piątek, 9 października 2015

RECENZJA: Animal Collective - Live At 9:30



WYTWÓRNIA: Domino
WYDANE: 4 września 2015

Aby album koncertowy był naprawdę dobry, musi spełniać kilka istotnych warunków. Po pierwsze - płytę musi nagrać wybitny zespół (albo przynajmniej powinien); po drugie - klub musi mieć niezłe brzmienie. Po trzecie - materiał dobrany do gigu powinien (POWINIEN) powalać na kolana.

Animal Collective mieli wszystko, a wyszło tak... no nie do końca specjalnie. 

Można powiedzieć: połasili się na kasę! Można dodać: po kij lajw, skoro studyjniak w drodze! I to będą słuszne uwagi, bo AnCo przecież nowy album już zapowiedzieli, a od wydania Centipede Hz minęły raptem trzy lata. Nie za dużo, nie za mało. Więc po co? Żeby przypomnieć o sobie fanom? Zatrzeć negatywne opinie o ostatnim długograju? W końcu płyta miała taką samą liczbę zwolenników co krytyków. A może po prostu... Sam nie wiem, co. 

Amerykanie setlistę na koncert w 9:30 w Waszyngtonie wybrali znakomitą. W końcu znalazło się na niej „Did You See the Words” z Feels, jest rewelacyjne „What Would I Want? Sky” i „I Think I Can” z Fall Be Kind, są też hity z Merriweather Post Pavilion i Strawberry Jam oraz Centipede Hz. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak przeciętnie?

Problem nie leży w materiale, ale w samej kondycji AnCo w grudniu 2013 roku, bo to wtedy odbył się koncert w waszyngtońskim klubie. Animal Collective nie grzeszą tutaj innowacyjnością, pomysłów (udanych) tutaj w aranżacjach jak na lekarstwo, a dobre i lubiane piosenki, jak chociażby „My Girls”, „Honeycomb” czy „Peacebone”, w scenicznej odsłonie wypadają dość blado, jeśli spojrzymy na te kompozycje z pamięcią albumową. 

Nie wiem, może Amerykanie nie byli tego wieczoru w formie, może stare kawałki im się już nudziły i chcieli się nad nimi trochę popastwić? Może mieli zły humor i postanowili zagrać wszystko na smutno? Może, może, może, może... Wszędzie wątpliwości, ale Live At 9:30 brzmi właśnie jak jedna wielka depresja. Nagrania zostały wyzute z typowej dla AC energii i radości. Zresztą i na żywo Animale wypadali lepiej, a sama łatka, którą posługują się zawsze wszyscy krytycy i fani -freak... - do czegoś jednak zobowiązuje. Tak samo jak wydanie w 2009 roku Animal Crack Box zobowiązuje do wypuszczania lajwów na poziomie. 

To co, pozostaje czekać na nowego długograja i wierzyć, że w studio Animal Collective wypadną dużo lepiej? W końcu to zawsze przykro, gdy fani wiwatujący na cześć ulubionego zespołu brzmią lepiej niż idole na scenie. 


***

5.5

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.