poniedziałek, 9 listopada 2015

RECENZJA: Mac McCaughan - Non-Believers

Mac McCaughan Non-Believers Merge cover okładka 2015



WYTWÓRNIA: Merge Records
WYDANE: 5 maja 2015

Ile to już lat? Dwadzieścia pięć. Ćwierć wieku Mac McCaughan wydaje płyty w różnych formacjach. Na ogół na debiutancki album trzeba czekać krócej u artystów t e j r a n g i, ale współzałożycielowi Merge Records jakoś nie było do tego śpieszno. A szkoda, bo słuchając Non-Believers aż trudno zrozumieć, dlaczego Macowi podjęcie takiej decyzji zajęło tak dużo czasu.

Mac McCaughan to człowiek-legenda. W 1989 roku zakładał Merge Records, w której wydawał Lambchop, Coral, Magnetic Fields, Wye Oak, Spoon, Arcade Fire (kiedy jeszcze byli spoko), She & Him, Caribou, Destroyer i w końcu Superchunk i Portastatic - swoje dwa zespoły. O ile Portastatic od początku są wierni Merge, tak Superchunk światu pokazali się na początku dzięki Matadorowi, by przy Foolish w końcu w pełni stać się częścią rodziny Merge. Tak jest od 1994 roku. Nieprzerwanie.

To bardzo dziwne, że McCaughan tak długo wstrzymywał się z solowym wydawnictwem. Wiadomo, nagrywanie rok w rok płyt z Superchunk mogło zmęczyć, choć od kilku lat zespół zwalnia, a I Hate Music, płyta rewelacyjna, pełna po prostu hitów, ukazała się w 2013 roku. Kiedyś jednak musiał przyjść ten moment i jak to mówią w Olecku: lepiej późno niż za późno.

Ale ustalmy: ten facet tak naprawdę wcale tego nie musiał robić. Nie miał co udowadniać solowym wydawnictwem, bo on już wiele razy udowadniał, że umie. Że potrafi. I wreszcie: że robi to jak niewielu. Jego wizja indie, wizja post-punku to coś, czego nie można podważyć żadnym argumentem. Że indi-pindi dla dziadków? No proszę, bez takich. Że powielane schematy? E tam, Mac i Superchunk robią to, co robią najlepiej. 

Zaraz, zaraz. Ale Non-Believers to przecież nie jest kalka w kalkę wcześniejsze projekty McCaughana. Ktoś spyta - gdzie się podziała tamta energia, tamta zadziorność, gówniarskie melodie i nieokiełznane gitary? Ano, dobre pytanie. Bo zostały zamienione dźwiękami syntezatorów, choć wiosła właściciel Merge jednak nie porzucił - tutaj uspokajam. 

Ale jednak jest inaczej, bardziej melancholijnie, w stonowanych barwach. Samodzielnie McCaughan daje się poznać już jako 48-letni mężczyzna, który wraca do swojej przeszłości. Brakuje tego piskliwego, charakterystycznego dla niego głosu, który został zastąpiony ciężkim, zachrypniętym wokalem. Syntezatory okryły cieniem pedalboarda; piosenki, które nie nadawałyby się na albumy Superchunk? Być może tak. Nagrania zbliżone do Portastatic? To już bliżej. Ślady przeszłości? Wyrzucanie wspomnień, tych bolesnych, tych, jak to się mówi, zapomnianych nawet przez Boga? Tak, Mac jak zawsze tekstowo staje na wysokości zadania, jak zwykle świetnie opowiada. To może wydawać się już nudne, bo w końcu ćwierć wieku otrzymujemy od niego coś, co jest po prostu albo dobre, albo bardzo dobre. Ale fani wybaczą

Wybaczą zwłaszcza wtedy, gdy odkryją, że Mac nie tylko dobrze krzyczy, ale także i ładnie śpiewa. Wystarczy sprawdzić „Real Darkness” i te chórkowe wokale. Takiego efektu chyba nikt się po nim nie spodziewał? Zresztą chyba tak samo można było nie przypuszczać, że tempo nagrań będzie takie... luźne, powolne wręcz. To nie są petardy, szybkie strzały z Superchunk, które łykało się na raz i szybko uzależniało. Te piosenki (bo to naprawdę są piosenki) wybrzmiewają własnym tempem, żyją własnym życiem, zahaczając niemal o balladową formę. Przykłady? Pierwsze z brzegu „Lost Again”, „Your Hologram” (czy w kategorii indierockowych płyt mieliśmy ostatnio ładniejsze otwarcie płyty?”) lub też „Wet Leaves”.

Z drugiej strony McCaughan nawiązuje do swoich post-punkowych tradycji. Pozostałe nagrania to dobrej jakości, by nie napisać: bardzo dobrej jakości indie. „Our Way Free” miażdży na wysokości refrenu (Turn it upside downMaybe every code has a key/Yeah walk backwards out of the dark/Eventually you'll get to me), w „Barely There” odzywają się w końcu solówki na gitarze (w k o ń c u!), a „Box Batteries” to przecież pierwszej jakości pop punk, koleżdżowy rock pełną gębą. 


Non-Believers ma wszystko to, czego powinno się oczekiwać od solowych albumów artystów z wielkich zespołów. Bo o Superchunk właśnie w taki sposób należy mówić: wielki zespół. A płyta? W nieznacznym stopniu nawiązująca do dokonań formacji. W nieznaczny. W niewielki. Bo to inny projekt. To solowe wydawnictwo, a że Mac zakładał Superchunk, tak i na Non-Believers znajdziemy te wpływy. Ale to przede wszystkim McCaughan. I jego wizja tworzenia muzyki. Samodzielna.


***

8

Piotr Strzemieczny


POLECAMY LEKTURĘ:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.