Powoli nadrabiamy zaległości recenzenckie. Kilka słów o albumach wydanych w mijającym roku. Rockstars Never Sleep, Magnificent Muttley, Ceremony, Passion Pit oraz Kamp! w naszych opisach.
Rockstars Never Sleep – Kill the fly EP (2012, własne)
Sześć kawałków, dwadzieścia minut – całkiem nieźle jak na trójkę
gimnazjalistów. Dodać warto, że Rockstars Never Sleep (o zgrozo, cóż za
drastyczna nazwa, proponuję zmianę zanim o zespole będzie głośniej) tworzą dwie
dziewczyny i jeden chłopak. Na YouTube coverowali bandy Jacka White’a (zły
wybór), na epce mają już swój materiał. Piosenki może nie wybitne, ale
przynoszące jakieś tam światło dla zespołu. Kompozycyjnie muzyka RNS jest
prosta jak lekcja religii w podstawówce i surowa niczym sushi. Najciekawiej
wypadają „He acts like a girl” i „Little bad dancer” (tylko krzyk należałoby
poprawić albo zaniechać i poprawić nagrywki – za cicho instrumenty, za bardzo
postawiono na wokal, ale to przypadek całej epki) . Pachnie trochę Hole z
pierwszych płyt, a trochę White Stripes. Do sukcesu droga daleka, na razie
fajny akcent, a Kill the fly EP
należy traktować jako wartą uwagi ciekawostkę. 5/10 [pst]
Magnificent
Muttley - Magnificent Muttley (2012,
Karrot Kommando)
Nawet jeśli zdarzą się fajne momenty (gitara w „Something
is…”), to zaraz Magnificent Muttley muszą coś spierniczyć. Albo jest to nudna
jak śledź, southernowa melodia w „One Drop”, albo gitary żywcem wyjęte z The
Dead Weather („Stains”), lub też MM idzie w stronę indie-pop-rocku w „1500 days”.
Za dużo srok złapanych za jeden ogon, za mało przemyślany materiał. Niby
różnorodnie, a tak naprawdę strasznie wieje nudą. 3/10 [pst]
Ceremony – Zoo (2012, Matador)
Bardzo przyjemnie obcuje się z nowym albumem Ceremony.
Świetnie wyprodukowana płyta, nieodstępująca w niczym nowoczesnym rock and
rollowym wydawnictwom. Zaraz, zaraz, mamy przecież do czynienia z Ceremony. Zoo
jest ulizane niczym pierdak na rozpoczęcie roku szkolnego w podstawówce.
Dla wszystkich ludzi, którzy znają ich vintage'owe, pokręcone oblicze z Rohnert
Park, czy to bardziej ekstremalne z Violence, Violence, słuchanie Zoo
będzie sporym zdziwkiem. Jeżeli kiedyś Ceremony określało się jako zespół
grający hardcore, to teraz sięgnęli jeszcze głębiej, do czasów kiedy tego
gatunku nie było. Momentami jest wręcz protopunkowo, a czasem łapią klimat
wielkomiejskiej, psychodelicznej blazy. Nie jest to muza do wspinania się na
rusztowania sceny, chowania się pod jej filarami czy też zawijania puszki
mikrofonowej w koszulkę. Nikomu nie bronię jedzenia grzybów, jestem jedynie
lekko zaskoczony takim kierunkiem rozwoju. Nowa płyta Ceremony brzmi jak Dead
Kennedys na metadonie, co wcale nie oznacza, że mi się nie podoba. 6/10 [ćwi]
Passion Pit – Gossamer (2012,
Columbia)
Oni się chyba nigdy nie zmienią. Radosny
indiepop oparty na największym atucie Passion Pit, głosie i charakterystycznym
wokalu Michaela Angelakosa. Gossamer nie różni się praktycznie
niczym w stosunku do Chunk of Change czy Manners.
Nadal jest słodko, romantycznie w przekazie i tak melodyjnie lekko. Co prawda
doszło trochę patetyzmu do utworów, jak chociażby w otwierającym album „Take a
Walk”, a wyciągane wokalizy („I’ll be Alright”) nie są już tak udane jak w
„I've Got Your Number” chociażby, a i te rozmarzone melodie (patrz: „The
Reeling”) gdzieś zanikły, ale Gossamer daje radę. 6/10
[pst]
Kamp! – Kamp (2012, Brennnessel)
O tej płycie wszyscy powiedzieli wszystko, a
może i jeszcze więcej. Opinie na temat tak bardzo wyczekiwanego debiutu Kamp!
Mnożą się zarówno u tego bieguna zwanego „słabe”, jak również i
„ewenement-płyta roku!”. I tak naprawdę Kamp to dobry album,
miły w odbiorze, delikatny i subtelny, niczym pierwszy pocałunek w filmie z
Miley Cyrus, ale jedna myśl poniekąd psuje percepcję materiału – rok wydania.
Te nagrania powinny ukazać się gdzieś na przełomie lat 2004-2008, czyli kiedy
Cut Copy przeżywali najlepszy okres w swojej karierze. Bo skojarzenia z Australijczykami
są na długograju aż nazbyt wyczuwalne. Nie zmienia to jednak faktu, że
wcześniej znane „Cairo” czy „Distance of the Modern Heart”, a także urocze
„Heats” to utwory o najwyższej jakości Q. 6.5/10 [pst]
Przygotowali Grzegorz Ćwieluch oraz Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.