Kilka słów o wydanych w bieżącym roku albumach DIIV, The Jon Spencer Blues Explosion i Andy'ego Stotta.
DIIV - Oshin (2012, Captured Tracks)
Przypuszczam,
że Zachary Cole Smith kilka miesięcy temu zaszył się w mieszkaniu
na Brooklynie, posmakował The Chameleons, Echo & the Bunnymen
i pomyślał - Tak! To jest to. Później założył zespół DIIV (nazwa hołduje
kawałkowi „Dive” Nirvany) i postanowił nagrać płytę. Wszystko pięknie, jednak
jest jedno ale…
Album
otwiera „Drunn”, instrumental oparty na ciepłej linii basu. To miły wstęp do
tego, co może nadejść. Ale idąc dalej widzisz tylko wspomnienie minionych
wakacji i czujesz senność jak po ostatnim łyku wina, zanim powiesz – dobranoc.
Jest
tu co prawda kilka
mocnych momentów, ale ciężko oceniać całość tylko na tej podstawie. Kluczowym
instrumentem, który właściwie jest dla mnie królem tego albumu, jest gitara
basowa. Kilka pierwszych sekund, gdy słychać sam bass w „Air Conditioning” zapowiada się intrygująco. Podobnie jest z
„Doused”, który niestety w połowie zaczyna nudzić.
Mimo
wszystko eklektyczne dźwięki spłodzone podczas słonecznych
dni lata, raczej grzeją, niż ziębią. Z drugiej strony wszystkie te
gatunki, od których DIIV
zaciągnął pożyczkę, sprawiają wrażenie trochę przekombinowanej całości.
W najlepszym wypadku można domniemać , że jest to
dbałość o szczegóły, przywiązująca przypadkowego
słuchacza. Oshin
nie skupia się na doskonaleniu jednej
szczególnej estetyki, tak jak wiele
przełomowych albumów. Pełno tu starannie spreparowanych melodii, balansujących między
chwytliwym popem, new-wave’owym przypływem czy shoegaze’em. Ale co z tego, jeśli trzynaście kawałków
brzmi niemal identycznie?
„How Long Have You Known?” i „Follow” to
prawdziwe popowe perełki, kojarzące się z dokonaniami Real Estate czy Beach
Fossils. Miło się tego słucha, ale brak tu
elementów zaskoczenia, jakichś punktów zaczepienia na dłużej.
5.5
The Jon Spencer Blues Explosion- Meat and
Bone (2012, Boombox/Mom + Pop/Gusstaff)
Tych panów poznałam
przy okazji Boss Hog, w którym gitarzystą był Jon Spencer- znany z zamiłowania
do szarpania strun i podciągania ich milion razy na sekundę. Nasze pierwsze
spotkanie miało miejsce, zdaje się, że w tym samym czasie, co fascynacja Locust
Abortion Technician Butthole Surfers. Nie ma słów, które mogłyby opisać, co to
jest za płyta, może poza: O! Santa Madonna. W każdym razie, chwilę później
usłyszałam pierwszy longplay Blues Explosion, Crypt Style i pomyślałam, że fajnie byłoby zrobić głośniej, a
później jeszcze głośniej, i tak do oporu. Nie jestem egoistką, więc podzieliłam
się tym, co dobre, z sąsiadami. Nie wiem jak oni, bo nie zgłaszali ani za, ani
przeciw, ale ja poczułam, że jest moc. Ich nowa płyta podobnie jak debiut, ma
to, co najlepsze w klasycznym blues rocku: zadziorne riffy, szczere teksty,
szybkie tempo. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze funky-vibe, który nadaje
tej muzyce słodko-kwaśny smaczek. Dalej jest klasycznie, figlarne improwizacje
opierają się na dwunastotaktowej strukturze bluesa.
Po niespełna
dwudziestu latach Blues Explosion nic nie tracą na świeżości. A jakby nie było,
jest to cholernie długi okres czasu i większość ich kolegów z lat
dziewięćdziesiątych zaćpało się, zachlało, albo po prostu już nie grają.
Podczas gdy oni brzmią tak, jakby cofnęli się do czasów swojej świetności.
Kapela Jona Spencera wyciągnęła z garażowego grania wszystko co najlepsze -
kawałki są w niskich tonacjach, z brudnymi, przesterowanymi gitarami, ale
wydłużone z 3 minut do 6. Meat and Bone
broni się sama. Minuta po minucie płyną dźwięki, które co chwilę eksplodują
konsekwentnie udowadniając, dobrze wykorzystany potencjał muzyków.
8
Andy Stott- Luxury Problems (2012, Modern Love)
Luxury Problems ma wszystkie
cechy swoich dwóch poprzedników,
a mianowicie: powolne rytmy,
głębokie basy i gęstą, nieco niepokojącą atmosferę. Nowy album
brytyjskiego producenta to też kontynuacja idei „muzycznej deformacji”, ale tym
razem w subtelniejszym wydaniu. Paleta brzmień jest mniej rozmazana, siła tonów
lżejsza, głośność dźwięku bardziej wysublimowana.
Stott po raz kolejny poddał
obróbce charakterystyczną dla siebie, skąpaną w mroku stylistykę dub techno. Jego talent do sprytnych
zastosowań pogłosów i opóźnień
nadaje tej muzyce potężny element wizualny. Wystarczy tylko zamknąć oczy, by dać ponieść się magii
ukrytej pomiędzy wierszami. Dzięki
eterycznym wokalom Alison
Skidmore cała kompozycja jest zdecydowanie bardziej uczłowieczona. Można
pokusić się o stwierdzenie, że jej głos jest idealnym dopełnieniem, często
zimnych i odhumanizowanych kompozycji Stotta.
Z pozornie chaotycznych, noise’owych
szumów i drone’owych oparów wyłania się dobrze przemyślana i uporządkowana
konstrukcja muzyczna. Słuchając utworu „Luxury Problems” trudno jest oprzeć
się wrażeniu samoistnie nasuwających się skojarzeń z trip-hopem. Cała
różnorodność oraz intrygujące odniesienia do brzmień rave’owych i jungle jak w
„Up the box” sprawiają, że ta płyta to kwintesencja elektronicznej awangardy. W
porównaniu do epki Passed
Me By czy We Stay Together, ten
krążek jest natchniony artystyczną wizją, która mocno przemawia
do wyobraźni słuchacza. Co tu dużo mówić, oczarował
mnie ten album. Dla mnie to zwycięzca w kategorii Płyta Roku 2012.
9
Nicoletta Szymańska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.