poniedziałek, 26 listopada 2012

Recenzja: Hugo Race Fatalists – "We Never Had Control" (2012, Gusstaff)

Hugo Race, jak to Hugo Race. Innowacji nie ma; o jakichś fajerwerkach można zapomnieć, a najwierniejsi fani na pewno nie zejdą na zawał serca ze zdziwienia. Jest tak, jak powinno być. Charakterystycznie dla Australijczyka, z atmosferą pogrążonego w dymie i ciemności pubu w tle.










Race znowu zebrał w kupę muzyków, z którymi współpracował przy swoim wcześniejszym albumie. Fatalists to bowiem nie tylko tytuł płyty, skąd nikąd bardzo ładnej i urzekającej, ale także nazwa nowego projektu współzałożyciela Bad Seeds. Formacji, na którą składają się właśnie te same osoby. Dlatego na We Never Had Control znowu usłyszymy członków Sacri Cuori, Antonio Gramentieriego i Diego Sapignoli, którzy tworzą koncertowy skład Hugo Race’a, ale to nie wszystko, bo nie zabrakło też np. skrzypaczek. W takiej rodzinnej atmosferze przyszło nagrywać najnowszy długograj Australijczyka. Płytę bardzo dobrą i idealnie oddającą klasę artysty.

Nowy album jest stosunkowo krótki. To zaledwie osiem utworów, raptem trzydzieści pięć minut muzyki. Jednak w tak niewielkim czasie Race idealnie oddał klimat swoich nagrań. Jest mrocznie i smętnie; z utworów bije ta charakterystyczna niepewność, na której muzyk oparł swoje bluesowe ballady. Bo właśnie mianem ballad można nazwać materiał na We Never Had Control. Bo czy Hugo śpiewa sam, czy towarzyszy mu damski wokal, z głośników czuć urzekające melodie ubrane w ten niski i ciepły, znany od wielu lat zachrypnięty głos.

Ta płyta jest przede wszystkim pełna sprzeczności. Otwierający album „Dopenfiends” jawi się jako typowo westernowa ballada. Spokojna melodia i przytłumiony śpiew idealnie komponują się z trwającym gdzieś połowę utworu gitarowym plumkaniem. Energia przychodzi w drugiej części, gdy ożywa perkusja i gdzieś tam w tle zaczynają chrobotać przestery. Nie trwa to jednak długo, bo końcówka to powrót do wyciszenia. I na takim schemacie „spokojnie – rozkręcenie – spokojnie” Race oparł większość nagrań. „Ghostwritter” to wpadające w ucho riffy wzbogacone agresywną elektroniką i stopniowe włączanie kolejnych dodatków, które jednak nie napędzają utworu, przez co nie ma tego oczekiwanego przez blisko cztery minuty wybuchu. Eksplozja nie przychodzi też przy niesamowicie wyciszonym „Meaning Gone”, które – jak na ironię losu – idealnie komponuje się z padającym za oknem deszczem. Ten kawałek, jak zresztą większość kompozycji Hugo Race’a, opiera się na jego głosie, i tak naprawdę mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że gdyby to wokal puścić na przód, a samą muzykę wrzucić gdzieś tam w tło, to zazębiłoby to wręcz idealnie. Jedno trzeba Australijczykowi oddać, te linie gitary elektrycznej podłożone pod akustyka brzmią znakomicie i to znowu nie powinno dziwić, bo „mózg projektu Fatalists” (inaczej nazwać się nie da) słynął i słynie z trafnego komponowania.

Niewypałem, i to całkiem sporym, jest natomiast „Snowblind”, z którego aż za bardzo bije melodia country. Westernowy feeling utworu nie powala i nie zachwyca, przez co samo We Never Had Control traci. Sytuacje poprawia jedna z lepszych pozycji na płycie, ciężka jak obelisk od swego przygnębiającego brzmienia i jednocześnie zwiewna niczym pióro od swojej przystępnej akustyczności i uwodzicielskich skrzypiec gdzieś lamentujących w tle „No Angel Fear To Thread”. Łamiący się momentami głos Race’a znakomicie dopełnia smutek kompozycji, że po zakończeniu można poczuć swoistą pustkę wewnętrzną. „No Stereotype” natomiast to prawdziwy hit radiowy. Pełen power bijący w słuchacza przez cztery i pół minuty. Kawałek co prawda rozkręca się całkiem długo, ale Race ponownie bawi się natężeniem – raz jest cicho i spokojnie, by za chwilę wybuchnąć i zawirować. Na koniec znowu wraca melancholia i wydawać się może, że lepszego utworu, niż tytułowy track, Hugo nie mógł dać na zamknięcie płyty. I, jak to w przypadku tego muzycznego obieżyświata bywa, nie mogło zabraknąć damskiego wokalu. Jest ładnie, przejmująco i jakoś tak kojąco.

Gdyby znieśli zakaz palenia w pubach, We Never Had Control spokojnie mogłoby w nich grać w środowe wieczory. Rewelacji nie ma, jest kolejna solidna pozycja.

6

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.