WYTWÓRNIA: Secretly Canadian
WYDANE: 17 marca 2014
KUP: sklep Tschak.pl
Widzę, że podoba się bardzo nowa
płyta Adama Granduciela, nagrana pod szyldem The War On Drugs. Widzę też, że
podoba się głównie tym zasłuchanym w dziadowskich rocku spod znaku Bruce’a
Springsteena, Dire Straits czy Boba Dylana, a ostatnio chociażby Arcade Fire.
O, jakże ja nie znoszę tej frakcji (wyłączywszy Dylana, którego uznaję
baaardzo)! Nie dziwię się więc, że Lost
In The Dream to dla mnie jedynie nudziarska miazga, co najwyżej trochę
śmieszna, ale po kolei.
Wykroiły się paralele do Walkin’ On A Pretty Daze, płyty Kurta
Vile, z którego to składu odszedł Granduciel. Problem polega na tym, że Kurt
całkiem nieźle sobie poradził, zalewając słuchającego „sympatycznym” (jakie
paskudne słowo – zwłaszcza w dzisiejszych czasach) wychillowanym rockiem.
Natomiast Adam poszedł w stronę tej bardziej dziadowskiej odmiany rocka. I tak
się jakoś dzieje, że takie „granie” podoba się krytyce i publice. Krytyka snuje
swoje sądy opierając się na tytule – w końcu trzeba podkreślić rozmarzoną
poetykę i zagubienie, c’nie? Potem wystarczy już tylko stworzyć wspólny
mianownik z jakimś Jasonem Pierce'em, domalować narkotyczne tło, zapewnić o
kapitalnych melodiach czy refrenach i wystawić
wysoką notę. A publika przeważnie lubi to, co lubi krytyka. Tylko że
jakoś ja tego wszystkiego nie czuję.
Dla mnie Lost In The Dream to wyraz zupełnego braku pomysłów Granduciela. W
otwierającym album „Under The Pressure”, opartym o jeden bezdusznie nudny
motyw, podoba mi się tylko coda, podpatrzona jakby na olśniewających epkach MBV
(proszę to porównanie potraktować jako żarcik). „Red Eyes” podobnież – ozłocony
Cure’owskimi smyczkami brzmi jakby wyjęty z Neon
Bible, co samo w sobie jest zgrozą. Nie pomaga zupełnie wymuszony i
sztuczny w swojej formie dynamiczny wybuch na 1:48 – nadal się nudzę i
pozostaję niewzruszony. Przy bluesowym smęcie „Suffering” zaczynam zasypiać, a
to dopiero trzecia ścieżka krążka… I dalej jest to samo – nuda, brak ożywienia
(„Disappearing”), nuda, ckliwe smyczki, nuda + słabe udawanie Dylana („Eyes To
the Wind”), zabawy à la Arcade Fire (przykładowo w „Burning”), dalsza część
nudy. Podobnym humbugiem, oprócz oczywiście Reflektora
ostatnio był chociażby Hurry Up, We're
Dreaming M83, przy którym też zamiast marzyć łatwo się zasypiało. Ale
nikogo to nie obchodzi i nikt już pewnie nawet o tym nie pamięta.
Przykro mi, ale Lost In The Dream to słaba płyta sama w
sobie. Nie pomoże jej żadna otoczka czy świetne recenzje – zawsze będzie tak
samo nudna, czerstwa i pozbawiona kilku ciekawszych zmian akordów. Życzę sobie,
żeby podobnych płyt było w tym roku jak najmniej, bo i tak na razie 2014 jest
dość kiepski w porównaniu z poprzednikiem. Ale zobaczymy co dalej.
4
Tomasz Skowyra
autorowi recenzji szczerze współczuje gustu
OdpowiedzUsuńA ja uważam,że to świetna płyta bo wyciągając esencję twórczości Springsteena,Dylana czy Knopflera dodaje im emocji,których tamci nie posiadają i nie potrafią wydobyć ze słuchaczy.Genialny soundtrack na lato.Podejrzewam,że autor recenzji niechlujnie i z uprzedzeniem słuchał tej płyty.Mnie ta płyta spodobałaby się i tak bez znakomitych recenzji.
OdpowiedzUsuńnudziarska papka, co najwyżej trochę śmieszna. Może autor spróbuje swoich sił w temacie kulinarnym?
OdpowiedzUsuń