środa, 27 lipca 2011

Dananananaykroyd – There Is A Way (2011, Pizza College)

Byli na festiwalu w Jarocinie, mnie nie było. Nie żałuję, bo Line up był srogi. A że grali Dananananaykroyd? Trudno, można się poświęcić i nie jechać. Ale warto posłuchać ich drugiego już albumu.





Szkoci, po wydaniu swojego debiutanckiego krążka Hey Everyone! przetasowali trochę skład – basistka Laura Hade odeszła, a na jej miejsce przybył Ryan McGinness, przyjaciel zespołu, który wakat miał zająć tylko na zabukowane w 2009 roku trasy koncertowe. Czas pokazał, że basista pozostał w zespole i chyba wszystkim taki stan rzeczy odpowiada. I, tak jak już wspomniałem, byli na festiwalu w Jarocinie. Nie wiem jak wypadli, nie pytałem, zbytnio też nie szukałem w Internecie informacji. Skupiam się na There Is A Way.

Sophomore udowadnia, że niewiele się zmieniło przez te dwa lata z hakiem. Sześcioosobowy band nadal gra głośne, brudne i maksymalnie chaotyczne kawałki, które z łatwością można przyporządkować do łatki „post-hardcore” albo, jak sami siebie określają pochodzący z Glasgow muzycy – „fight pop” (cokolwiek to oznacza). Jest hałaśliwie, a przecież o to zawsze im chodziło. Jasne, w tych jedenastu utworach słychać pewne różnice – przede wszystkim w jakości realizacji nagrań. Wyższy budżet i większe doświadczenie oraz współpraca z taką osobą jak Ross Robinson (współtwórca sukcesu takich zespołów jak At the Drive-In, czy ostatnio Klaxons) musiały odbić się na poziomie There Is A Way. Wszystko poszło jednak na plus.

Wszystko rozpoczyna się od „Reboot”, czyli indie rockowego utworu z elementami screamo oraz radosnymi, acz prostymi riffami gitary. Miły instrumentalny początek może przypominać twórczość Los Campesinos!, gdyby Walijczycy postanowili nagrywać trochę bardziej chaotyczne piosenki. I takie dynamiczne i niegrzeczne kawałki towarzyszą słuchaczom na reszcie kawałków z drugiego longplaya bandu z Glasgow. Piosenki, przez które oczami wyobraźni widzimy nie ponurą i deszczową Szkocję, lecz słoneczne ulice kalifornijskich miast, a na nich jeżdżących skate’ów, czy bikerów próbujących swoje triki w amerykańskich skate parkach. „Think and Feel”, „Muscle Memory”, „Make a Fist” czy „Seven Days Late” bez problemu mogłyby się znaleźć na soundtrackach do takich gier jak Dave Mirra Freestyle BMX czy sygnowane imieniem i postacią Matta Hoffmana zręcznościówki z cyklu „Pro BMX”. Słuchając nagrań z There Is A Way chce się po prostu wsiąść na rower i pedałować ile tylko sił w nogach i jeździć – po wypełnionych słonecznym blaskiem ulicach, skakać na hopkach na stadionie w Milanówku (coroczne mistrzostwa Polski w dirtcie to podstawa dla fanów), odwiedzić Kazury, czy po prostu wyszaleć się na streetcie.

Jasne, przy tych słowach można wystosować zarzut, że przecież oglądając stare materiały z takiego Xtreme Sports Channel częściej niż dobry post-hardcore (nawet z naleciałościami indie pop/rockowymi) usłyszeć można California punk spod znaku Blink 182, Sum 41, czy inny Alien Ant Farm. Tutaj jednak warto podkreślić, że zdarzają się – i to nierzadko – perełki. Prosta zasada – musi być głośno, musi być mocno i musi być energicznie. Na drugim albumie Szkotów tak właśnie jest. Jakieś wątpliwości? Niekoniecznie, bo płyta broni się sama. Piekielnie dobry „Think and Feel” niszczy wszystkie utwory Biffy Clyro i The View, a The Fratellis mogą poczuć się zakompleksieni. Swoistego smaczku dodaje – jak w większości przypadków – śmieszny tekst (refren: I get bored, so I go outside for a beer") oraz bliskość brzmieniowa do Kaiser Chiefs. „Muscle Memory” to prawdopodobnie najbardziej melodyjna kompozycja na There Is A Way i najpoważniejszy kandydat do częstego zapętlania w BBC 1 czy MTV Rocks. Niestety większość prowadzących programy i audycje w tych stacjach woli raczyć słuchaczy takimi „wielkimi” bądź „obiecującymi” jak Kings of Leon, Arctic Monkeys czy Mona (czego zupełnie już nie rozumiem). A szkoda, bo track jest bardzo radosny, łatwo wpada w ucho i posiada całkiem sympatyczny tekst „You'd like me better / If I liked you less” (jakże prawdziwy i życiowy swoją drogą).

Dananananaykroyd, w Premier League, zajęliby miejsce gdzieś w środku tabeli. W Clydesdale Bank Premier League (najwyższy poziom rozgrywkowy w Szkocji) plasują się blisko podium. Ich nagrania balansują gdzieś na pograniczu twórczości Johnny Foreigner i Los Campesinos, a niekiedy zmieszanej z post-hardcore’owymi krzykami Enter Shikari i zaciętością Pulled Apart By Horses. Do mocnej pozycji w brytyjskim światku muzycznym jeszcze im trochę brakuje, ale jeszcze mają przecież czas. Nudnych tandeciarzy z Biffy Clyro biją i tak na głowę. Szkoda, że nie medialnie, bo trio z Ayrshire po prostu nie zasługuje na takie uznanie krytyków.

Niegrzeczni chłopcy zawsze byli w cenie. Ci są na pewno hałaśliwi i całej szóstce wychodzi to naprawdę dobrze. Może czasem jest kiczowato, gdzieniegdzie przynudzają lub po prostu męczą, a albumu, jeśli nie ma się nastroju, nie da się wysłuchać od początku do samego końca, jednak There Is A Way to dobra płyta. Wracać się będzie – co jakiś czas – do kilku utworów, o innych się zapomni, ale… te nagrania potrafią namieszać w głowie!

7/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.