wtorek, 24 listopada 2015

RECENZJA: Vapour Trails - Vapour Trails

Vapour Trails - Vapour Trails recenzja 2015 okładka Sonic


WYTWÓRNIA: Sonic Records
WYDANE: 10 sierpnia 2015

Do Phantom Taxi Ride miałem duży sentyment. Chłopcy mniej niż dekadę temu łoili tak, że chciało się słuchać, w przeciwieństwie do innych indierockowych składów, które w latach 2005-2008 (2009?2010?) próbowały grać modnie, fajnie i w ogóle grać. 


Z tak zwanym dobrym skutkiem. 

Wiadomo, większości się udało dostać w obręb zainteresowania przeciętnego słuchacza Trójki i czytelnika Machiny. Wiadomo, w tamtych czasach każde trio czy i kwartet, bo, na przykład, zespół miał dwóch gitarzystów, było wychwalane, hajpowane, niemalże spuszczano się nad nimi tęczą. 

A z Phantom Taxi Ride było tak, że na fali rock and rolla, indie2.0, garażowego popu i jak zwał, tak zwał, wypadali bardzo ładnie. Nie dziwią liczne wzmianki w mediach, zachwyty dziennikarzy i słuchaczy. I nawet w 2012 i w 2013 roku rozmawiałem kilka razy z Maciejem Turskim, który, co tu dużo mówić, sam promował taką muzykę poprzez zmarły śmiercią kliniczną cykl Vintage Indie Party (to były dobre koncerty), że Phantom Taxi Ride szukają wydawcy nowej płyty i że czy fyh!records nie chciałoby ich przyjąć. 

Cóż, chciało. Ale do tej płyty PTR nie doszło, zespół cichaczem także wymarł, a po jakimś czasie świat ogłosił: jest Vapour Trails. Czy kogoś ta wiadomość zainteresowała? Z pewnością tak. Czy warszawskie trio od czasu wydania płyty osiągnęło szczyt swoich pijarowych możliwości? Z pewnością nie. Ale to chyba wina tych, którzy wolą pisać o tym, co popularne i o czym napisali już inni. Cóż, życie. 



Mniejsza. Ważne, że Vapour Trails to kawał dobrej muzyki. Znowu obracamy się w gitarach, ponownie uderzamy do indierockowych odłamów muzyki rockowej. Ale pamiętajmy, że to nie jest indie-pindie, mdłe solanki nagrywane dla gimnazjalistów. To nawiązania do legendarnych post-punkowych składów, indie ze Stanów z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, najciekawszych zespołów z Wysp Brytyjskich, które dziś wymieniane są jednym tchem jako ikony: Pavement, Television, Pixies, Bloc Party (no, debiut. I płyta numer cztery), Interpol (debiut), Blur, Suede, nawet i Smashing Pumpkins zanim stali się lekko żałośni. A gdy Vapour Trails decydują się na bardziej stonowane i rozmarzone melodie, to pachnie Galaxie 500. 

Tym sposobem dochodzimy do głównego tematu, czyli samej płyty. Ciężko o VT mówić jak o debiutantach, bo w końcu tych kilka lat na scenie już funkcjonują, ale jeśli spojrzymy na Vapour Trails przez ten właśnie pryzmat, to jest to bardzo zgrabny debiut. Ale jeśli pod uwagę weźmie się rozdział zwany Phantom Taxi Ride, to jest to kolejna dobra płyta. A że dobra, to wiadomo już po singlach. „Planet D” zapowiadało niezłe wydawnictwo. Dużo melodyjności, dużo przytłumionych wokali, czasem na reverbie, najtisowe solówki na gitarze, post-rockowa przestronność i noise'owe kopniaki. Jeśli po tym strzale spodziewano się czegoś słabszego, to było się w błędzie. „Teenage Heart”, drugi numer na liście, tak jak i drugie na debiucie Placebo „Teenage Angst” (zbieżność przypadkowa?), zaskoczył po raz kolejny. Rozdygotane gitary, wokale skaczące, gówniarsko punkowa radość z gry w refrenie, końcówka dynamiczna. Drugi dobry singiel. A trzeci?

A trzeci to już zupełnie inna bajka. „Postcard From Serbia” to jedna z ładniejszych piosenek na płycie, a dzięki trąbce (moment na 3:31 jest po prostu rewelacyjny) Piotra Korzeniowskiego nakazuje szukać skojarzeń z Newest Zealand czy niektórymi nagraniami Coldair, a rosnące w końcówce syntezatory zgrabnie budują atmosferę wydawnictwa. Do tego melancholijny i jakby zrezygnowany, lekko fałszujący śpiew Krzysztofa Rycharda. Hit dla smętniaków, hit także dla fanów uroczych kompozycji. A poza tym?

Poza wymienionymi singlami mamy i inne szlagiery. Otwierający album „This Time Around” rwie do tańca w najlepsze, a najlepiej w Jadło, a Vapour Trails dynamicznie mówią Cześć! „Anne” swoją siłę czerpie z instrumentali, „Warsaw Hearts Our Every Whisper” urzeka stonowaniem, postawieniem na pojedyncze riffy na gitarze, rozmyte brzmienie, po prostu luz. No i Warszawa, miasto marzeń, smutków, miasto bezdomnych anonimów codziennie mijających się na ulicach, w tramwajach. Stolica. „Last Ride”? „Devil Taxi Ride” (tutaj też ukłon za sprawą tego rwanego śpiewu na początku do Bloc Party i „Positive Tension”? Nawiązania do Phantom Taxi Ride? Może być, może być i chyba wielce prawdopodobne. A że stare często bywa dobre, tak i tutaj mamy ten sam kejs. Rock and roll pełną gębą, niemal klasyki tego zespołu. Nie można też zapomnieć o „First Forgive Yourself”, kolejnym indierockowym kawałku, który powinien hulać w rozgłośniach, a na koncertach fanki powinny przy nim rzucać w VT stanikami (3:19 w końcówce do tego wręcz obliguje). Klawa płyta. A że debiut? No tak, przytaknijmy. Klawy debiut.


***

7.5

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.