czwartek, 28 lipca 2011

Digitalism - I Love You, Dude (2011, V2 / Downtown / Cooperative)


„Pogo” jako jeden z lepszych utworów elektronicznych 2007 roku? Tak. Idealism, czyli album bardzo mocny, który podbudował wysoką już markę niemieckich producentów? W rzeczy samej. I Love You, Dude widziany jako kompleks drugiej płyty? Chyba tak…




Niemiecki duet zaskarbił sobie sympatię słuchaczy świetnymi remiksami Tigi, the Rapture czy chociażby the White Stripes. Produkcjami na swoim debiutanckim albumie urzekali i wciągali, pokazując to, co najlepsze w electro house’owych aranżacjach. Takie hity jak wcześniej wspomniane „Pogo” czy „Idealistic” były puszczane na każdej szanującej się imprezie w okolicach połowy pierwszej dekady XXI wieku. Dziwi? Nie powinno. Po okresie posuchy, czyli w czasie wydawania singli i wypuszczania remiksów, Digitalism wrócili z nowym materiałem. I Love You, Dude to łącznie dziesięć kompozycji, niecałe czterdzieści minut muzyki, która nie może zaskakiwać, do której Niemcy zdążyli przyzwyczaić fanów muzyki elektronicznej. Z jednym tylko zastrzeżeniem, utwory straciły na drapieżności, brudzie. Stały się bardziej popowe, a niektóre bez wyrazu.

Tak jest z otwierającym sophomore’a „Stratosphere”. Jeśli ktoś śledził uważnie wszystkie te EP-ki i single hamburczyków, to powinien kojarzyć ten utwór z ubiegłorocznej Blitz EP. I, jak to przystało na odrzut z pierwszej sesji, to typowy b-side – kawałek „trochę niewidoczny”, a na pewno nie nadający się na opener track.

„2 Hearts” nawiązuje do dwóch okładek najnowszej płyty Niemców. Do wyboru wersja z czerwonym oraz czarnym serduszkiem, które mają związek z niedawnym kataklizmem w Japonii i solidarnością artystów muzycznych całego świata z Japońskim Czerwonym Krzyżem. Poruszając kwestie muzyczne, to jest to luźna electropopowa indie balladka oparta na śpiewie Jensa. Jeżeli kogoś jego wokal zauroczył wcześniej, powinien być zachwycony. Wśród reszty słuchaczy może wywoływać – nawet nie po wielu przesłuchaniach – lekkie odczucie przesłodzenia.  
Skojarzenia z Fischerspooner wywołuje następny na trackiliście „Circles”, w którym – a jakże – Jens śpiewa „Play it again and again”. Tekst ten jednak należy postrzegać ironicznie, bowiem sam wokal jest wielce nijaki i z całą pewnością nie spowoduje zapętlenia kawałka.
Najmocniejszym utworem jest „Forrest Gump”, w którym na featuringu występuje…Julian Casablancas! Piosenkarza The Strokes jednak ciężko rozpoznać, gdyż… w ogóle nie występuje w kawałku! Jego jedynym udziałem było napisanie tekstu, który powstawał przez wymianę maili. Swoją drogą warto zaznaczyć, że inaczej brzmi tu wokal Jensa. Dochodzi do tego, że bardziej słyszymy wokal podobny do Thomasa Marsa z Phoenix.

Mocnym punktem jest również „Blitz”, chociaż kawałek do najnowszych nie należy (wspomniana wcześniej EP-ka z 2010 roku), a także „Miami Showdown” oraz samiutka końcówka „Encore”. O reszcie lepiej nie wspominać.

Gdy Hadouken! wydawali swój drugi album, brzmieli jak gdyby nasłuchali się za bardzo The Prodigy. W przypadku Digitalism sprawa ma się podobnie. Z jednym wyjątkiem – The Prodigy trzeba zamienić na Francuzów z Daft Punk.

4.5/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.