sobota, 19 kwietnia 2014

Popłacz razem z nami: Chuck Bass, ГРУНТ, Backseat Lover, Baton Rouge


Mateusz Romanoski bierze "pod lupę" wydawnictwa znane i te mniej znane. W pierwszej części "Popłacz razem z nami" opisuje... A zresztą zobaczcie sami. 


Chuck Bass - EP

It’s sad and beautiful world: te otwierające ten krótki, pięknie wydany na kasecie minialbum słowa mogłyby spokojnie robić za jego recenzję. Zeszłoroczna epka tego niemieckiego składu, dopełniona niedawno bardzo udanym splitem ze Vi Som Älskade Varandra Så Mycket​, to jedne z najciekawszych rzeczy, które wyrzuciła z siebie fala emo-renesansu. Chuck jedną nogą tkwi gdzieś w okolicach penetrowanych wcześniej przez Amandę Woodward, a drugą stoi obok wczesnych nagrań At The Drive-In (kiedy gitarzysta gra bardziej cięte partie). Co wyróżnia ten zespół, to odrobinę brutalniejsze niż w przypadku wyżej wymienionych oldschoolowo-screamowe podejście wokalne i zimno falowe zboczenia basisty (które słychać chociażby w otwierającym całość „Resan till Sachalin” i „The days are Just packed”). Tekstowo, dosyć typowo dla tego typu grania, mamy cały emocjonalny pejzaż, chociaż nie obyło się bez romantycznej ironii w ostatnich linijkach „Free cake! Free cake! No cake. No cake”. Można się zżymać, że nic nowego pod słońcem, ale na tym króciutkim wydawnictwie znalazło się wystarczająco dużo jarających fragmentów, żeby z chęcią do niego wrócić. W momencie, kiedy takie brzmienia wracają pod strzechy, to już dużo. 




ГРУНТ – ГРУНТ 


Jeśli jakkolwiek obiła wam się o uszy nazwa JARS, rosyjskiego składu wynoszącego pełnymi garściami inspiracje z amerykańskich garaży z lat dziewięćdziesiątych, to teraz możecie się przekonać, co ich wokalista i gitarzysta robi po godzinach. Uczy się matematyki od Albiniego. Pod potworną okładką, z której straszą brzydcy ludzie i robaki niszczące planetę ziemię (chyba, że ta kulka jest czymś innym) z nazwą grupy, kryje się chropowata, surowa, nagrana w pełni na żywo muzyka. Chociaż prym wiodą łamańce w duchu Shellac, znajdą się też motywy około stonerowe i absurdalne, cyrkowe partie, których nie powstydziłby się nasz rodzimy Ed Wood. Dużo przesterów i charczących wzmacniaczy.


Backseat Lover - One for my Mom​,one for my Dad, one for my Love & for time that is already dead

Hardkorowcy lubią czasem chwycić gitarę akustyczną i pokazać swoje wrażliwe oblicze (jak w przypadku City and Colour Dallasa Greena z Alexisonfire). Wiadomo to nie od dziś. Podobne zboczenie ma krzykacz rosyjskiego WLVS, którzy zagrali najbardziej wkurwiony koncert, jaki miałem przyjemność oglądać w tym roku (mało prawdopodobne, żeby ktoś ich przebił w tej dziedzinie). Chłopak nagrał cztery numery (o czym są, wiadomo już po przeczytaniu tytułu epki) - delikatne, bardzo w stylu amerykańskiego folku. Wyjątkiem pozostaje ostatni utwór, w którym pobrzmiewa punkowy feeling, przywodzący na myśl Joe Strummera z The Mascaleros. 




Baton Rouge - Totem

Mógłbym się na typów pogniewać za nazwanie epki/dwóch utworów Totem, bo Totemy są tylko jedne i mają jedną z najlepszych piosenek świata („Nad Zalewem”), ale nie pogniewam się, bo to naprawdę ładne rzeczy. Gdzieś w połowie drogi między garażem a koledżem. Gdyby nie wciśnięte przestery, byłoby to bardzo w duchu post-sunnydayrealestate’owskiej twórczości Jeremy’ego Enigka. Muzycznie i brzmieniowo, bo wokalnie mamy raczej do czynienia z podkurwionym sąsiadem, który wylewa żale po ośmiu godzinach pracy, niż zamyślonym elfem z wysokim głosem. 



przygotował Mateusz Romanoski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.