poniedziałek, 9 stycznia 2012

Fuck you, Hipsters! podsumowują: Nieznane, a błąd! 2011, czyli poznaj, bo naprawdę warto

Druga edycja "Nieznanych, a błąd" już właśnie przed Wami (i nami). Co jest hipsterskie, czyli czego słucha mała ilość osób, co jest warte Waszych uszu (a czego nie znacie). Dziesięciu wykonawców, bez zbędnej hierarchii, których powinniście poznać. Jeśli się nie spodoba, blame it on our youth.





Crystal Swells – "Goethe Head Soup"

Crystal Swells mogą niedługo rozdawać karty w garage’owym światku Kanady. Goethe Head Soup wypełnione jest kurzem, brudem spod znaku Fugazi oraz Wavvesowym surf rockiem. A wszystko to kojarzyć się może z amerykańskimi/kanadyjskimi przedmieściami, takimi typowymi, filmowymi. Polecamy fanom dobrego, bezkompromisowego grania. Przeczytaj recenzję. [Piotr Strzemieczny]

Dth - Devin Hildebrand - "Young Heart Sounds"

Przy ostatniej płycie Devina pisaliśmy, żeby przed odsłuchem zmienić w opisie wykonawcy z „dth” „Dth – Devin Hildebrand”, bo inaczej na last.fm skroblować będzie się jako die toten hosen. Niby taki szczegół, ale jednak istotny, bo kto chciałby robić sobie przypał? Devin tworzy bardzo emocjonalną muzykę, dźwięki sklejone na samplach, coś osobistego. Bo Young Heart Sounds wypełniony jest wspomnieniami, marzeniami i myślami. Materiał do kontemplacji, do zauroczenia się w nim. Przeczytaj recenzję. [Piotr Strzemieczny]

Edward Sol - "My Nature is My Best Teacher"

Najsympatyczniej by było, gdyby w “Nieznane, a błąd” znajdowali się sami debiutanci, przed którymi drzwi do prawdziwej kariery dopiero by się otwierały. Niestety, Zycie to nie bajka, a muzyczny świat rządzi się swoimi prawami. Dlatego Edward Sol, chociaż z Polską ma całkiem sporo wspólnego, jest zupełnie nieznany, czym wpisuje się w naszą skalę. Drone, ambient, masa noise’u i full of eksperyment – tak w skrócie można opisać twórczość ukraińskiego muzyka. Mamy w sumie jesień, więc warto sprawdzić tego doświadczonego i mrocznego producenta. Przeczytaj recenzję. [Piotr Strzemieczny]

Golden Glow - "Tender Is the Night"

Głos ciepły jak miód na niedzielnych naleśnikach. Tak, w Pierre Hallu, a dokładniej w jego glosie, można się zakochać. Urodzony w Liverpoolu muzyk nagrał płytę rewelacyjną. Może nie przełomową, bo prochu swoim Tender Is the Night nie odkrywa, ale nostalgiczne piosenki wpadają w ucho i zapętlają w głowie. „Adore Me” to chyba jeden z lepszych utworów 2011 roku. Przeczytaj recenzję. [Piotr Strzemieczny]

Hera - "Where My Complete Beloved Is"

Kontemplacyjny, wielowątkowy free jazz.
Niesamowicie hipnotyzująca płyta, która sprawia, że zatapiamy się w innym, wyciszonym świecie gdzie nie ma dnia ani nocy, prawdy albo fałszu, szczęścia lub smutku. Hera bierze nas za rękę i prowadzi do swojego wielokulturowego, fantastycznego świata. Jest w tej muzyce coś poważnego, lecz nie posępnego, "Where My Complete Beloved Is" kojarzy mi się opowieścią mędrca. [Jakub Lemiszewski]

Náttfari - "Töf"

Po debiutancki album Náttfari sięgnąć powinien każdy szanujący się fan muzyki islandzkiej. Zawiera on bowiem zbiór dziewięciu niezwykle delikatnych, misternie skonturowanych kompozycji, w których post-rockowe gitary mieszają się z ambientową przestrzennością. Nie brakuje też kawałków z wokalem, jak choćby „Við erum Náttfarar”, który przygniata (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) nagromadzeniem melancholii. Zespół udowadnia, że wulkaniczna wyspa to jednak kraj przepełniony smutkiem i kruchą wrażliwością („Rúni”!). Warto dać się zabrać w tę może niebyt radosną, ale poruszającą podróż po bezkresach Islandii. [Monika Pomijan]

Robot House – "Robot House"

Właśnie do wrocławian może należeć ten rok. W własnym sumptem wydali debiut EP-kę, nad którą warto się pochylić na dłuższą chwilę. Proste granie, dużo hałasu i przede wszystkim radość z gry mogą sprawić, że o Robot House będzie teraz głośno. A takie kawałki jak „Chanting” czy „Bond” w pamięci zapadają na długo. Liczba fanów na fb („69”) może i jest fajna, ale to stanowczo za mało. Zobacz recenzję. [Piotr Strzemieczny]
Same Road - "Sensem przekaźnika jest przekaz"

Same Road to instrumentalne trio z Koszalina. W ich surowej, improwizowanej muzyce usłyszeć można wpływy krautrocka, noisu i brudnej psychodelii. "Sensem przekaźnika jest przekaz" to wyzwolona, przestrzenna muzyka pełna niepokojącego, odważnego klimatu. W ich brzmieniu czuć bliskość morza, smutek i pewien delikatny rodzaj melancholii. Same Road to zespół, który zasługuje na wyróżnienie bowiem ich brzmienie miejscami wprost przypomina mi o Ściankowych odlotach. Polecamy!
[Jakub Lemiszewski]

Stag Hare - "Spirit Canoes"
Drugi raz robimy podsumowanie „Nieznane, a błąd” i Garrick ponownie się w nim znajduje. Cóż poradzić, skoro pochodzący z Utah muzyk nadal jest niedoceniany. Do debiutantów również nie można go zaliczyć, do osób pozbawionych kreatywności – także. Bo Stag Hare gra solo i w różnych projektach. I czy będzie to River Spirit Dragon, czy pojedyncze nagrania, zawsze trzyma charakterystyczny, wysoki dla siebie poziom. To wciąż ciepłe gitary, hipnotyzujący bit oraz delikatne, zamglone wokale. To nadal ta płynna forma zahaczająca gdzieniegdzie o metafizykę. Cóż, nie ukrywamy, że Garrick Biggs jest jednym z naszych ulubieńców. Przeczytaj recenzję. [Piotr Strzemieczny]

Zombie Girlfriend - "The Great Plain"
Kwartet z Budapesztu do niedawna w Polsce był w ogóle nieznany. Teraz wśród fanów na fb jest tam moich dwóch znajomych, z czego dwóch w muzyce siedzi bardzo głęboko. Urocze lo-fi, o którym pisaliśmy tak Ciepłe, pełne harmonii brzmienia przeplatają się z prostotą garage popowych riffów gitarowych i przewidywalnym, jednostajnym perkusyjnym beatem”.  Od marca 2011 nic się nie zmieniło i warto czasem zapuścić sobie tych nieznanych (to błąd!), pościelowych Węgrów. Przeczytaj recenzję. [Piotr Strzemieczny]

Przygotowali: Monika Pomijan, Jakub Lemiszewski, Piotr Strzemieczny

1 komentarz:

Zostaw wiadomość.