piątek, 31 grudnia 2010

Najlepsze płyty według Fuck you, Hipsters!

Trudno nam było wybrać trzy ulubione płyty 2010 roku, ponieważ jest ich trochę… Dodatkową trudność sprawiła nam różnorodność muzyki której słuchamy, ponieważ niemożliwym jest porównywać produkcje rockowe z elektronicznymi. Nawet ograniczenie się do tego drugiego gatunku, niewiele pomaga… hmm... electro czy dubstep, house czy drum and bass… a może techno? Tak czy inaczej, postaraliśmy się wybrać te płyty, które sprawiły ekipie FYH! w tym roku najwięcej przyjemności, oto one.





Typy Kingi:

1. Pantha du Prince – Black Noise
Czytając podsumowania najlepszych płyt minionego roku, nie zdziwiło mnie specjalnie, że album Hendrika Webera został zauważony. Obok Black Noise nie można przejść obojętnym. O ile pierwsze przesłuchanie nie koniecznie musi wzbudzić jakiekolwiek emocje i odczucia, o tyle przy każdym kolejnym zadziwia różnorodność dźwięków, które artysta łączy w całość. Długie utwory nie sprzyjają szybkiemu i pobieżnemu zapoznaniu się z playlistą. Wymusza to jednak na słuchaczu znalezienie odpowiedniego czasu i miejsca, aby spokojnie przesłuchać cały album i dopiero wtedy odkryć całe mnóstwo dzwoneczków, szumów, dziwnych hałasów, które kojarzą się z lasem i przyrodą. Ciszą i spokojem. Właśnie dlatego, nie jest to płyta do słuchania w ipodach i innych empetrójkach. Do komunikacji miejskiej też nie polecam – szczególnie rano. Zbyt łatwo można się poddać nastrojowi i odpłynąć. Przysypiając odpowiedni przystanek. Wisienką na torcie jest „Stick To My Side” prawie ośmiominutowy utwór, gdzie wokalnie udziela się Panda Bear (jest to zarazem jedyny wokalny utwór na płycie). Ulubione utwory to wspomniane wcześniej Stick To My Sid i  Lay In A Shimmer.

2. Felix Cartal – Popular Music
Zapewne większość nie kojarzy tego pana i zapyta się: wtf ? Ale jak napiszę, że swój debiutancki longplay wydał w wytwórni Dim Mak, która na koncie ma albumy The BloodyBeetroots, MSTRKRFT czy też Stev’a Aoki?  Pewnie już to wystarczy, aby przynajmniej mgliście zakładać, co też to może być za płyta. A jeśli lubicie chociaż jednego z artystów, którzy wydają dla tej kalifornijskiej wytwórni to z pewnością Felix Cartal przypadnie wam do gustu. Popular Music jest taki jaka powinna być muzyka popularna – bardzo szybko wpada w ucho i równie trudno zapomnieć pewne charakterystyczne dla niej dźwięki. Nie ważne czy to będzie przeprawa przez zaspy czy też chęć odgonienia od siebie resztek snu. Longplay Cartala da energię do kopania w śniegu oraz kopa energetycznego na początek dnia. Płyta dobra również do tego, aby wprawić siebie w iście imprezowy nastrój. Więc w sam raz przed sylwestrem.
Nie ważne czy to fiżdżety czy inne wynalazki muzyczne. Popular Music dobrą płytą jest. Głośną i hałaśliwą.
Mój number one: Love i Volcano (btw. nie zdziwiłabym się gdyby wybuch Eyjafjallajokull był inspiracją do teledysku do tego utworu).

3. Scissor Sisters – Night Work
Fanką SS jestem od ich pierwszej płyty, czyli będą już ponad cztery lata. Mimo, że to przerysowany, czasami wręcz kiczowaty pop, to jednak ich muzyka ma w sobie to coś, co sprawia, że z przyjemnością wracam do ich płyt. Do teledysków również.
Kiedy usłyszałam ich pierwszy singiel „Fire To Fire”, byłam rozczarowana i mówiąc szczerze odechciało mi się zapoznawania z płytą. Cóż za błąd bym popełniała!
Na albumie można znaleźć prawdziwe taneczne perełki, przy których nogi same rwą się do tańca. Dobre połączenie disco i popu. Zawsze jak słucham ich płyt przychodzą mi na myśl cekiny, pióra, udziwnione stroje. Ale mając na uwadze ich koncert z Open’era z 2006 to w sumie nie ma się co dziwić skojarzeniom.
„Something Like This” i „Runnig Out” to moi faworyci. Ale mówiąc szczerze, oprócz pierwszego singla, każdy utwór jest dobry.



Typy Wojtka:

1. Crystal Castles – Crystal Castles (II)
Niespodzianka! Crystal Castles z albumem… Crystal Castles… (pragnę przypomnieć, iż jest to ranking ULUBIONYCH albumów a nie najlepszych, bo na coś takiego niemiałbym się porywać). Jest to drugi krążek w dorobku dwójki Kanadyjczyków. Podobnie jak pierwszy… o takim samym tytule, urzeka moją osobę swoją mrocznością, surowością i bombą emocji które we mnie wybuchają, kiedy go słucham.

2.  Magnetic Man – Magnetic Man
Srebrny medal wędruje do Wielkiej Brytanii, w ręce ojców (założycieli) ukochanego przeze mnie dubstepu, czyli mocarnego tercetu Magnetic Man i ich albumu zatytułowanego, po prostu Magnetic Man. Współtworzą go: Benga, Skream oraz Artwork. Prawdą jest, iż nie wszystkie kawałki z tej płyty powalają mnie na kolana…. ale to co jej autorzy zrobili dla dubstepu zasługuje na najwyższe laury J.

3. Flying Lotus – Cosmogramma/ Foals – Total Life Forever
Trzecie miejsce, po morderczej walce z pozostałymi pretendentami do podium zajmują… ex quo (!!!) szaman współczesnej elektroniki z Los Angeles Fling Lotus z albumem Cosmogramma i chłopaki z Oksfodu, tworzący formację Foals i ich dzieło Total Life Forever. Amerykanin dla cięższej odmiany elektroniki, zrobił równie dużo co Mangetic Man. Tylko zamiast wdrapywać się na czołówki popularnych list przebojów, Steven Ellison (bo tak naprawdę się nazywa FL) poszerza z każdą swoją nową produkcją granice w innowacyjnym podejściu do muzyki dubstep. Jeśli chodzi o Foals, to trzecie miejsce należy im się za to, że dorastając nie zatracili młodzieńczej świeżości jakiej mogliśmy doświadczyć na pierwszym krążku, dokładając do tego niesamowity postęp w swojej technice gry oraz jakości komponowanych utworów.

Typy Poś:

1. Rudi Zygadlo - Great Western Laymen
Jaki będzie skutek eksperymentowania z popem, dubstepem, glitchem  i elektroniką? Rewelacyjny. Rudi Zygadlo stworzył klimatyczną płytę, trochę tajemniczą, czasem mroczną, ale każdy utwór jest wyjątkowy. Zabawa dźwiękami i własnym głosem, a także mnóstwo pomysłów sprawiają, że to jedna z najlepszych płyt tego roku.
Ulubione: Manuscripts Don’t Burn, A Room To Sing

2. Crystal Fighters - Star Of Love
Debiutancka płyta zespołu Crystal Fighters. Egzotyczna mieszanka elektroniki, folku, drum’n’bassu i dupstepu. Zafundowało ją nam połączenie dwóch Hiszpanek, dwóch Brytyjczyków i Amerykanina. Znajdujemy tu fuzję muzyki etnicznej z nowoczesnymi brzmieniami, dzięki czemu krążek wyróżnia się spośród wielu wydanych w tym roku płyt. Każdy z utworów jest przepełniony niesamowitą energią, która udziela się słuchaczowi. Rewelacyjny debiut, trzymam kciuki, żeby ich kolejne produkcje były równie dobre.
Ulubione: Xtatic Truth, Champion Sound i Follow

3. Gorillaz - The Fall
Świąteczny prezent od grupy Gorillaz. Płyta nagrana za pomocą iPada, podczas trasy koncertowej po Stanach, jest swego rodzaju zapisem ich podróży. Rzeczywiście słuchając jej możemy się poczuć, jakbyśmy jechali wraz z grupą, odpoczywali w pokojach hotelowych, znajdowali się w kolejnych miastach. Każda piosenka ma swój wyjątkowy i niepowtarzalny klimat, zupełnie jak odwiedzane przez Gorillaz miejsca. Radzę wybrać się w tą podróż.
Ulubione: Phoner to Arizona,  The Snake In Dallas
Typy Egi: 

1. Hadouken! – „For the masses 
Jest to płyta, która miała największą ilość odsłuchań w moim ipodzie :) Pozycja obowiązkowa w samochodzie, zwłaszcza na długie podróże.
Jest to duża dawka ‘grindie’ – energii, dostarczona przez Alice Spooner i jej kolegów z zespołu.
Hadouken! powstał w Leeds w 2006r z inicjatywy wokalisty i producenta płyt – Jamesa Smitha, który swoim beszczelnym stylem idealnie oddaje klimat kultury brytyjskiej, rozwydrzonej młodzieży, która generalnie „ma wszystko gdzieś” (czyli tak jakby „We don’t care” :) )
Dzięki temu płyta „For the masses” służy mi jako zagłuszacz negatywnych myśli, czyli jak Cię wszystko wkurza, świat jest zły itp. – szybko wrzuć do odtwarzacza płytę Hadouken! i pokrzycz sobie przy niej trochę, a przejdzie Ci od razu :)
Należy jeszcze dodać, ze zespół ów odwiedził nas w tym roku na festiwalu Audioriver. Kto nie był, niech żałuje. Zaryzykowałabym stwierdzeniem, że było to najlepsze 45minut (sic!) całego festiwalu :)
Moje ulubione kawałki z płyty to: „House is falling down” (oparty na piosence Michaela Jacksona – „Dirty Diana”), „Ugly” oraz „Turn the lights out”.

2. Audio Bullys – „Higher Than the Eiffel
    Audio Bullys – to kolejni przedstawiciele brytyjskiej sceny elektronicznej. Trochę starsi i bardziej doświadczeni od Hadouken!, ale wcale nie znaczy to, że mniej interesujący. Prawdę mówiąc nie wiedziałam, którą z płyt bardziej wolę na nr 1 tego roku, wiec uznajmy to za remis.
    Od ich debiutu, z niegrzecznym kawałkem “We don’t care”, mineło 7 lat, a jak widać chłopaki mają się dobrze i kolejnym – 4 studyjnym albumem - „Higher Than the Eiffel”, udowadniają, ze ciągle potrafią stworzyć cos zarazem nowego ale i tak bardzo w ich stylu. A musieliśmy na niego poczekać 5 lat. Ale na szczęście się udało. Do tego jeszcze odwiedzili nas na tegorocznym Selector Festival, co stanowiło główny powód, dla jakiego i ja się pojawiłam na początku czerwca w Krakowie J
    Moje ulubione kawałki z tej płyty to: pierwszy singiel „Only Man” (jak ktoś nie zna i nie widział teledysku, to koniecznie musi nadrobić tę zaległość!), „London Dreamer” , „The Future Belongs to Us”, „Shotgun” i mogłabym tak jeszcze dłuuugo… :D

            3. Rusco – „O.M.G.”
      Płyta ta ma działanie lepsze niż niejeden drogi krem przeciwzmarszczkowy :) Ale nie tylko dlatego, że słuchając jej odprężają się i rozluźniają mięśnie twarzy. Głównie dlatego, że słuchając jej niekiedy mam wrażenie, że cofnęłam się w czasie do przełomu wieków XX i XXI.
      Ale tak poza tym Rusco pokazał, że jest świetnym producentem dubstepowym.
      Moje ulubione kawałki z tej płyty:
      - „Woo Boost”, czyli mocne brzmienie już na samym początku płyty, będące dobrym sprawdzianem dla moich głośników i słuchawek :)
      - „I Love U” – pomijając fakt, ze początek kojarzy mi się z moim niegdyś ulubionym drum’n’bassowym kolektywem Concord Dawn, jest to po prostu bardzo dobry kawałek dubstepu z bardzo nisko latającym bassem.
      - „Scareware” – nie wiem czy może być coś lepszego niż połączenie dubstepu z hip-hopem?? :)

      Typy Kenny’ego:

      1. Rusko – O.M.G! 
      Barwna i kreatywna postać brytyjskiego DJ sprawiła, że krążek wydany przez niego w tym roku, trafił na półkę z moimi ulubionymi płytami. O.M.G! to niesamowita mieszanka dubstepu, elektro z rytmami regea. Na największe uznanie z mojej strony zasługuje kawałek Hold On, z udziałem Amber Coffman  z The Dirty Projectors. Nieco „ciężki” dla tych, którzy na co dzień nie gustują w tego typu muzyce, może wydawać się Woo Boost. Mimo wszystko polecam go wszystkim spieszącym się np. na pociąg – uskrzydla i dodaje energii.

      2. Ellie Goulding – Bright Lights 
      Sreberko min. za okładkę płyty (nieco złośliwie, bo kolorystyka na niej jest złotawa), barwa głosu długo pozostająca w pamięci. Na dowód tego za NAj uważam kawałek Starry Eyed, który – żeby nie skłamać napiszę bodajże (nie jestem pewna czy było to tak dawno ) – słyszałam 1,5 roku temu w jednym z programów YCD (TVN). Delikatny kawałek dla wrażliwców. Na płycie nie ma mowy o jednostajności. Zmieniamy tempo  na coś znacznie rytmiczniejszego – nóżki chodzą – Guns and Horses. Let`s Dance!

      3. Blonde Redhead – Penny Sparkle 
      Bardzo ciekawe trio, nie tylko pod względem muzycznym, ale także pochodzeniowym. Oto przed państwem wysoki głosik japonki Kazu Makino i wokal męski w postaci włoskich bliźniaków Pace. Ciężko wybrać coś ulubionego z płyty. Dobrze słuchało mi się krążka przed snem, pozwalał się wyciszyć i zebrać myśli. Ostatecznie za the best uznam My plants are dead (brzmi bardzo optymistycznie, prawda?) i Black Guitar.

      Typy Piotrka: 

      1. Mark Ronson and The Business Intl – Record Collection
      Pamiętacie jeszcze Marka Ronsona? To ten pan, który stoi za sukcesem Amy Winehouse i jej krążka „Back To Black”. To również ten pan, który zdobył serca słuchaczy kawałkiem Ooh Wee (na featuringu Nate Dogg i Ghostface Killah). No to własnie ten pan w tym roku wydał swoją trzecią studyjną płytę. Płytę, wg mnie, w tym roku najlepszą. Bo Record Collection to naprawdę solidna dawka dobrej muzyki. Ronson zaprosił do współpracy czołowych raperów: członka niesamowitej grupy A Tribe Called Quest, Q-Tipa i Ghostface Killah, a także znanych i lubianych w UK artystów spod znaku ‘indie pop/rock”, czyli wokalistę The View (Kyle Falconer), młodą piosenkarkę Rose Elinor Dougall (sprawdźcie kawałki z nimi) czy też wokala Miike Snow (ogólnie tego zespołu nie lubię, ale u Ronsona wypadł mega).
      Słuchając Record Collection przemierza się przez historię dobrego rapu, zahaczając o to, co obecnie w Anglii jest modne (chociaż nie tylko tam, bo boom na indie-zespoły jest obecny chyba wszędzie). I to mi się właśnie podoba. Najbardziej w 2010 roku. Rozdzieliłem trzy kategorie płyt: do życia, do kontemplowania i do bałnsowania. Ronson dał mi płytę idealną do normalnego funkcjonowania.

      2.Foals – Total Life Forever
      Słuchając Foals aż chce się krzyknąć – Foals Forever! Cassius Forever! Co by o tym oksfordzkim zespole nie mówić, zawsze już chyba pozostanie w cieniu swojego największego przeboju z debiutanckiej płyty. Na drugi krążek chłopacy kazali nam czekać dwa długie lata. Czy się opłacało zakreślać dni w kalendarzu? Dla mnie tak. Po wysłuchaniu Spanish Sahara wiele osób uważało, że zespół odszedł od swojego stylu, że nowa płyta będzie bardzo melancholijna. Myślałem też i ja, ale…błąd! Total Life Forever to po prostu krok do przodu. To udoroślenie członków zespołu i ich podejścia do tworzenia muzyki (chociaż nie do końca. W niektórych kawałkach nadal możemy wyczuć te szybsze i radośniejsze rytmy). Foals (a w szczególności Yannis Philippakis – wokalista – bo u niego możemy to zobaczyć po tekstach) dojrzewają. Ale robią to stopniowo. I to mnie właśnie urzekło w tym krążku. Piosenki słodkie (This Orient) i te gorzkie (ta hiszpańska Sahara czy 2 Trees). Połączenie radości ze smutkiem. Bo życie ma, przecież, gorzko-słodki smak. Płyta do kontemplowania – serio, sprawdza się!

      3.Caribou – Swim
      Puszczasz Caribou, od razu masz ochotę wyjść na imprezę! Można się zastanawiać, dlaczego Dan Snaith tylko na trzeciej pozycji. Odpowiedź będzie oczywista: na ostatniej prostej wygryzł LCD Soundsystem. Dlaczego? Jakimi racjonalnymi argumentami się kierowałem? Hmmm, chyba tylko uchem i… no właśnie nie wiem. Bo o ile od jakichś kilkunastu dni chodziłem z myślą, że to właśnie James Murphy zajmie któreś miejsce na podium, to Swim wskoczył na pudło w ostatniej chwili. I nie żałuję tego. Obie płyty były naprawdę mocne (nie wierzcie krytykom muzycznym, którzy zjechali This Is Happening. Oni się nie znają, pfffff). Ale to właśnie Caribou dał nam (mi) dziewięć hitów tanecznych, które powinny rozbrzmiewać na każdych potańcówkach i prywatkach 2010 roku, a na dzisiejszym kinder party to już na pewno! Otwierająca krążek Odesa przypomina mi Junior Boys (a to fajnie, bo ich lubię). Ale przypomina nie oznacza – „brzmi jak”. I co jest sympatyczne jeszcze, tak w skrócie, na tej płycie? Jest mega różnorodna, kawałki nie są do siebie podobne, co świadczy o wielkiej kreatywności Snaitha.


      Wielkimi krokami zbliża się rok 2011. Dlatego też, drogi hipsterze oraz droga hipsterko, chcielibyśmy Wam życzyć szczęśliwego nowego roku i tylko najlepszej muzyki. A o tym, jaka jest dla Was tą najlepszą zadecydujecie Wy! Nikt inny! Ale pamiętajcie że zawsze możecie liczyć na naszą małą pomoc… 

      BIG UP! :D

      Fuck you, Hipsters!

      5 komentarzy:

      1. Pantha du Prince mistrz! ;)

        OdpowiedzUsuń
      2. Zapraszam na subiektywny blog poświęcony szeroko pojętej kulturze.

        http://kontener-art.blogspot.com/

        Mile widziane komentarze!

        OdpowiedzUsuń
      3. Osz T, Ty spamerze. My tu, widząc, że ktoś dał koment pod txtem, już szampana otwieramy z radości, a się okazuje, że dajesz linka o kulturze (my z kultury kojarzymy tylko ten Pałac w Warszawie) ;)

        Spoko, zaglądamy zaglądamy! Ale żeby byly komentarze, to musisz jakiś tekst wrzucić o Asterixie albo innym Kajko i Kokoszu ;)

        OdpowiedzUsuń
      4. Hipsterskie te topki, pomijając 1szą.

        OdpowiedzUsuń

      Zostaw wiadomość.