Wyraziste pejzaże, w których pierwszoplanową rolę odgrywają uczucia. Kapitalnym singlem "Scottish Widows" Remember Remember rozbudzili apetyt na coś naprawdę dobrego. The Quickening takie jest.
Mało jest zespołów, które w post-rockowej rzeczywistości potrafią tworzyć ładne pejzaże. Jeszcze mniej jest takich, które przez praktycznie całą płytę są w stanie utrzymać słuchacza w skupieniu i zainteresowaniu. Szkoci z Remember Remember tę sztukę posiedli. Mało tego, na tle szarzyzny i pospólstwa Mogwai prezentują się nad wyraz korzystnie i swoim nowym wydawnictwem zachęcają odbiorców do dłuższego zaczepienia się przy The Quickening.
Drugi album pochodzących z Glasgow muzyków to zaledwie osiem kompozycji. To, przeglądając informacje prasowe, może wydawać się niewielką liczbą, jednak gdy zwróci się uwagę na czas ich trwania (najkrótszy, tytułowy utwór ma co prawda trzy minuty, lecz pozostałe dochodzą do sześciu czy siedmiu, a jeden jest prawie dziesięciominutowy), osąd ten ulega zmianie. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na jakość produkcji, bo ta jest naprawdę wysoka. Wpływ na to miał nowy producent – Davey MacCauly oraz studio Chem 19, w którym nagrywali tacy artyści jak Calvin Harris, Arab Strap, Sons & Daughters i… Mogwai. Ten zespół nieprzypadkowo został wymieniony dwukrotnie, bowiem za wydanie The Quickening odpowiada wytwórnia jednej z najbardziej znanych formacji post-rockowych. To oni przygarnęli Remember Remember i zapewnili odpowiednie warunki do tworzenia.
Nie pokuszę się o rozłożenie wszystkich utworów na czynniki pierwsze, na dogłębną analizę ośmiu kompozycji, po prostu nie widzę w tym sensu. Mogę za to zwrócić uwagę, na celne zabiegi muzyków z RR na sofomorze. Przede wszystkim zespół zgrabnie operuje natężeniem dźwięku. Otwierajace album „White Castle” uderza w stronę soundtracków do filmów z lat osiemdziesiątych i muzyki Steve’a Reicha. Ogromną rolę mają wyrzucone na pierwszy plan dzwoneczki, które w akompaniamencie fortepianu i czającej się gdzieś w tle perkusji zapraszają do blisko pięćdziesięciominutowej, bardzo eklektycznej podróży ze szkocką formacją. Przy piekielnie mocnym openerze „Ocean Potion” i „Scottish Widows” jawią się jako utwory spokojne, przenoszące słuchacza gdzieś w okolice bezludnej wyspy. Oba są zresztą zbudowane na tym samym motywie – początkowo powoli i delikatnie, by z czasem przyśpieszyć. „Ocean Potion” jednak góruje nad spokojną, przywołującą na myśl kompozycje Yanna Tiersena balladą. „Scottish Widows” idealne do Good Bye, Lenin? Wydaje mi się, że bez problemu znalazłoby się dla niej miejsce.
Najgorzej wypada chyba tytułowy utwór, który nie wyróżnia się niczym szczególnym. Trochę nudzi, po prostu nie wywołuje emocji.
Nie pokuszę się o rozłożenie wszystkich utworów na czynniki pierwsze, na dogłębną analizę ośmiu kompozycji, po prostu nie widzę w tym sensu. Mogę za to zwrócić uwagę, na celne zabiegi muzyków z RR na sofomorze. Przede wszystkim zespół zgrabnie operuje natężeniem dźwięku. Otwierajace album „White Castle” uderza w stronę soundtracków do filmów z lat osiemdziesiątych i muzyki Steve’a Reicha. Ogromną rolę mają wyrzucone na pierwszy plan dzwoneczki, które w akompaniamencie fortepianu i czającej się gdzieś w tle perkusji zapraszają do blisko pięćdziesięciominutowej, bardzo eklektycznej podróży ze szkocką formacją. Przy piekielnie mocnym openerze „Ocean Potion” i „Scottish Widows” jawią się jako utwory spokojne, przenoszące słuchacza gdzieś w okolice bezludnej wyspy. Oba są zresztą zbudowane na tym samym motywie – początkowo powoli i delikatnie, by z czasem przyśpieszyć. „Ocean Potion” jednak góruje nad spokojną, przywołującą na myśl kompozycje Yanna Tiersena balladą. „Scottish Widows” idealne do Good Bye, Lenin? Wydaje mi się, że bez problemu znalazłoby się dla niej miejsce.
Najgorzej wypada chyba tytułowy utwór, który nie wyróżnia się niczym szczególnym. Trochę nudzi, po prostu nie wywołuje emocji.
Szkoci potrafią budować napięcie. Wiedzą, gdzie uderzyć głośniej, gdzie totalnie wyciszyć dźwięk. Umiejętnie bawią się instrumentami i nastrojami słuchaczy. Tu użyją spokojnych klawiszy, by za chwilę dynamiczna perkusja wprawiła świat w wir. I chociaż Remember Remember tworzą muzykę z gatunku post-rock, to bliżej im do twórczości Yanna Tiersena niż Mogwai. Gładkie harmonie dźwięku budują pejzaże tak delikatne i niewinne, niekiedy nawet rozczulające (smyczki w końcówce „Scottish Widows”), że nie sposób się nie rozkleić.
Nie będę pisał, że RR kapitalnie rozciągnęli rozwiązania z debiutu na The Quickening i kontemplował nad ich rolą na szkocko-europejskiej scenie post-rockowej, bo po prostu nie jestem „ekspertem” w tej dziedzinie. Wiem jednak kiedy zespół zanudza i swoją monotonią (Mogwai) zbudza myśli samobójcze, a kiedy zmusza umysł do twórczego myślenia i reagowania na piękno utworów. Remember Remember mają „to coś”, co czyni ich muzykę emocjonalną. Grają na emocjach? Cóż, ja im uległem.
Nie będę pisał, że RR kapitalnie rozciągnęli rozwiązania z debiutu na The Quickening i kontemplował nad ich rolą na szkocko-europejskiej scenie post-rockowej, bo po prostu nie jestem „ekspertem” w tej dziedzinie. Wiem jednak kiedy zespół zanudza i swoją monotonią (Mogwai) zbudza myśli samobójcze, a kiedy zmusza umysł do twórczego myślenia i reagowania na piękno utworów. Remember Remember mają „to coś”, co czyni ich muzykę emocjonalną. Grają na emocjach? Cóż, ja im uległem.
7.5/10
Piotr Strzemieczny
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.