piątek, 18 kwietnia 2014

RECENZJA: The War On Drugs - Lost In The Dream




WYTWÓRNIA: Secretly Canadian
WYDANE: 17 marca 2014 

Widzę, że podoba się bardzo nowa płyta Adama Granduciela, nagrana pod szyldem The War On Drugs. Widzę też, że podoba się głównie tym zasłuchanym w dziadowskich rocku spod znaku Bruce’a Springsteena, Dire Straits czy Boba Dylana, a ostatnio chociażby Arcade Fire. O, jakże ja nie znoszę tej frakcji (wyłączywszy Dylana, którego uznaję baaardzo)! Nie dziwię się więc, że Lost In The Dream to dla mnie jedynie nudziarska miazga, co najwyżej trochę śmieszna, ale po kolei.

Wykroiły się paralele do Walkin’ On A Pretty Daze, płyty Kurta Vile, z którego to składu odszedł Granduciel. Problem polega na tym, że Kurt całkiem nieźle sobie poradził, zalewając słuchającego „sympatycznym” (jakie paskudne słowo – zwłaszcza w dzisiejszych czasach) wychillowanym rockiem. Natomiast Adam poszedł w stronę tej bardziej dziadowskiej odmiany rocka. I tak się jakoś dzieje, że takie „granie” podoba się krytyce i publice. Krytyka snuje swoje sądy opierając się na tytule – w końcu trzeba podkreślić rozmarzoną poetykę i zagubienie, c’nie? Potem wystarczy już tylko stworzyć wspólny mianownik z jakimś Jasonem Pierce'em, domalować narkotyczne tło, zapewnić o kapitalnych melodiach czy refrenach i wystawić  wysoką notę. A publika przeważnie lubi to, co lubi krytyka. Tylko że jakoś ja tego wszystkiego nie czuję.

Dla mnie Lost In The Dream to wyraz zupełnego braku pomysłów Granduciela. W otwierającym album „Under The Pressure”, opartym o jeden bezdusznie nudny motyw, podoba mi się tylko coda, podpatrzona jakby na olśniewających epkach MBV (proszę to porównanie potraktować jako żarcik). „Red Eyes” podobnież – ozłocony Cure’owskimi smyczkami brzmi jakby wyjęty z Neon Bible, co samo w sobie jest zgrozą. Nie pomaga zupełnie wymuszony i sztuczny w swojej formie dynamiczny wybuch na 1:48 – nadal się nudzę i pozostaję niewzruszony. Przy bluesowym smęcie „Suffering” zaczynam zasypiać, a to dopiero trzecia ścieżka krążka… I dalej jest to samo – nuda, brak ożywienia („Disappearing”), nuda, ckliwe smyczki, nuda + słabe udawanie Dylana („Eyes To the Wind”), zabawy à la Arcade Fire (przykładowo w „Burning”), dalsza część nudy. Podobnym humbugiem, oprócz oczywiście Reflektora ostatnio był chociażby Hurry Up, We're Dreaming M83, przy którym też zamiast marzyć łatwo się zasypiało. Ale nikogo to nie obchodzi i nikt już pewnie nawet o tym nie pamięta.


Przykro mi, ale Lost In The Dream to słaba płyta sama w sobie. Nie pomoże jej żadna otoczka czy świetne recenzje – zawsze będzie tak samo nudna, czerstwa i pozbawiona kilku ciekawszych zmian akordów. Życzę sobie, żeby podobnych płyt było w tym roku jak najmniej, bo i tak na razie 2014 jest dość kiepski w porównaniu z poprzednikiem. Ale zobaczymy co dalej.

4

Tomasz Skowyra

3 komentarze:

  1. autorowi recenzji szczerze współczuje gustu

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja uważam,że to świetna płyta bo wyciągając esencję twórczości Springsteena,Dylana czy Knopflera dodaje im emocji,których tamci nie posiadają i nie potrafią wydobyć ze słuchaczy.Genialny soundtrack na lato.Podejrzewam,że autor recenzji niechlujnie i z uprzedzeniem słuchał tej płyty.Mnie ta płyta spodobałaby się i tak bez znakomitych recenzji.

    OdpowiedzUsuń
  3. nudziarska papka, co najwyżej trochę śmieszna. Może autor spróbuje swoich sił w temacie kulinarnym?

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.