wtorek, 4 października 2011

Lord Stereo - Lord Stereo EP (2011, Mustache Ministry)

Lordy wreszcie zadebiutowały płytą, zatem nadarza się dobra okazja do rokendrola.









Lord Stereo istnieją już dobrych kilka lat. Przecież już w 2009 roku portal Uwolnij Muzykę zapowiadał debiutanckie wydawnictwo formacji. Rzeczywistość okazała się jednak psotliwa i po zaledwie dwóch koncertach (!), po tak długim czasie przyszedł moment na pierwszą płytę Lordów i…trzeci koncert. O gigu pisaliśmy tutaj, o albumie, tej mini-płytce zawierającej siedem kawałków i zaledwie dwadzieścia jeden minut, tu.


Warszawianie wierzą w hasło: vintage heavy rock”. Definicje wszystkich trzech wyrazów można przeczytać wszędzie – od ich profilu na last.fm, przez facebookową stronę, na informacjach prasowych kończąc. Zamiłowanie do Stooges, wczesnych Led Zeppelin i Black Sabbath jest wyczuwalne. Bardzo. Queens of the Stone Age również da się zauważyć, a Kyuss sypną swoim pustynnym piachem po uszach. Ale to dobrze, to fajnie. Bo
Lord Stereo EP słucha się naprawdę sympatycznie. Pomijając niespełna minutowe intro, na krążku każdy znajdzie coś dla siebie. Melodyjna ballada z rock’n’rollowym pazurem? „Organ Grinder”, z ciekawą partią organów głównie we wstępie, to właśnie dostarcza. Do klawiszowego brzmienia Lord Stereo przywiązują właśnie ogromne znaczenie. To ten instrument również towarzyszy słuchaczom w najspokojniejszym na płycie „Psionic Traveller”.

“Her Highness Overdrive” to ukłon w stronę Queens of the Stone Age i „You Think I Ain't Worth a Dollar But I Feel Like a Millionaire” z kultowego już Songs For The Deaf.
Ten sam przedłużony wstęp, te same agresywne i apokaliptyczne gitary oraz bit perkusyjny. Co prawda Marcin Klimczak  (członek The Black Tapes i Capital) to nie Nick Olivieri, więc na płycie Lordów jest bardziej melodyjnie, a mniej krzykliwie, jednak to niczego nie osłabia.


Chórki i tempo grania w „Masters of Alchemy” budzą skojarzenia z formacją Jesse „The Devil” Hughesa. Gdyby pobawić się trochę z intonacją, to wyszłoby wykapane Eagles Of Death Metal. Końcówka to już prawdziwa psychodela w akompaniamencie krzykliwych i stresujących dźwięków saksofonu. Może mniej mroczna i wyrazista niż w „I Think I Lost My Headache”, ale patrząc kryteriami „kuzyna z dalekiego wschodu” – opcja zadowalająca.

Lordów debiutantami nazwać nie można. Każdy wnosi coś do muzycznej sceny. Mamy tu przedstawicieli The Black Tapes, Capital, Vavamuffin, Oregano Chino czy Pablopavo i Ludziki. Obok tej rokendrolowej petardy nie można przejść bokiem.

7.5/10

Piotr Strzemieczny
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.