piątek, 27 listopada 2015

RECENZJA: Lapalux - Lustmore





WYTWÓRNIA: Brainfeeder
WYDANE: 6 kwietnia 2015

Lapalux to jeden z tych artystów, którzy potrafią odnaleźć się i na scenie, podczas koncertów na żywo, jak i w warunkach studyjnych, przy nagrywaniu albumu. I w każdej z podanych sytuacji umieją zaprezentować się w zupełnie innym świetle.

Stuart Howard to też jeden z tych muzyków, których uwielbia się w Polsce. Spójrzmy tylko lekko otwartym okiem na ostatnie koncerty: support przed Flying Lotusem w Teatrze Studio, występ wraz z Lone'em i Darkstar w Kulturalnej czy w Sfinksie 700. To sporo jak na producenta z dwiema na dziś dzień płytami studyjnymi. No i kilkoma epkami z lat wcześniejszych.

Ale w obecności Lapaluxa w Brainfeeder nie ma nic dziwnego. FlyLo poznał się na talencie producenta z Essex, podpisując z nim kontrakt już w 2012 roku przy okazji wydania When You're Gone. I od tego czasu współpraca Howarda i Stevena Ellisona rozwija się wręcz wzorcowo. Debiutancki długograj Brytyjczyka, Nostalchic, prezentował fajną fuzję hip-hopu i delikatnej, niemalże uduchowionej i subtelnej elektroniki. I dzięki takiej wizji tworzenia muzyki Lapalux zyskał uznanie i stał się jednym z bardziej rozchwytywanych producentów. Dziwne? Nie.

A Lustmore to jeszcze bardziej ugładzona produkcja Anglika. To kolaż brzmień spokojnych, żyjących swoim życiem, płynących swoim tempem i dodatkowo ogromnie naładowanych muzycznym erotyzmem. Obudowane jednocześnie na standardowej, osadzonej na hip-hopie rytmice, którą Lapalux od dawien dawna miłuje w swoich nagraniach. Do tego oniryczny wydźwięk utworów, swoiste senne rozmarzenie i do końca nie wiemy, czy to jawa, czy to marzenie, nocna fikcja. Lapalux snuje swoje kosmiczne opowieści, które zatapiają się w echach chillwave'u i hip-hopowym porządku. Który sporadycznie jest zaburzany paranoją utrzymaną w glitchowych barwach. Howard oprócz tego elektronicznego momentami chaosu znajduje też miejsce dla jazzujących wokali Andreyi Triany, które nadają kawałkom tego bardziej rozleniwiającego charakteru. A poza tym wszędobylskie syntezatory, które sprawdzają się i w okołosoulowym „Closure” (gościnnie pojawia się Szjerdene), i w totalnie sci-fi „Money Maker”, Push N' Spun (ładne połączenie chillowych pejzaży z glitchem) czy w końcu w psychodeliczno-popowym „1004”. Te wszystkie utwory bazują jednak na kosmosie, na tym metafizycznym odłamie kompozytorskich myśli Lapaluxa. A że Brytyjczyk już dokładnie rozrysował swoją wizję muzyki, to możemy być pewni, że przy albumie numer trzy nadal będziemy mogli spodziewać się z jego strony czegoś... nieprzewidywalnego, choć bardzo bliskiego. 

***

7

Bartosz Lachowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.