czwartek, 5 listopada 2015

RECENZJA: Organizm - Plaża Babel

Organizm Plaża Babel Thin Man Records


WYTWÓRNIA: Thin Man Records
WYDANE: 11 września 2015

To była jedna z ładniejszych polskich płyt wydanych w 2011 roku. Wówczas to Organizm przypomniał - albo przypomnieli, bo w końcu to zespół, a nie jedna osoba - się fanom Końcem, Początkiem, Powidokiem, albumem wydanym trzy lata po debiutanckim Głową w dół. Minęły cztery lata, zespół zmienił wydawcę, czyli Wytwórnia Krajowa została zastąpiona przez Thin Man Records, a trio... wydało swoją Plażę Babel. Okładka mówi, że jest ładnie, bo w dobie chujowych coverów i jeszcze gorszych innych grafik, ta ujmuje kolorami i taką łagodnością.

Ale olejmy okładkę, bo przecież nie po to się wszyscy tutaj zainteresowani zebrali, żeby dyskutować o czymś, o czym nie mają pojęcia. Pogadajmy o muzyce, clou tego, co robi Organizm, a co lubi 835 osób. To co, zaczynamy?

No pewnie, że tak! - chórem krzyknęli wszyscy zainteresowani, choć dało się usłyszeć kilka niemrawych głosów tych życiowo niepewnych.

Ci życiowo niepewni to wszelkiej maści romantycy, czyli osoby, którym teksty Jędrka Dąbrowskiego łamały serca, kreowały rzeczywistość, grały na emocjach i tak dalej, i tak jeszcze dłużej. Czy się im dziwię? Nie, bo wokalista i basista Organizmu ma smykałkę i przede wszystkim talent do pisania. To się kolejny raz potwierdza na Plaży Babel, ale o tym będzie za chwilę.

Nieeeeee - tłum wyraził swoje zniecierpliwienie faktem odłożenia wyczekiwanego przez nich tematu.

A tak, bo wpierw rzecz najistotniejsza, czyli odejście od post-punkowych, inaczej: indierockowych, inaczej: matematycznego rocka. Organizm postawił na syntezatory, na bardziej klubową odsłonę swojej działalności, na elektronikę. Gitary, bas, perkusja - to, co rządziło na debiucie, rządziło też na płycie numer dwa, to wszystko nadal otrzymujemy, otrzymujemy jednak w mniejszej ilości. Czy to źle?

Nie. Tak. Nie. Tak. Nie wiem(y), może? - fani wpadli w masową konsternację.

I tak, i nie. Bo tak, jeśli czekało się (TAK!) na nastroje z wcześniejszych wydawnictw. Bo nie, jeśli było się rządnym (TAK!) zabaw z formami, z nowymi dźwiękami, z kolejną pomysłową woltą. Organizm należy do zespołów, które lubią, no lubią po prostu szukać, zmieniać. Pamiętamy Głową w dół, a jeśli nie pamiętamy, to przypomnę, że było głośno, brudno, zadziornie, chaotycznie momentami, ale przede wszystkim indierockowo w dobrym znaczeniu tego słowa. Koniec, Początek, Powidok stanowiło wprowadzenie zmian, brzmienie bardziej wygładzone, melodie bardziej popowe, rytmikę bardziej mathrockową i w ogóle. W ogóle było już inaczej, ale wcale, wcale nie oznaczało to, że było źle.

Tak jak źle nie jest i teraz. Trio, które zaufało Marcinowi Borsowi jako producentowi (ileż to musiało kosztować!), nie może żałować. Plaża Babel jest wyprodukowana niemalże znakomicie, tych melodii chce się słuchać, wszystko wybrzmiewa bardzo ładnie. Pogłosy, głębia, wypuszczanie syntezatorów na pierwszy plan, przytłumienie wokali Jędrka - nie ma się do czego przyczepić. 

Przyczepić się można do bardziej popowych melodii zespołu, bo jednak okołonoise'owe indie to okołonoise'owe indie, a to, przynajmniej dla mnie, zawsze cenniejsze niż elektropop/synthpop/flirt gitar z elektroniką, sam już nie wiem. Wiem natomiast, że tak jak i wcześniej, tak i na Plaży Babel Tomek Gogolewski na gitarze wypada solidnie, czy to w bardziej post-punkowej odsłonie („Odliczanie”), czy to w mathrockowych, pamiętających czasy Końca, Początku, Powidoku „Kwiato-stanie” i „Promieniach”. „Promienie” to zresztą typowy highlight albumu. Romantycznie i ckliwie w warstwie lirycznej (Chcę być promieniem, który chwilę świeci przez ciebie), z pulsującym basem, zadziorną gitarą i wpadającą w ucho rytmiką wybijaną przez Kubę Affelskiego. Końcowy jam z dzikimi bębnami i zarzynaniem gitary to jeden z lepszych momentów Plaży Babel. „10. piętro”, opowieść o nie do końca równej miłości, o tym, że czasem chce się więcej i więcej, bo to, co się otrzymuje to mało i mało i mało i mało i mało. Tutaj też ogromne znaczenie otrzymują same syntezatory, które otwierają utwór i które go prowadzą do samego końca. No i sama atmosfera nagrania - mroczniejsza, cięższa, zmieniło się w Organizmie, oj zmieniło. 

Nie można pominąć „Kwiato-stanu”, gdzie bas chwyta za pierwszym razem, jęcząca gitara wpada w ucho łatwiej niż mucha rowerzyście w oko, a refren to top Organizmu. Plus tekst, plus śpiew. Plus tekst. 

Teksty. Na to wszyscy czekają, prawda?

Nie zanudzaj, do sedna, do sedna. Jak chcą, niech tak będzie.

Teksty w działalności Organizmu od zawsze (z a w s z e) miały niepodważalne znaczenie. Plaża Babel wydaje się pod tym względem cięższa, a sam Jędrek Dąbrowski znowu staje na wysokości zadania. Jego ekshibicjonistyczne emocjonalnie piosenki znajdują odbiorców i bratnie dusze wśród słuchaczy (wiem, rozmawiałem), Najładniej i najlepiej wygląda to chyba w „Oceaniii”, zresztą pisząc takie zdania jak Mam podzielną uwagę, potrafię kochać i wciąż serce mieć jak kamień czy Patrzę w twe oczy i ciągle to widzę.  Masz to, co ja gdzieś zgubiłem, a teraz szukam na siłę

Ładne, prawda? Takie z życia wyjęte?

Oj tak, oj tak

Cały Organizm.

No ale dla mnie jest jednak kapeczkę mniej ciekawie niż na płycie z 2011 roku. Sentymentalista to jednak sentymentalista. 


***

7

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.