poniedziałek, 3 października 2011

Relacja z koncertu Petera J. Bircha w Krakowie

Muzyka Petera Johna Bircha wpada w ucho znacznie łatwiej niż jego pseudonim. 20-letni songwriter zaistniał na polskiej scenie muzycznej w 2010 roku EP-ką In my Island. Utwory z tego krążka można było usłyszeć między innymi w Trzecim Programie Polskiego Radia. Birch miał również okazję zagrać podczas tegorocznego Open'era.






Cafe Młynek w Krakowie jest miejscem niezwykłej urody. Lokalizacja w centrum Kazimierza z definicji implikuje niepowtarzalną, kameralną atmosferę oraz przytulność urządzonych z artystycznym smakiem wnętrz. Takie okoliczności bardzo służą muzyce Bircha, który zapytany o swoje inspiracje wymienia między innymi Bon Iver czy Damiena Rice'a.

Przed samym koncertem w młynkowych głośnikach zagościło Fleet Foxes, co stanowiło doskonałe preludium do muzyki, którą zaraz mieliśmy usłyszeć na żywo.
Akustyczne, melodyjne kawałki, zaaranżowane wyłącznie na gitarę oraz na wokal bardzo dobrze korespondowały z jesienną aurą. Pseudonim zobowiązuje, wszystkie numery zostały zaśpiewane po angielsku, lekko i miękko.

Jeżeli „The Weary Kind” stanowiło najważniejszy chyba punkt O.S.T. „Crazy Heart”, tak „Morning Bird” Bircha może stać się nostalgicznym podkładem do wycieczek w kierunku przystanków komunikacji miejskiej. Liście pod nogami, para wychodząca z ust o poranku (a może to dym z papierosa?), mgła, która ma zwiastować naprawdę ładną, październikową pogodę, kasztany zbierane odruchowym, przedszkolnym zwyczajem do kieszeni i torebek.
Cała ta panorama ma w sobie wiele uroku, trudno jednak zignorować obecność lirycznego smutku. Sam Birch podczas gigu kilkukrotnie podkreślał, że nie chce wprowadzić publiki w nadmiernie jesienną aurę

Jeżeli jednak, jak zostało dawno już powiedziane, wszystkie gry video są o miłości, tak samo ogrom poruszających kompozycji bazuje na naszym niedopełnieniu (niespełnieniu?), przez co bardziej tęsknimy do miejsc, w których nas nie ma niż celebrujemy te, gdzie właśnie się znajdujemy
. Intymna atmosfera kompozycji („Magic Love” !), jak i samego lokalu, gdzie miał miejsce koncert, nie do końca zachęcała do opuszczenia Młynka po tym, jak wybrzmiał ostatni dźwięk. Bardzo miło i ciepło minęło te 60-minut, łatwo było zapomnieć się i dać ponieść subtelnym, nienachalnym utworom, wykonanym z wyczuwalną od razu szczerością oraz zaangażowaniem.

Peter John Birch pracuje właśnie nad długogrającym wydawnictwem, z towarzyszeniem całego zespołu. Czekamy cierpliwie, ale na pewno z ciekawością.

Peter John Birch @Cafe Młynek, 24 września 2011, Kraków

Z Krakowa Dominika Chmiel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.