Brudne, mocne i debiutanckie - takie jest Monotony Chic.
Shapes na Wyspach zdołali wyrobić sobie już całkiem niezłą markę w post-hardcore’owym swiatku. Ich inauguracyjna EP-ka Get Your Learn On z 2008 roku (wydana przez Godmonkey Recordings), a następnie kolejna mini-płytka The Pasture, The Oil, która ukazała się za sprawą Big Scary Monsters umożliwiły zespołowi wyjście z „undergroundu” i dały szansę gry u boku chociażby OK Pilot, Johnny Foreigner, Turbowolf, BlakFish czy Dananananaykroyd. Zdobycie tak potrzebnego doświadczenia, wyrobione znajomości, a także możliwość pracy w dobrych warunkach (BSM) poskutkowały. Shapes wydali najbardziej przemyślany i najrówniejszy album dotychczas.
Monotony Chic nagrywano w Szwecji, przy współpracy z Eskilem Lovstromem, który produkował albumy takich zespołów jak Refused, In Flames, czy jednego z wykonawców tegorocznego OFF Festivalu, Meshuggah. To również zaowocowało. Efekty słychać na wszystkich dziesięciu kompozycjach. Otwierający album „Siren Song” jest pełną brudu i negatywnych emocji piosenką, która przyciągnie uwagę wszystkich słuchaczy. Wyrównanie poziomu krzyku przeplatanego szeptanym wręcz śpiewem i naprawdę masywnych riffów z chwytliwą melodią zachęca do wgłębienia się w pierwszy longplay Anglików.
Zmianę uwidacznia najlepiej drugi na trackliście „Allure a Hore”, w którym zespół nadal używa swojego znaku rozpoznawczego, czyli wspólnego krzykliwego wokalu, lecz dodaje – przy zwrotkach – trochę zakurzonego i zagubionego w całym tym zgiełku indie rocka, przy czym członkowie Shapes nadal nie zapomnieli o mocnym naparzaniu w gitarę.
Czego można się spodziewać po tym pochodzącym z Birmingham trio? Wszystkiego. Dlatego najlepiej zasiąść do płyty z przekonaniem, że co ma być, to będzie. Bo utwory, chociaż w miarę równe (poziomowo), to są wielce nieprzewidywalne. Anglicy łączą różne style (indie melodia w „Allure a Hore”, post-hardcore obecny jest we wszystkich kawałkach, czy chociażby post-punk, a wszędzie wyczuć można zamiłowanie do math rocka), bawią się natężeniem hałasu i nigdy nie wiadomo, co za chwilę nastąpi. Tak jest w „Enola”, to można wyczuć również w „The Victim.”
Monotony Chic to idealny przykład agresywnej płyty. Nienawiść, ból i zło biją w słuchacza przez całe czterdzieści minut trwania krążka. Shapes wyrzucili z siebie bestię, którą pielęgnowali na dwóch wcześniejszych EP-kach. Jeśli ich twórczość z każdym albumem będzie notować taki progres jak do tej pory, to szykuje nam się nie tylko jedna z lepszych post-hardcore’owych kapel na Wyspach Brytyjskich, ale w ogóle.
Monotony Chic nagrywano w Szwecji, przy współpracy z Eskilem Lovstromem, który produkował albumy takich zespołów jak Refused, In Flames, czy jednego z wykonawców tegorocznego OFF Festivalu, Meshuggah. To również zaowocowało. Efekty słychać na wszystkich dziesięciu kompozycjach. Otwierający album „Siren Song” jest pełną brudu i negatywnych emocji piosenką, która przyciągnie uwagę wszystkich słuchaczy. Wyrównanie poziomu krzyku przeplatanego szeptanym wręcz śpiewem i naprawdę masywnych riffów z chwytliwą melodią zachęca do wgłębienia się w pierwszy longplay Anglików.
Zmianę uwidacznia najlepiej drugi na trackliście „Allure a Hore”, w którym zespół nadal używa swojego znaku rozpoznawczego, czyli wspólnego krzykliwego wokalu, lecz dodaje – przy zwrotkach – trochę zakurzonego i zagubionego w całym tym zgiełku indie rocka, przy czym członkowie Shapes nadal nie zapomnieli o mocnym naparzaniu w gitarę.
Czego można się spodziewać po tym pochodzącym z Birmingham trio? Wszystkiego. Dlatego najlepiej zasiąść do płyty z przekonaniem, że co ma być, to będzie. Bo utwory, chociaż w miarę równe (poziomowo), to są wielce nieprzewidywalne. Anglicy łączą różne style (indie melodia w „Allure a Hore”, post-hardcore obecny jest we wszystkich kawałkach, czy chociażby post-punk, a wszędzie wyczuć można zamiłowanie do math rocka), bawią się natężeniem hałasu i nigdy nie wiadomo, co za chwilę nastąpi. Tak jest w „Enola”, to można wyczuć również w „The Victim.”
Monotony Chic to idealny przykład agresywnej płyty. Nienawiść, ból i zło biją w słuchacza przez całe czterdzieści minut trwania krążka. Shapes wyrzucili z siebie bestię, którą pielęgnowali na dwóch wcześniejszych EP-kach. Jeśli ich twórczość z każdym albumem będzie notować taki progres jak do tej pory, to szykuje nam się nie tylko jedna z lepszych post-hardcore’owych kapel na Wyspach Brytyjskich, ale w ogóle.
7.5/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.