czwartek, 28 lipca 2011

Kitty, Daisy and Lewis – „Smoking In Heaven” (2011, Sunday Best)

Poszukiwania idealnego albumu na lato, ciąg dalszy... Tym razem, będzie trochę bardziej klasycznie, ponieważ za sprawą pewnej niezwykłej trójki dzieciaków przenosimy się w lata 50, XX wieku. Ich muzyka spodoba się nie tylko Waszym rodzicom.. ale również dziadkom. 

Jeśli nie jesteście zwolennikami muzyki z tego okresu, to nic. Bo nie trzeba lubić bluesa, rockabilly czy rock 'n' rolla aby należeć do grupy największych fanów tria Kitty, Daisy And Lewis, ich muzyka jest w stanie porwać do tańca nawet najzagorzalszych przeciwników tego typu rytmów.

Kitty, Daisy i Lewis, podobno są rodzeństwem multiinstrumentalistów z Londynu i mają koło dwudziestu lat. Mi się natomiast wydaje, że tak naprawdę pochodzą z Chicago i urodzili się w 1935 roku, ponieważ to co robią, wychodzi im z taką łatwością, że trudno nie piać z zachwytu nad ich muzyką. Całą magię wizerunku rodzeństwa Durham, podkreśla dodatkowo ich styl ubierania się oraz instrumenty i sprzęt muzyczny sprzed kilkudziesięciu lat, których używają podczas sesji nagraniowych i koncertów. Do tego, należy dodać, że ta trójka posługuje się tymi instrumentami z niesamowitą lekkością i profesjonalizmem, nie wspominając o bardzo dobrym wokalu, zarówno Daisy jak i Lewisa.

Smoking In Heaven, to drugi album długogrający w dorobku tego zespołu. Jest bardzo podobny do poprzednika, zatytułowanego po prostu Kitty, Daisy And Lewis (tutaj, możecie podejrzeć naszą notkę o owej płycie). Jednak wyraźnie słychać, że członkowie kapeli bardzo się rozwijają, nie odchodząc jednocześnie za daleko od obranej ścieżki i ustalonego stylu. To co robi to rodzeństwo, nie jest oczywiście odkryciem ameryki (no... może poniekąd jest), ponieważ przed nimi robiła to cała rzesza muzyków oraz w gruncie rzeczy ich kawałki nie są arcydziełami blues-rocka. Jednak to, w jaki sposób zarazili swoją twórczością tysiące młodych, brytyjskich fanów „indie”, oraz wprowadzili ten rodzaj muzyki na najważniejsze festiwale w Europie, zasługuje na dozgonne uznanie. Cała płyta jest zachowana w jednakowym stylu, z jednym wyjątkiem, kawałek "Messing With My Life" jest najbliższy stylowo współczesnej nam muzyce rockowej. Jest jednak równie dobry jak pozostałe, które swoim rock'n'rollowo-bluesowym rytmem, nie pozwolą Wam usiedzieć w miejscu.

Jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z Kitty, Daisy i Lewisem, to całym sercem polecam Wam ich ostatni album a jeśli tak jak ja, chcielibyście się przenieść do Stanów Zjednoczonych Ameryki lat 50, to tym bardziej musicie go posłuchać.
(7/10)





wojtek irzyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.