piątek, 4 grudnia 2015

ZALEGŁOŚCI RECENZENCKIE #1: Battles, Derek Piotr, Die Goldenen Zitronen, Julio Bashmore, Shlohmo



Grudzień, czyli czas, w którym można nadrabiać recenzenckie zaległości. A skoro część pierwsza, to elektroniczna. Shlohmo, Derek Piotr, Julio Bashmore, Die Goldenen Zitronen oraz Battles. 




Shlohmo - Dark Red
7 kwietnia 2015, True Panther /  WEDIDIT


Wydaje się, że Shlohmo chyba przekombinował przy Dark Red. Nowe wydawnictwo Henry'ego Laufera, choć dobre i momentami bardzo ciekawe, zdaje się być nierówne i na siłę wydłużone. Choć zaczyna się naprawdę obiecująco. Shlohmo wita melancholijnymi, lekko strasznymi syntezatorami w „Ten Days of Falling”, które budują atmosferę napięcia i dają nadzieję na niezły rozwój sytuacji. I faktycznie tak się dzieje, ale w tym samym utworze, bo syntezatorów dochodzi głęboki bit i robi się całkiem tłusto, jak na wcześniejszych nagraniach Amerykanina. A dalej? Dalej już linia sinusoidalna. Raz gorzej, raz lepiej. Na przykład „Buried” i „Emerge From Smoke” zanurzają się w rejony tak mroczne i ciężkie, że nic, tylko wyjąć łopatę i zacząć kopać nagrobki przy akompaniamencie tych utworów. Masywne melodie, smętne melodie. I jednocześnie chwytliwe. „Apathy” mogłoby być hitem w 2010 roku nagranym przez jakikolwiek witch-house'owy skład, a „Relentless” stawia na rozdygotane i rozstrojone analogowe synthy i całkiem tribalowe bębny. To skoro jest tak ciekawie, to dlaczego jest jednocześnie tak średnio? Bo pozostałe nagrania Dark Red są po prostu średnie. Miałkie, nudne, pozbawione życia i bardziej sensownego wydźwięku. Zamulają, przez co Shlohmo zachęca do powtarzania tych wymienionych wyżej utworów. No chyba nie o to w długograjach chodzi? [5.5]

Derek Piotr - Bahar

7 lipca 2015, Bit-Phalanx


Derek Piotr to zasłużony i solidny zawodnik. W ubiegłym roku nagrał dla naszego polskiego MonotypeRec. bardzo dobre Tempatempat, teraz dla lońdyńskiego Bit-Phalanx przygotował Bahar. Co mamy? Powtórkę z rozrywki, tak naprawdę. Nadal skromna melodyka, rytmika na wyższym poziomie i modulacja głosu. Wokal, rwany, przesterowany, cięty i eksploatowany, to klucz wyjściowy dla urodzonego w Polsce, mieszkającego obecnie w Nowej Anglii producenta. Bahar to płyta z jednej strony podobna do ubiegłorocznego poprzednika, jeśli chodzi o samą jakość nagrań (pamiętamy: Tempatempat było o niebo lepsze niż wcześniejsze wydawnictwa), z drugiej zaś odmienna, chociażby przez większą przystępność utworów. Melodie są, jak na swoją tematykę, bardzo chwytliwe, niemalże popowe, a rytmika jak zawsze postawiona w stan gotowości. No i wokal Dereka Piotra. Sam w sobie hipnotyzujący, szamański, pisząc szczerze. Wpada w ucho i nawet gdyby wywalić z Bahar muzykę, ten by się spokojnie obronił. Glitche przeplatają się z IDM, do tego pełen dub i sporo orientalnych naleciałości. Kolejne dobre wydawnictwo Piotra. [7]

Julio Bashmore - Knockin' Boots
10 lipca 2015, Sony


Gorączka dyskotekowej nocy, jeden z lepszych dance'owych albumów, czy może średniawka z akcentem na „Nudy, Panie, nudy niemiłosierne”? Ktoś powie (fan?), że to Knockin' Boots to nawiązanie do najlepszych rozwiązań muzyki klubowej, że najtisami pachnie mocniej niż z Piekarni Tyrolskiej bagietkami. Tak, właśnie, a Olsztyn to Mazury, a ptaki w wodzie karmi się pieczywem właśnie. Problem z płytą Julio Bashmore'a jest taki, że o ile przy pierwszych odsłuchach można uznać debiutancki album za „w miarę ciekawy”, tak jest to tylko złudzenie. Po każdym kolejnym odtworzeniu linia fajności utworów zaciera się coraz bardziej, a na sam koniec okazuje się, że było, minęło. Nie zostało w głowie nic. Featuringi mierne, muzyka ma momenty, ale te momenty szybko się spalają (utwór otwierający album i jednocześnie tytułowy, chociażby). Wyjątkiem „Holding On”, bodaj jedyna perełka z całego Knockin' Boots. Jeśli chce się posłuchać starego, dobrego house'u, można puścić stary, dobry house. Eskopodobne wyroby zostawmy... No właśnie, komu? Lipka. [2]

Die Goldenen Zitronen - Flogging A Dead Frog
18 września 2015, Altin Village & Mine Records


Niemcy odeszli na dobre od post-punku i na dwunastym albumie, a pierwszym wydanym przez Altin Village & Mine Records, prezentują ciekawą dawkę punku, ale w wersji „dance”. Die Goldenen Zitronen zresztą prochu tutaj nie wymyślają, bo Flogging A Dead Frog to po prostu zbiór ich wcześniejszych utworów, tym razem nagranych dla międzynarodowego słuchacza, bo po angielsku. Niemiecki język trudny, wiadomo. Trochę na Śląsku, trochę bardziej w Austrii, kilku Norwegów też pogada, nie to co angielski - światowy. No i co tu się dziwić, że Die Goldenen Zitronen wybrali swoje najlepsze kawałki i postanowili zrobić skok na nowych fanów? Jakość to jakość, a że DGZ lubią polityczne tematy, warto posłuchać. „If I were a Sneaker” tyczy się polityki imigracyjnej zachodnich sąsiadów i Europy w ogóle, krytykując nacjonalistyczne postawy przeciwko przyjmowaniu uchodźców i imigrantów z Afryki i Wschodu. I to wszystko na luzie, z syntezatorami, chwytliwie. „Der Flötist An Den Toren Der Dämmerung” to z kolei cymbałki, piszczałki i rytm, szamański rytm, przywodzący skojarzenia z Orientem. Radośnie jest natomiast na „Cause I'm Freezing”, „Business People 2.1”, a nie bez znaczenia są same instrumentale, które raz idą w techno, raz w punk, innym razem zaś w - co naturalne - krautrock. Co ciekawe, ten zespół, mimo ponad trzydziestoletniego stażu, ma utwory tak aktualne, że życiowe, że dzisiejsze. Tak jak ten najnowszy serial norweski Okupowani. [7]

Battles - La Di Da Di
18 września 2015, Warp

Ustalmy - Battles, choć spoko, to są jednak lekko przereklamowani. Oczywiście, koncerty mają przednie, nudzić się nie da, płyty też w porządku, ale zawsze w albumach Amerykanów czegoś brakowało. La Di Da Di niestety nie zmieniają tego stanu. Jasne, Battles to zajebiści muzycy, technicy i instrumentaliści, że do niczego - n i c z e g o - przyczepić się nie da, ale pies pogrzebany jest w samych utworach. One są po prostu przewidywalne, takie same. Takie same, jak na wcześniejszych wydawnictwach. Szaleństwo, częste skoki po tematach, rytm, rytm,rytm i jeszcze raz rytm. Agresywny, twardy, energiczny i pewny. Melodie - różnorodne, i orientalne, i indierockowe, i mathrockowe, i nawet space rock się gdzieniegdzie znajdzie. Ale to nadal mało, bo Gloss Drop również takie było - chaotyczne i radosne. Więc co? Więc na kilka odtworzeń spoko, ale bez rewelki, instrumentale rządzą się swoimi prawami, a że Battles są w ekstraklasie, wiadomo od lat. Szkoda, że to zespół, który bije się co najwyżej o Puchar Intertoto. [5.5]

***

Piotr Strzemieczny


POLECAMY LEKTURĘ:
RECENZJA: Shlohmo - Bad Vibes
RECENZJA: Shlohmo - Laid Out EP
RECENZJA: Derek Piotr - Tempatempat
RECENZJA: Battles - Gloss Drop

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.