Kojarzycie soundtracki do amerykańskich filmów o nastolatkach? Taki no kalifornijski punk, trochę screamo w fuzji z popem. Szybka perkusja, mocne riffy gitarowe, raz śpiew melodyjny, raz wykrzykiwanie. Ot, cała sztuka. Słuchając Me vs. Hero mam wrażenie, że te wszystkie dźwięki, te piosenki już gdzieś były, kiedyś je usłyszałem w jakimś American Pie część 15, czy Wiecznym Studencie.
Chłopacy swoją twórczością na kolana nie powalają, nie odkrywają nowego kontynentu, świata nigdy nie podbiją (co, niestety, prawie się udało takim cudom jak Green Day, Blink 182, Fall Out Boy czy inne Good Charlotte, chociaż oni mieli z 2-3 fajne piosenki).
Najnowsza płyta pochodzącego z Blackpool (tam gra ten klub z Premier League, który kilkoma meczami zadziwił całą Anglię – taki maly offtop) kwartetu to właśnie taki typowy pop punk – tu mocniej zagramy, tam zwolnimy, tu z kolei pałkers przypieprzy, a w następnej piosence coś dla zakochanych, żeby potrzymali się za łapki, albo zatańczyli wtuleni w siebie „wolnego”. Na „Days That Shape Our Lives” nie brakuje także domieszki znanego wszystkim screamo.
Pojedynczych kawałków, przykro mi, ale nie opiszę, bo po prostu wszystkie są dla mnie takie same – nijakie. Wokal podrze się pół piosenki, za chwile pośpiewa melodyjnie. Po tej płycie mam prawdziwą pustkę emocjonalną w głowie. Nic mnie nie zachwyciło, nic zgorszyło. Bo ja to wszystko już słyszałem – na płytach innych zespołów.
Ocena: 2/5
Deser
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.