piątek, 4 lutego 2011

Iron & Wine - Kiss Each Other Clean (2011, 4AD / Warner Bros)


Przesympatyczny brodacz odchodzi od stricte akustycznego folku na rzecz bardziej rozwiniętych aranżacji. To, co kiedyś wyczarowywał za pomocą swojego łagodnego głosu i subtelnej gitary, na Kiss Each Other Clean urozmaicone jest instrumentami dętymi oraz elektroniką. Najnowszy krążek żyjącego sobie w Teksasie singer-songwritera nie sprawia wrażenia w pełni intymnego.





Iron & Wine kazał czekać swoim fanom aż cztery lata na nowe wydawnictwo. Czy przez ten czas zakrzepł? Czy wydłużyła mu się broda? Czy warto było czekać? Odpowiedzi: 1. Nie, 2. Nie wiem, 3. TAK!!!!!. Kiss Each Other Clean to wszystko to, czym Samuel Bean raczył nas na swoich wcześniejszych produkcjach + wszystko zrobiono z rozmachem. OK., można powiedzieć, że już przecież na „The Shepherd’s Dog współpracował z różnymi producentami i… utworzył prawdziwy band, ale to na najnowszym LP widać przeskok aranżacyjny. Ten długogrający krążek to zbiór dziesięciu już nie akustycznych tracków. Bean oczywiście nadal gra na gitarze, a jego teksty nadal są bardzo poetyckie, jednak nie jest to już tylko takie sobie folk-plumkanie na środku polanki, tuż za chatką, a przed lasem pełnym jelonków i sów. (Beef) Iron & Wine chętniej sięga po gitarę elektryczną, a sam materiał nabrzmiał do wysokonakładowego folk-funkowego grania, czego idealnym przykładem mogą być Big Burned Hand czy zamykający krążek Your Fake Name is Good Enough For Me – siedmiominutowa suita funkowa, zahaczająca o jazz (to się chyba nazywa acid jazz, nespa?).
Co jest warte podkreślenia, w tekstach Samuela często możemy doszukać się tematyki religijnej. Na Kiss Each Other Clean doświadczamy tego samego. I chociaż Iron & Wine nie jest chrześcijaninem, to bardzo lubi  pisać o miejscach i ludziach, dla których wiara stanowi istotne znaczenie.
I tak na zakończenie, otwierający najnowsze wydawnictwo Iron & Wine Walking Far From Home nie bez powodu zostało wybrane na singiel promujący ten długogrający krążek. To piękny, melodyjny utwór retrospekcyjny. I o ile w 2010 roku najlepszym wejściowym kawałkiem było dla mnie Terrible Love the National, to już na początku obecnego roku mogę stwierdzić, że WFFH uplasuje się w ścisłej czołówce.

(4.5/6)

Piotrek



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.