek, który powinien znaleźć się na listach przebojów, ale znalazł by się gdyby powstał w... następnym wieku. Na razie musi zadowolić się zainteresowaniem Internetów.
Posłuchaj


Pa's Lam System: I'm Coming


Jezu, jakie to jest zajebiste, normalnie brak słów. Japońskie trio, czerpiąc z udogodnień sieci, tworzy maksymalistyczny, ultra pop, rozpierdalający wszystko, co napotka na swojej drodze. Ej, od tego nie można się oderwać po jednym odsłuchu — te pętle neo-popu (sami to wymyślili) wciągają świadomość słuchacza i nie chcą wypuścić. Azjatom udało się wykreować takiego potwora przy pomocy zupełnie nowych środków wyrazu: to crossover modernistycznego, kosmicznego, progresywnego popu z całym tabunem innych pojebanych rzeczy. Cisną się porównania z Alizzzem (gdybym nie wiedział, że za zespołem stoi label Maltine, to bez wahania postawiłbym na Mad Decent), ale chyba Pa's Lam System otwiera tu inny rozdział i z miejsca stwarza sobie własną przestrzeń. „I'm Coming” już przy pierwszym kontakcie obezwładnia petardą wokalnych hooków wbitych w hiper-szybką rytmikę tkanek podkładu, jaki może powstać tylko na japońskiej ziemi. Zresztą dość gadania, bo ripity uciekają. A tak swoją drogą: ciekawe, czy Kyary Pamyu Pamyu i Sophie to przebiją.


ZaStary: Kęs

Jakub Sikora zapowiadał, że nie będzie kontynuował tego, co znalazło się na epce Stary Dance (polecamy recenzję). Przynajmniej jeśli chodzi o kwestie stylistyczne, bo ZaStary to wciąż osobista, dźwiękowa wizja proponowana przez lidera Crab Invasion. Sound „Kęsa” znacznie różni się od wcześniejszych nagrywek — zamiast lo-fi'owej oprawy dostajemy szumiącą, gęstą zawiesinę, przypominającą mi trochę to, co ponad dekadę temu robił Jimmy Tamborello aka Dntel („(This Is) The Dream Of Evan And Chan” anyone?). Poza tym niezbyt znany projekt Guitar przychodzi na myśl, no i oczywiście jakieś ślady poetyki Fennesza. A ekstatyczna partia syntezatora rozpoczynająca „Kęs” od razu skojarzyła mi się z podobnym motywem w „Swoon Chemicznych Braci. Wszystkie te tropy zdają się mówić, że ZaStaremu udało się znaleźć pomost między często niełatwym i dość nieprzystępnym eksperymentowaniem z dźwiękową formą oraz przebijającą się przez tę maziową warstwę, popową żarliwością, wyeksponowaną tu najbardziej dzięki refrenowi (choć dziwnych, a zarazem przyjaznych melodii można tu znaleźć sporo). Rodzi się refleksja, że to właśnie tak powinien brzmieć Tomboy Panda Beara, a niestety nie brzmi. Tak więc nowy ZaStary ze swoim „Kęsem” daje radę. Na kolejne rzeczy będziemy musieli jednak trochę poczekać. Ile? Tego nie wie chyba nawet sam Kuba Sikora, więc jesteśmy w podobnej sytuacji.
Posłuchaj


Javiera Mena: La Joya

Czekałem na wieści o nowym longpleju Javiery i wydaje się, że wreszcie są jakieś konkrety. W zeszłym roku, żeby nie stracić nadziei, dostaliśmy świetny zestaw starych, akustycznych numerów i singiel zapowiadający krążek. Choć „Espada trąciła trochę eurodance'owością, to jednak refren sprawiał, że można było spać spokojnie. W przypadku „La Joya” jest nieco inaczej. Mam wrażenie, że cała (no prawie) egzotyka związana z chilijską krwią trochę zniknęła, a Javiera zapatrzyła się w owładnięty globalizacją świat. Ale na gruncie czystej muzyki nie mam już w zasadzie uwag: powtarzająca się progresja trzech akordów w świeżej, dotkniętej jakby morską bryzą atmosferze jest może niespecjalnie odkrywcza, ale prowadzi do ciekawszych rzeczy we wciąż ekstatycznym refrenie (to już znak rozpoznawczy Javiery), a potem ewoluuje. Po drodze wpadamy na dźwięki prawdziwej dyskoteki na 1:39, a dalej na całą feerię syntezatorowych mieczy świetlnych. Super, ja tam się w takim gąszczu odnajduję. Nie mam nic przeciwko, żeby Espada była na takim poziomie.
Posłuchaj

Liz: Stop Me Cold (813 Remix)

Wspomniałem wcześniej o Mad Decent, to teraz wpadamy niemal w serce wytwórni Diplo. Urodziwa panna Liz już pojawiła się w singlowej miesiączce, chyba w lutym, jeśli mnie pamięć nie myli, a i inny remiks producenta skrywającego się za numerem 813 też się przewinął przez cykl. Co dalej? Liz wydała w tym roku znakomitą epkę Just Like You, niezwykle zgrabnie wiążącą popowe nowinki z dziewczęcym popem tudzież r&b. 813, czyli pochodzący z Moskwy Alexander Goryachev, również ma w tym roku na koncie świetną epkę XOXO z rozbrajającą okładką, na której spotykają się rakietowy prog-pop, aquacrank, wonky, techno, rave i wszelkie inne wiązki elektroniki. A skupiając się już na remiksie „Stop Me Cold”, niesamowite, że rosyjski producent zdołał z jednego z highlightów epki Liz zrobić jeszcze lepszy kawałek. Ma się wrażenie, że wyrzeźbił posąg ze złota i masy perłowej — tkanki lśnią i połyskują, zarazem zapraszając do jeszcze lepszej zabawy. Całkiem nieźle, bo mimo wszystko wersja 813 to zdecydowanie wytworna rzecz. Tak więc, duet Liz/813 rozwala. I jeszcze mały news: ten drugi już w lipcu pojawi się w Sopocie. Kto może, niech wbija.
Posłuchaj

Ballet School: Cherish


Słyszałem ten świeżutki singiel podczas koncertu berlińskiej formacji w Hydrozagadce i zdecydowanie mi się podobało. Nawet wiem czemu. Jeśli posłuchałbym „Cherish” nie mając zupełnie pojęcia o istnieniu Ballet School, pomyślałbym, że to jakiś zagubiony track Cocteau Twins albo że Liz Fraser wraz z resztą postanowiła reaktywować zespół i to jest ich nowy numer. Jest to zarazem zwiastun debiutanckiego albumu zespołu, The Dew Lasts An Hour, który zapowiada się wręcz kapitalnie. Startujący od perkusji song wprost odnosi się do spuścizny dream-popu lat osiemdziesiątych (ale nie tylko, bo wyczuwam tu jakiś czar Slowdive), wokal dowodzącej kolegami z zespołu Rosie brzmi olśniewająco, a cudowny hook refrenu, mimo że nieco patetyczny, wznosi się ponad niebiosa. Może nie ma tu harmonicznych akrobacji, ale piękno bijące od „Cherish” zupełnie to wynagradza. A cały krążek już za około dwa miesiące. Mam nadzieję, że pozamiatają.



 Love Dollhouse: Can I


Tak jak wielu z was, mam słabość do lat dziewięćdziesiątych. Wciąż tęsknię do czasów, w których MTV jednak coś znaczyło i rzeczywiście było muzyczną telewizją, a nie śmieszną stacyjką pełną dołujących programów typu reality-szoł. A tęsknota staje się jeszcze większa, gdy słucham Ryan, Jasmine i Chelsea w akcji, czyli trzech dziewczyn powracających do epoki, w której w kobiecym chartsowym popie rządziły Spice Girls, Christina Aguilera, TLC czy Destiny's Child. Właśnie do tego ostatniego girlsbandu najczęściej porównuje się Love Dollhouse (ale skojarzenia z Amerie i jej wiadomym singlem też się nasuwają; zresztą ostatnio podobny wpływ można było znaleźć w kawałku „For A Minute” M.O) — dla niektórych to wręcz inkarnacja dawnego zespołu Beyoncé. Ale nie ma się co dziwić, bo w „Can I” jest dziewczęcy vibe, wytworzony dzięki splotowi cudownie ciepłych głosów pań, jest mięciutki, organiczny, a zarazem oldskulowy podkład (za który odpowiada m.in. producent kawałków żony Jaya-Z), jest wreszcie trafiający w punkt refren, który można loopować przez wiele godzin. To po prostu wyśmienity retro-pop (no bo co?), którego już nie znajdziemy w telewizji. Tym bardziej trzeba wspierać młodziutkie trio, co też staram się robić.
Posłuchaj

  
 M.O: Dance On My Own

A skoro jesteśmy w temacie powrotu girlsbandów w duchu lat dziewięćdziesiątych, to dokończmy wątek z pomocą wspomnianego M.O (to nie ten skrót, o którym myślicie). Jakiś czas temu dziewczyny wypuściły super kawałek bawiący się w „1 Thing”. „Dance On My Own” to już trochę inna bajka, bez większych odwołań (widzę zmartwione twarze tych, którzy liczyli na jakiś kontakt z kawałkiem Robyn). Tym razem panie udają się w podróż do krainy 2-stepu, żeby zapodać dziarski singiel brzmiący jakby powstał jakieś 20 lat temu. I to jest atut, bo najtisowy pop rządził. Ale te odwołania wcale nie są ważne, skoro ma się takie krwiste i rasowe refreny jak ten w „Dance On My Own”. A że w zasadzie na refrenie opiera się zajebisty pop (bagatelizuję, no ale trochę taka prawda), dlatego kupuję M.O. zupełnie. Zwłaszcza, że to drugi strzał od dziewczyn i kolejny raz trafiają. Ciekawe, czy ewentualny longplej wymiatałby równie mocno? Może wkrótce uda się odpowiedzieć na to pytanie.

 
Kitty: Marijuana


Stała bywalczyni cyklu znowu serwuje porażający numer. Swoją drogą — muzyczne tło to po prostu instrumentalny track producenta Chrome Sparksa, pochodzący z jego zeszłorocznej epki Sparks (nawet tytuł ten sam). I gdy już znalazły się powody do krzywienia się oraz wytykania Kitty tego i tamtego, to jednak chyba każdy zdaje sobie sprawę, że jeśli chodzi o cloud-rapowe produkcje (nie tylko zresztą — w ogóle o dzisiejsze standardy nagrywania), wszystko jest okej (w końcu producent nie zgłasza żadnych pretensji). I przede wszystkim wszelkie wątpliwości rozwiewa sam wzbogacony o linię wokalną singiel — owszem, już sam pełen melodyjnych pajęczyn podkład, od którego wali wręcz narkotycznym hajem, zupełnie wystarcza, żeby powiedzieć o nim dobre rzeczy, jednak dopiero gdy na beat wkracza Kathryn Beckwith, numer wznosi się na wyżyny, zyskując drugie życie. Dziewczyna wtapia się w dźwięki i inkrustuje je rozmyto-senno-chmurkowymi wersami, po raz kolejny zawstydzając 3/4 obecnych graczy chwytających za majka. Szkoda tylko, że FlowerViolence nadal nie widać na horyzoncie, bo jeśli takie piosenki jak „Marijuana” Kitty wypuszcza w czasie wolnym (tak jak epkę z coverami Don't Let Me Do This Again nagraną po pijaku), to co będzie na nadchodzącym długograju? Strach się bać.
Posłuchaj


Jessy Lanza: You And Me

Jest nowy numer Kanadyjki, która ostatnio zachwyciła mnie grając znakomity koncert, na którym, co ciekawe, poleciał omawiany singiel. Fajne przy „You And Me” jest to, że nawet jeśli jest to odrzut z Pull My Hair Back, to wcale tak nie brzmi. Raczej Jessy wraz z Jeremym przygotowała tu bardziej obudowaną wersję „Kathy Lee”. To zdecydowanie najbardziej wieloczęściowy numer w katalogu artystki — pełen rozmachu, kilku planów i niespotykanej wcześniej ekspresji, różniącej wycieniowane i intymne szkice z zeszłorocznego debiutu. Tak czy inaczej, „You And Me” to wspaniała piosenka z półki contemporary r&b, która pokazuje, że Jessy cały czas się rozwija i wciąż ma pomysły na przyszłość. Czekamy więc na kompilację Hyperdub, z której pochodzi nowy track oraz czekamy na kolejne wieści z kanadyjskiego obozu. Spodziewane jest tylko dobre info.


Kitten: Why I Wait


Kitten to projekt z okolic popu, współczesnego r&b czy chmurkowego rapu, za którym stoi przede wszystkim dziewiętnastoletnia Chloe Chaidez. Po wydaniu kilku epek przyszedł czas na pełnoprawny album, zapowiadany między innymi przez świetny MXTP, jak i single. „Why I Wait” pokazuje spokojniejszą i bardziej refleksyjną stronę Chloe, która zbliża ją do poczynań Kitty chociażby (tych podobieństw jest więcej, jeśli porówna się podkłady numerów obu pań). Choć na pewno to ambientowe tło, do którego podczepiono oświetlające beaty, wyróżnia Kitten, co warto pochwalić. Mimo wszystko mało to reprezentatywny numer w kontekście całego krążka — na Kitten znajdą się tropy Charli XCX, gościnnie pojawia się Liz, wszędzie pełno ejtisowego popu, no i ogólne dużo dobrego, choć trzeba uczciwie przyznać, że całościowo nie jest to jakaś wybitnie udana płyta. A jeśli ktoś lubi takie powolne impresje jak „Why I Wait”, to polecam numer „Get Close To Me” z wydanego niedawno mixtape'u Kitten. Warto postawić na tę małolatę, za jakiś czas może stworzyć dużo ciekawych rzeczy.
Posłuchaj


Max LeRoy feat. Suzy Shinn & Myrone: Watch Me Wave Goodbye

Niesamowite, że gdzieś na świecie powstają takie rzeczy, a wie o nich zaledwie garstka. Taki gość jak Max LeRoy to totalny anonim, a mimo to jest jak dla mnie jedną z ciekawszych postaci tego roku. Oto producent z Kokomo zebrał sobie garstkę ziomków i nagrał nasycony g-funkowym smakiem imprezowy mixtape, który jak na razie bez problemu plasuje się w czołówce roku, jeśli chodzi o hip-hop/r&b. A udaje się to dzięki bezwzględnym singlom wykrojonym z całości. O numerze „Brush Me Off” z Kitty i Sad Andym już pisałem w niniejszym cyklu, pora więc na bardziej Prince'ową rzecz z Max LeRoy Volume 1. Choć to zdecydowanie chwytliwa i bujająca piosenka, to jednak najbardziej podoba mi się umiejętne przechodzenie od melancholijnych zwrotek do pełnych radości i witalności refrenów, co Max uzyskuje dzięki odpowiednim progresjom, za co mu chwała. Nawet ta solówka spoko (jak jechać po Księciu, to po całości), także w sumie nie mam pytań. Mam tylko nadzieję, że o tym typie zrobi się jakoś głośniej i będzie mógł robić jeszcze lepsze rzeczy. I tego mu życzę.
Posłuchaj

Yeah Boy: Can't Get Enough (Sam Padrul Remix)

W wypadku Sama Padrula trzeba zwrócić uwagę na dwie sprawy: 1) gość, podobnie jak Shook, jest zafascynowany Daft Punkową wrażliwością, szczególnie jej wypolerowaną, popową stroną, odciśniętą na Discovery, a 2) za każdym razem udaje mu się znaleźć takie rozwiązanie, składa poszczególne elementy w taki sposób, że skonstruowana całość kipi od uzależniających hooków. Remiks numeru „Can't Get Enough” popełniony dla Yeah Boya to doskonała wizytówka typa. Zresztą tym mikro-dziełkiem przebił chyba omawiany miesiąc temu własny singiel, „Feel The Love”. Ale nie ma się co dziwić, skoro z taką lekkością podbija chorus średniego numeru do niemal nieskazitelnie popowej błogości, która wydaje rozkaz kolejnego odsłuchu. Trochę w tym zapętlaniu przesadzam, ale nie potrafię się oprzeć tak mistrzowskim remiksom, a Sama Padrula już od pewnego czasu mam na liście ziomów potrafiących wykrzesać esencjonalne killery. Mam świadomość, że to singlowy zawodnik, ale gdyby pokusił się o wydanie choćby małej epki, to jestem praktycznie pierwszy w kolejce do odsłuchu, bo o całym długograju nawet nie śnię. To byłoby zbyt piękne.
Posłuchaj

Snakehips feat. Sinead Harnett: Days With You


Trochę niepozorny duet z Londynu po raz kolejny zapodaje świetny utwór. Kolejny, bo „Miss U Always” jest spoko, ale nieco głośniej zrobiło się o Ollie'em Dickinsonie i Jamesie Davidzie za sprawą wychillowanego jointa „On & On”, który swoją premierę miał w zeszłym roku. Jakiś czas temu powrócili z niezłym kawałkiem „Forever”, a dosłownie kilka dni temu wrzucili iście wakacyjny song „Days With You” z Sinead Harnett na wokalu, którą można kojarzyć ze wspomagania innego duetu z UK, czyli Disclosure. Okej, faktografia odhaczona, czas zająć się samym wałkiem. Spokojnie można użyć tu hasła hit lata, choć o skali „Get Lucky” czy „Blurred Lines” oczywiście nie ma mowy — to po prostu fajnie bujający, bezpretensjonalny kawałek, gładko wchodzący do głowy i przy którym można trochę odpocząć. Nie ma co rozbierać udanie zmontowanego z sampli podkładu — trzeba słuchać. To co, przyszłość należy do nich? Na to liczę.
Posłuchaj


Goapele: Hey Boy


Hey, hey, hey boy! — po takiej introdukcji raczej starałbym się jak najszybciej zmienić to, czego aktualnie słucham, ale nie w tym przypadku. No bo skoro Goapele rewitalizuje jakby zawartość Off The Wall, spotykając po drodze Justina Timberlake'a (po cichu liczyłem, że mniej więcej tak będzie brzmiał The 20/20 Experience) i w konsekwencji tworzy świetny radiowy kawałek. Mi w zasadzie wszystko się tu podoba: od sprężystej, funkującej sekcji rytmicznej, przez post-disco czy nu-disco sznyt (jakby Shook maczał palce), aż po zaśpiewy w chorusie. Jasne, trochę brakuje jakiegoś ostatecznego zwieńczenia i jeszcze mocniejszego wydobycia popowej esencji, ale gdyby puścili gdzieś w radiu i akurat byłbym w pobliżu, to w życiu nie zmieniłbym stacji. Także gratki i będę jakoś tam spoglądał w stronę tej pani, bo po zapoznaniu się z „Hey Boy” jest tego warta.
Posłuchaj


Trippy Turtle: Trippy's Theme


Nowy ziomek ze stajni Mad Decent nadciąga ze swoim zdekonstruowanym r&b. Brzmi to trochę jakby Justin Timberlake wpadł do niszczarki, a na nowo poskładał go jakiś kumaty w popowych trendach gość. Bo Trippy Tutrle na takiego mi wygląda: bezwzględnie rozparcelowuje wokale, rozgina na wszystkie strony sprężyste basy, przepuszcza sample przez tęczowy młynek, dorzuca sporo techno-beatu i żeni to wszystko ze skłaniającym do ripitów vibem. A z tego co wiem, „Trippy's Theme” to jego debiutancki singiel! Nie muszę chyba pisać, że trzeba gościa obserwować, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że jeżeli wyda epkę albo album, to spieprzy sprawę. Nie ma takiej opcji, pytanie tylko, czy w ogóle jakieś wydawnictwa są w planach. Mam nadzieję, że tak. Aha, spoko okładka.
Posłuchaj


Spoon: Rent I Pay


Zrobiło się groźnie, jak zobaczyłem gdzieś komunikat R.I.P. od bandu Britta Daniela. Na szczęście okazało się, że goście nie tylko się nie rozwiązują, ale nagrywają nową płytę, która wyjdzie już na początku sierpnia. Nie wiem, jak będzie brzmiała, ale zapowiadający ją singiel „Rent I Pay” to dobry prognostyk. Nadal dźwięki kapeli atakują surowością, a przy tym jakąś pozornie niepasującą do obranej estetyki elegancją. Przy czym chyba nigdy wcześniej nie brzmieli tak brudno (wiem, że nawet na Transference rzeczywiście było kilka takich momentów, ale to jednak były drobinki przy najnowszej propozycji), co trochę zaskakuje, ale i w jakiś sposób cieszy. Nie muszę pisać, że z chwytliwością też nie ma problemu, choć mam wrażenie, że zespół sam nie wie, dokąd prowadzi ich piosenka, ale mniejsza z tym. Ważne, że Spoon się trzyma i nie sprzedaje smętów. Sprawdzimy jeszcze, co nagrali na They Want My Soul, ale moja dusza jest o ten nowiutki długograj spokojna.
Posłuchaj


Spoon: Do You

Nie wiem do końca, czy „Do You” łapie się jeszcze do czerwca, czy może już do lipca, bo te daty udostępnień się od siebie różnią. Ale zostańmy przy wersji, że był to czerwiec. Spoon, jak napisał wyżej Tomek, wracają w dobrej formie, a They Want My Soul, już po tych kilku zaprezentowanych piosenkach jawi się bardzo zachęcająco. A samo 
„Do You”? Niesamowicie lekki, pobrzmiewający wakacyjnym rozleniwieniem indie rock, jaki Spoon grają w najlepsze już od kilku(nastu) lat. Przeciwieństwo brudnego „Rent I Pay” i granych na koncertach „Knock Knock Knock” oraz „Rainy Taxi”. Na takie Spoon czekaliśmy!

 
Sharpless: Gemini (Maxo Remix)


Wspominałem wyżej o tym ancymonie z PC Music. Maxo daje o sobie znać po raz kolejny, tym razem mieszając ścieżki przy kawałku "Gemini". Oryginał można sobie darować, za to wersja Maxo to w zasadzie cały on, bo są wszystkie te powykręcane motywiki, dość szybkie tempo i wreszcie ekstatyczny refren, zagotowany w kotle 8-bitowych melodyjek. Z akcentów pozamuzycznych: mam wrażenie, że to jakiś świąteczny song w rodzaju kolędy. Nie wiem, czy to już ze mną nie jest zbyt dobrze, ale odnajduję tu jakieś sakralne wątki, co w sumie jest dość zabawne. Oczywiście remiks broni się bez żadnych kontekstów, a to przecież jest najważniejsze. Ważne jest też to, że Maxo dopisuje do swojego dorobku kolejną wartą uwagi produkcję. Ciekawe, czy niedługo odda w nasze wirtualne ręce coś większego od singla czy remiksu. Kibicuję.
Posłuchaj


Passepied: Matatabistep


Pop z Japonii to naprawdę specyficzna sprawa — tylko tu gra się tak naspeedowane rzeczy, w których śpiewają słodkie i prawie dziecięce głosiki. Ciężko mi powiedzieć, co gra zespół Passepied, chyba nawet ze streszczeniem będzie trudno. Ale jest to coś w rodzaju podbitego progresywnym popem quasi-math-rocka z rożnymi, czasem dziwnymi elektronicznymi naleciałościami. Kojarzy mi się to trochę z tym, co robił wczesny Deerhoof, ale to wciąż słabe porównanie. Ważne, że wymiatają — po zapoznaniu się z albumem Makunouchi-Ism mogę to śmiało powiedzieć. Wybrałem sobie z tego krążka chyba najbardziej singlowy numer, oparty w głównej mierze na klawiszach, choć na całej płycie rządzą gitary. Ale nic nie poradzę, skoro to po prostu zajebisty track ze świetnym basem, chwytliwym chorusem i niby dziwnymi, ale na maksa zażerającymi melodiami. Zachęcam do zapoznania się z Passepied, bo nie tylko w przedbiegach gromią bandy typu Franz Ferdinand czy Klaxons, ale po prostu konkretnie młócą.
Posłuchaj


Plug & Play: Orphan Ghost


Podoba mi się takie Plug & Play: głównym środkiem wyrazu jest elektronika, a gitara jest gdzieś z tyłu głowy, wypełnia swoje zadania. Początek przypomina mi nieco czasy electroclashu, co jest ciekawym posunięciem, potem ładna, prosta zagrywka na gitarze i dopiero wtedy zaczynają się rzeczy, które interesują mnie najbardziej. Od 1:11 syntezatorowe klawisze wraz z wokalem rozkładają się na całej powierzchni muzycznego tła, po czym wraca gitarowy motywik, wspomożony kolejną świetną, synthową sekwencją na 1:46. W dalszej części cała ta budowla rusza dalej i coraz bardziej się rozpędza. I fajnie, bo nie chcę nic mówić, ale disco-punk już nieźle zadomowił się w trumnie, a tu Plugi całkiem udanie go wskrzeszają. Tylko czekać na więcej takich momentów, jak te odważne klawiszowe manewry. Mam nadzieję, że już wkrótce je dostaniemy.
Posłuchaj


Mamacita: No Eres Tu


Chile ma w obecnym miesiącu aż dwie pozycje i odpowiadają za nie dwie panie. Javiera Mena jest już dość znana, ale o Mamacicie słyszało raczej niewielu. Sam dowiedziałem się o kawałku „No Eres Tu” dzięki Javierze właśnie, która gdzieś w społecznościowych mediach polecała swoją rodaczkę. Potem mały risercz i okazało się, że nawet Resident Advisor pochylał się nad Caroliną Paz. Nieźle, a to dlatego, że „No Eres Tu” to prawilny hałsowy wałek, nawiązujący do chlubnych tradycji Chicago house'u. Dlatego nie ma powodów do intelektualnych analiz — „No Eres Tu” to dancefloorowy rozgrzewacz, przy którym wskazany jest taniec. Jak nie dajecie wiary, to sprawdzajcie. Warto.
Posłuchaj


FKA twigs: Two Weeks


Już tylko dni (no, tygodnie) dzielą nas od debiutanckiego krążka Tahliah Barnett. Jeśli chodzi o tytuł, dziewczyna jest konsekwentna: LP1. Ale i tak najważniejsza będzie muzyka, a tę zapowiada singiel „Two Weeks”. Wydaje mi się, że lekko znormalniała, jeśli brać pod uwagę zeszłoroczną epkę EP2 (nie ma Arci, za produkcje odpowiada sama FKA twigs, a jak), ale nie znaczy to, że jest kiepsko. Wciąż da się odczuć jakąś psychozę sączącą się z piosenki, choć chyba o sile „Two Weeks” decyduje jego emocjonalna dawka. Niesamowite rzeczy głosem robi Tahilah, trochę ciężko się pozbierać, a w dodatku lekko nerwowy, trochę neurotyczny podkład, doskonale współgra z wokalem, stąd taki świetny rezultat. Nie bez kozery na ten debiut ostrzą sobie uszy całe rzesze fanów nowej elektroniki oraz nowoczesnego r&b, ale i nie tylko. Czy LP1 spełni oczekiwania? Wygląda na to, że tak.
Posłuchaj


Karate Free Stylers: Breathe (live)


Nie jest to regulaminowy singiel. Ba!, trio z Olsztyna zapowiedziało, że kiedyś w lipcu zaprezentuje ten tru-utwór promujący album, ale „Breathe” daje radę. A daje tak, że KFS wybrali ten właśnie kawałek na sobotni (28.06) koncert w ramach sopockich eliminacji do Męskiego Grania. Odczucia? Zdziwienie, bo Karate Free Stylers odeszli od stylistyki znanej z At Least We Are Able to Breathe i No Matter What. Nie ma tu już miejsca na shoegaze, jest za to dużo post-punku i grunge'u. Słuchając „Breathe”, mam przed oczami dwie rokędrolowe dziewczyny, szalejące na koncercie pod gołym niebem. Ewidentnie singlowy materiał, z całą pewnością jeden z lepszych, jaki KFS do tej pory nagrali. 


Sonia pisze piosenki: Movie Quotes


Sonia Wąsowska ma wszystko, aby stać się jedną z ciekawszych singer/songwriterek w Polsce. Ma głos, ma pomysły na piosenki, ma umiejętności manualne. I ma ten singiel. „Movie Quotes” to contemporary folk połączony z popem spod znaku indie. To krótka piosenka, ale bardzo ładna piosenka. Kojarząca się z nagraniami Laury Marling, a ja tu słyszę jeszcze melancholię uroczej Mariki Hackman. Kiepsko jednak wydawać single, gdy już w tydzień później Sonia pisze piosenki udostępnia całą swoją debiutancką epkę, swoją drogą też bardzo ładną. Ale „Movie Quotes” to dla mnie numer jeden z Friends to Lovers


TOPS: Change Of Heart

Cały około-Arielowy ruch ma się od jakiegoś czasu bardzo dobrze. W tym roku potwierdzają to przede wszystkim świetne krążki Maca DeMarco czy Real Estate, a i TOPS ze swoim singielkiem dorzuca swoje. „Change Of Heart” ma wszystko to, za co lubimy Haunted Graffiti czy Ducktails — jakiś nie do końca czysty, trochę niechlujny sound, wyluzowany klimat, unoszącą się w powietrzu lekkość, a przede wszystkim nośne melodie wygrywane na gitarach. Czasami nie trzeba mi nic więcej, zwłaszcza w wakacyjne dni. Bo tak naprawdę „Change Of Heart” to kawałek wręcz skrojony do lenienia się podczas gdy na niebie góruje słońce. Tyle. Sprawdźcie jeszcze b-side „Sleeptalker” i śledźcie dalej ziomów — spodziewam się od nich jeszcze dużo dobrego za jakiś czas.

♫♫♫

Niemniej ważne, a równie kozackie numery to:

Alicia Myers: I Want to Thank You (Earl Jeffers Edit)
AlunaGeorge: Diver (Wilfred Giroux Remix)
Amerie: What I Want
Aurra: Somebody (DâM-FunK Re-Freak)
Bobby Tank: Sexy Thang 
Bondax: All I See
Comanche: W.T.B.
Coucheron feat. Eastside And Mayer Hawthorne: Deep End
Damn Right: Pyramids
Darq E Freaker: Yeah Yeah Yeah (Dun Know)
DJ Rashad: Somethin 'Bout The Things You Do
Drake: 0 To 100
Essáy: Ocarina (D/R/U/G/S Remix) 
Falqo: Feel Your Love
Figgy: Hold Me
Giorgio Moroder: Giorgio's Theme
Hoodboi: Bug-A-Boo
Jaws: Be Slowly
Jax Jones: Go Deep
Jess Glynne: Right Here
Jessie Ware: Tough Love
Kimbra: 90s Music
Lapalux: DNY GLVR 
LeMarquis: Idol
Les Loups feat. Cybil: Colourblind
Lido: I Love You 
Lipgloss Twins: Wannabe
Lykke Li: No Rest For The Wicked (Figgy Remix)
Mike WiLL Made-It feat. Future, Lil Wayne & Kendrick Lamar: Buy The World
Mitch Murder: Saturdays
Mix Chopin feat. Courtney: T.U.I.L.
Monifah: The Other Side
Moon Boots: Whatever You Need
Nadus: Nxwxrk
Night Sports: Substance
Paperwhite: Magic (IYES Remix)
Penguin Prison: All Night Long 
Pharrell feat. Jay-Z: Frontin' (Disclosure Re-Work)
Pomo feat. Andrea Cormier: Start Again
Roses Gabor: Rush
Rustie: Raptor
RÜFÜS: Sundream (Classixx Remix)
Secaina Hudson: I Ain't With You
Shamir: If It Wasn't True
Signatvre: Windwhisper (LeMarquis Remix)
Snoop Dogg: Sexual Seduction (Alizzz x Promnite Remix)
Soniamiki: Fala
T.Williams: Dreaming
Tink x DJ Dahi: Men
TOPS: Change Of Heart
XXANAXX: Stay (Klaves Remix)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.