poniedziałek, 3 sierpnia 2015

RECENZJA: Ducktails - St. Catherine




WYTWÓRNIA: Domino
WYDANE: 24 lipca 2015

Co słychać u Matta Mondanile'a, jednego z *najfajniejszych* i najbardziej zapracowanych songwriterów indie światka? Wciąż nagrywa: jak nie z Real Estate w zeszłym roku, gdzie udało mu się spłodzić świetny Atlas, to z Ducktails, czyli projektem, który cenię jeszcze bardziej. Szczególnie po wydaniu The Flower Lane zrozumiałem, że Matt nie zamierza nagrywać tylko przyjemnej i ładnej muzyczki, ale naprawdę celuje wysoko. Dlatego czekałem na kolejny ruch, wiedząc, że nastąpi już za moment, bo koleś chyba nie potrafi marnować czasu. No i wreszcie jest, kolejny krążek, tym razem bardziej stonowany, jakby smutniejszy i bardziej melancholijny, co podkreśla już sam cover.

Gdy słucha się St. Catherine, od razu odczuwa się wrażenie, że granice między Real Estate i Ducktails ulegają zatarciu − niektóre kawałki (weźmy tytułowy) spokojnie mogły zostać dołączone do zeszłorocznego Atlas. Z tego co przeczytałem, Mondanile spędził sporo czasu przy nagrywaniu, głównie w sypialniach i w domu, chciał wrócić muzyczną myślą do czasów swoich pierwszych nagrywek, bardziej przestrzennych, ambientowych, takich jak Landscapes, tyle tylko, że atrybuty instrumentalne zostały już niezmienione i jednak więcej tu gitar, choć są też goście wprowadzający inną tożsamość. Spotkamy Julię Holter, Jamesa Ferraro czy Roba Schnapfa, producenta płyt Elliotta Smitha, czyli w większości dobrzy znajomi czy nawet przyjaciele Matta. I to słychać − nie ma tu żadnej spiny, nie wyczuwa się też walki z deadline'ami i ogólnie panuje raczej sielska atmosfera. Ale coś za coś. Choć kompozycyjnie MM nie schodzi z pewnego wysokiego poziomu, to jednak trudno zachwycać się numerami na najnowszym longplayu. To w większości bardzo inteligentnie skrojone, pachnące chamberpopem utwory, snujące się leniwie po pokoju i ocieplające słuchacza swoją aurą. Ale jeśli spojrzymy na album analitycznie i „na chłodno”, to nie będziemy już w tak dobrym nastroju.

Powiem szczerze − brakuje mi tu jakiegoś ryzykanctwa, czegoś łamiącego regułę, opuszczenia tego bezpiecznego miejsca, jakie Matt zbudował sobie w ciągu kilku lat obecności na niezalowej scenie. „Headbanging In The Mirror” to udana piosenka, ale nie znaczy dla mnie zbyt wiele, nie mam zamiaru wracać do niej tak często, jak wracam choćby do numerów z The Flower Lane czy nawet Atlas. Właściwie ciężko wskazać jakiś wyrazisty moment, fragment wybijający się nad całość − wszystko zlewa się w jedną całość i przez to, chcą nie chcą, St. Catherine jawi się dla mnie konstrukcją letnią. Ani nie ma gorączkowych momentów, ani nie znajdzie się tu rzeczy kompletnie odstających i wątpliwej jakości. Przeważają lekko przekwaszone, *ładniutkie* piosenki, takie jak „Church” z Julią Holter czy „Heaven's Room”. Do tego Matt dorzucił kilka instrumentalnych kompozycji (najbardziej lubię „Interlude”) i wyszła płyta owszem, zwarta, ale zbyt blada jak na moje oczekiwania. Może następnym razem koncept ulegnie zmianie i uda się stworzyć coś, co idzie nie tylko krok dalej, ale kilka kroków. Bo mogę z przyjemnością posłuchać St. Catherine, ale żadnych bliższych relacji z tym albumem nie potrafię nawiązać. Ale i tak się lubimy.

6.5

Tomasz Skowyra

POLECAMY LEKTURĘ:
RECENZJA: Ducktails - The Flower Lane

1 komentarz:

  1. Skowyra zawsze w formie. Szkoda, że rozdrabnia się w porcysie...

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.